Artykuły

Lubię smak wolności

Od wczesnych lat czuł, że zawód aktora jest dla niego. Mimo braku wiary, dopiął swego. Mało tego, że zdawał egzaminy do skutku, to po latach bezpiecznego angażu w teatrze zerwał z etatem, by jako wolny strzelec wybierać najciekawsze propozycje, które pozwolą mu rozwinąć skrzydła i zaznać upragnionej wolności. To niezależność sprawia, że nawet za cenę ryzyka dokonuje artystycznych wyborów, które zaowocują radością z pracy i zawodowym spełnieniem - z aktorem Rafałem Królikowskim rozmawia Małgorzata Szerferz VIP.

Co popchnęło chłopaka ze Zduńskiej Woli - miasteczka kojarzącego się raczej z tradycjami przemysłowymi niż ze sztuką - do szkoły teatralnej i świata show biznesu?

- Może właśnie ten brak tradycji artystycznych w moim rodzinnym mieście. Z drugiej strony, to nie do końca tak. bo przez lata udzielałem się w domu kultury - grałem na gitarze, brałem udział w zajęciach teatralnych i konkursach recytatorskich. Poza tym byłem zapatrzony w starszego brata, który niejako przetarł szlaki do zawodu aktora w Zduńskiej Woli. uważanego za coś nieosiągalnego i abstrakcyjnego, więc pewnie nie bez znaczenia była też chęć podążania jego śladem. Jego rzadkie wizyty w domu i opowieści przybliżały mi pracę aktora i kusiły coraz mocniej, tym bardziej że do 18. roku życia w ogóle nie widziałem zawodowego aktora na żywo. Podstawówkę skończyłem w 1981 r.. maturę zdałem w 1985. Czasy mojej młodości były nieciekawe - przypadły na stan wojenny i okres tuż po nim. więc nie było wiole możliwości, by obcować ze sztuką. Powodowała mną chęć przeżycia czegoś nowego, ciekawszego, oderwania się od szarej rzeczywistości, która mnie otaczała w tamtych czasach i w tanin ni miejscu, a zawód aktora był w PRL-u jedyną szansą, by spróbować barwnego życia w świecie artystycznym, mówić o rzeczach zakazanych, będących na ulicy lematem tabu. Chciałem po prostu poczuć się wolny i właśnie to pragnienie zasmakowania wolności gnało mnie do aktorstwa, które dla mnie oznaczało inny. niedostępny świat. Egzamin do warszawskiej Akademii Teatralnej byt kolejną próbą wstąpienia w aktorskie szeregi.

Co przeszkodziło w poprzednich podejściach, a co zadecydowało o sukcesie w Warszawie?

- Jak patrzę na to dziś. z perspektywy, to fakt. że udało mi się zdać w Warszawie za pierwszym razem, wydaje mi się nieprawdopodobny. Byłem przekonany, że stolica to za wysokie progi na moje nogi - biednego, szarego króliczka ze Zduńskiej Woli. Wcześniej bez sukcesu zdawałem do krakowskiej i łódzkiej szkoły. Do wrocławskiej nic próbowałem się dostać, bo tam studiował brat. a ja nie chciałem być oceniany przez jego pryzmat, wolałem zapracować na swój rachunek samodzielnie. Warszawa - mimo że była na samym końcu mojej listy egzaminów wstępnych - ku mojemu zaskoczeniu okazała się szczęśliwa. Składałem tu papiery bardziej, żeby mieć czyste sumienie, że spróbowałem. Pamiętam, że jechałem pociągiem na egzamin z nadzieją, ale bez wiary, że się dostanę. To jednak miało swoje dobre strony, bo ów brak wiary sprawił, że opadło napięcie. Przez kilka lat po maturze czułem się nieco "przeorany" przez życie. W tym czasie skończyłem studium kulturalno-oświatowe w Kaliszu. Próbowałem też sił na egzaminie na historię sztuki i po tych niepowodzeniach wciąż wisiała nade mną perspektywa wojska. Jeśli nie kontynuowałbym nauki, musiałbym na 2 lata założyć kamasze.

A tego każdy woli uniknąć.

- Ja w każdym razie nie należałem do amatorów wojskowej dyscypliny i wiedziałem, że w wojsku mogę kompletnie przepaść - to byłyby stracone 2 lata z życiorysu, a ja chciałem się rozwijać. Szczęśliwie egzaminatorzy w warszawskiej akademii, m.in. Andrzej Łapicki. Jan Englert. Krzysztof Zaleski. spojrzeli na mnie przychylnym okiem. Dzięki temu dostałem swoją szansę i wkrótce mogłem na co dzień uczyć się od wielkich twórców, takich jak Aleksandra Śląska. Ryszarda Haniu. Zofia Kuców na czy Wiesław Komasa. któremu wiele zawdzięczani, bo to on odkrył we mnie rys komediowy, którego nikt wcześniej nie dostrzegał. Tak to się potoczyło.

Okazuje się, że czasem wystarczy nieco odpuścić.

- To pewnie bardzo indywidualna sprawa, bo na każdego działa co innego. Niektórzy potrzebują dokręcania śrubki, w moim przypadku lepsze efekty przynosi odwrotna metoda - trzeba je trochę poluzować.

Jakie wspomnienia wiążą się z tym okresem? Jaką największą naukę wyniósł pan ze szkoły teatralnej?

- Akademia otworzyła mi oczy na różnorodność świata. Miałem do czynienia z wieloma profesorami, z których każdy miał własną metodę pracy. To uświadomiło mi. że sam muszę znaleźć taką metodę i mieć pomysł na siebie. Ta szansa spotkania ludzi, których wcześniej znałem tylko z ekranu, była niewątpliwą wartością. Myślę, że w zawody artystyczne z definicji wpisane jest ryzyko, bo nigdy nie ma pewności, czy dany projekt okaże się sukcesem. Zarówno film, jak i serial czy spektakl jest wypadkową pracy wielu osób i nasze starania nie gwarantują sukcesu. Bywa, że fajne jednostkowe elementy nikną gdzieś na tle kiepskiej całości. Mimo to warto ryzykować.

Zadebiutował pan od razu w wielkim stylu, bo u Andrzeja Wajdy. Jak zapamiętał pan to spotkanie? Była trema?

- Olbrzymia. Na zdjęcia próbne, tak jak na egzaminy wstępne, poszedłem bez wiary, że może mi się udać, ale pomyślałem, że nie zaszkodzi spróbować. Wysłałem amatorskie zdjęcie i na tej podstawie zostałem zaproszony na zdjęcia próbne do filmu "Pierścionek z orłem w koronie". Trenowałem z koleżankami w słynnej Dziekance i bytem dziwnie spokojny, kiedy nadszedł dzień zdjęć. Ten spokój spowodował, że oko pana Andrzeja zawisło na mojej osobie i nawet poproszono mnie, żebym partnerował aktorom ubiegającym się o inne role. Całkowicie opadło ze mnie napięcie i dopiero pierwszego dnia na planie uświadomiłem sobie, że gram u samego mistrza Wajdy. Produkcja była ogromna: plenery, czołgi, kilkadziesiąt dni zdjęciowych -jak na pierwszy raz przed kamerą wrażeń i emocji było mnóstwo. Wszystko to było stresujące, dlatego pan Wajda poprosił swojego asystenta Olafa Lubaszenkę - młodszego ode mnie, ale już wtedy bardziej doświadczonego aktora, żeby pokazał mi pd' koleżeńsku, jak się zachowywać przed kamerą. Oczywiście dałem z siebie wszystko.

Brat też udzielał dobrych rad i dodawał otuchy, zwłaszcza w początkach pana drogi zawodowej?

- Nie, raczej obserwował moją pracę z boku. Był wówczas pochłonięty swoim projektem. Kiedy ja stawiałem pierwsze kroki przed kamerą, on czasowo zawiesił swoją działalność aktorską i pracował nad autorskim programem dla dzieci "Truskawkowe studio", który okazał się hitem w telewizji wrocławskiej i wkrótce trafił do telewizji ogólnopolskiej. Wtedy Paweł fantastycznie spełniał się jako producent, reżyser, autor tekstów piosenek. Każdy z nas robi! swoje i próbował odnaleźć się w tym, co akurat go pochłaniało. Po 40. urodzinach zrezygnował pan z etatu w teatrze. Czy ta - chyba dość odważna - decyzja z perspektywy okazała się opłacalna?

- Absolutnie tak, dziś nie mam wątpliwości, że to była dobra decyzja. Tryb pracy na etacie w pewnym momencie przestał zaspokajać moje ambicje i burzył moje wyobrażenia na temat wybranego zawodu, dlatego szybko to uciąłem i rzuciłem się w zupełnie nowy nurt aktorstwa jako wolny strzelec. Zostałem freelancerem. co kiedyś wymagało znacznie większej odwagi, dziś wielu aktorów wybiera uprawianie zawodu w takiej formie. Rzeczywiście czuję, że uprawiam faktycznie wolny zawód, bo teraz dużo więcej ode mnie zależy. Ryzyko zawsze niesie ze sobą zysk, ale także pewne straty. Każdy musi sam sobie odpowiedzieć na pytanie, co mu bardziej służy i co daje mu większe poczucie spełnienia. Ja w Teatrze Powszechnym nie czułem pełni wolności, a bez tego człowiek robi się zgnuśniały, zgorzkniały, zazdrosny i nabiera cech, które zmieniają go w niezbyt fajnego człowieka. Jest pan z natury typem ryzykanta?

- Raczej nie. Podjąłem tę decyzję pod wpływem emocji i dużo mnie to kosztowało. Zwykle staram się kalkulować, ale z perspektywy przeżytych lat widzę, że czasem szaleństwo się opłaca. Niekiedy trzeba ryzykować, byle w miarę rozsądnie (śmiech). Myślę, że w zawody artystyczne z definicji wpisane jest ryzyko, bo nigdy nie ma pewności, czy dany projekt okaże się sukcesem. Zarówno film. jak i serial czy spektakl jest wypadkową pracy wielu osób i nasze starania nie gwarantują sukcesu. Bywa. że fajne jednostkowe elementy nikną gdzieś na tle kiepskiej całości. Mimo to warto ryzykować, podejmować nowe wyzwania i szukać nowych dróg rozwoju, bo tylko tak możemy wciąż zaskakiwać siebie i publiczność.

Co z dzisiejszym bagażem doświadczeń uważa pan za największe plusy i minusy wolnego zawodu?

- Minusem na pewno jest brak gwarancji pracy. Są momenty, że nie ma propozycji, i czasem taka sytuacja się utrzymuje. Wtedy bywa nerwowo, zwłaszcza jeśli zakłada się rodzinę i chce się być za nią odpowiedzialnym. Plusem z kolei jest komfort decydowania, czy w coś wchodzimy, czy odpuszczamy. Nie ma nad nami dyrektora, który narzuca nam coś, w czym nie chcemy brać udziału, a przymus nic dobrego nie wróży, kiedy już na starcie mamy wątpliwości. Wolny strzelec unika rozczarowań, że coś ciekawego, wartościowego mu umyka tylko dlatego, ze jest związany umową z teatrem.

Co decyduje, że angażuje się pan w dany projekt?

- Zazwyczaj decyzja o udziale w danym przedsięwzięciu jest wypadkową wielu czynników. Zwracam uwagę na to, jaką rolę miałbym zagrać, kto jest reżyserem, producentem i - przede wszystkim - z kim gram. bo obsada już na początku wiele mówi o tym, jaki może być efekt. Jak choćby w nowej sztuce "Złodziej" na deskach Capitolu, gdzie występuje pan w doborowej obsadzie, ze znanymi aktorami średniego pokolenia.

Woli pan grać z doświadczonymi artystami, od których można się uczyć, czy z początkującymi, którzy wnoszą powiew świeżości i mogą inspirować?

- W życiu zawodowym wielokrotnie miałem do czynienia zarówno z doświadczonymi aktorami, jak i z debiutantami. Tych ostatnich zawsze uważnie podpatruję i staram się wsłuchiwać w to, co mają do powiedzenia i jaki jest ich sposób opowiadania o świecie. Mój zawód wymaga, żebym wiedział, jak bije rytm współczesnego świata, więc nie mogę być obojętny na głos młodego pokolenia, bo to ono ma najwięcej do zaproponowania. Mnie. 48-letniego starucha, młodzi ludzie zawsze mobilizują do aktywności, dają motywację, żeby przestać pierdzieć w stołek i przystąpić do działania. Ich energia bardzo się udziela, a ta twórcom bardzo się przydaje. Na etacie w Teatrze Powszechnym przez wiele lat pracowałem z doświadczonymi aktorami z imponującym dorobkiem. Jednak najlepiej pracuje mi się właśnie z aktorami mojego pokolenia, bo z nimi najłatwiej mi się porozumieć. Podobnie myślimy i czujemy, czego efektem jest szybsza komunikacja i łatwość kompromisów w przedstawianiu wspólnej wizji.

Wspomniał pan o motywacji. Bardziej działa na pana krytyka czy pochwala?

- Właśnie jestem na bieżąco, bo na ostatniej wywiadówce u syna wysłuchałem

pogadanki pani psycholog na ten temat. Podczas dyskusji wszyscy zgonie stwierdziliśmy, że pochwały i afirmacja mogą zdziałać znacznie więcej niż krytyka i negowanie czyjegoś postępowania.

Nie tylko w przypadku młodzieży.

- Zdecydowanie nie tylko. Na gruncie mojego zawodu swego czasu popularna była szkoła rosyjska, polegająca na ciągłym wytykaniu błędów. Na drugim biegunie jest zachodnia szkoła afirmacji od pierwszych prób i subtelnego korygowania mankamentów. Ta duga jest mi bliższa. Reżyser powinien być autorytetem, a zarazem swego rodzaju magiem, który jest w stanic uwieść zespół aktorów, zęby zagrali historię, którą chce opowiedzieć, dokładnie tak, jak tego oczekuje. Musi umieć sprawić, że aktor zechce się oddać w jego ręce. i porwać go w podróż po świecie sztuki. Jeśli nie wzbudza szacunku i nie rozbudza kreatywności, aktor niewiele z siebie daje, a widz to wyczuwa.

Do tej pory miał pan udane spotkania z reżyserami?

- Różne, bo -jak mówiłem - każda decyzja jest obarczona ryzykiem. Mamy jakieś wyobrażenia, coś zakładamy ma podstawie scenariusza, obsady, ale nie zawsze wszystko działa tak, jakbyśmy chcieli, i bywa, że składowe nie prowadzą do pożądanego wyniku.

Jest pan kojarzony głównie z rolami amantów i wcieleniami komediowymi. To w tych gatunkach czuje się pan najlepiej? Nad udziałem w komedii kryminalnej w reżyserii Cezarego Żaka długo się pan zastanawiał?

- Nie, właściwie kiedy usłyszałem skład osobowy przedstawienia, byłem pewny, że chcę w nim wystąpić. Wcześniej pracowałem z Izą Kuną u Koneckiego i Saramonowicza, a z Czarkiem Żakiem w moim macierzystym teatrze. Renata Dancewicz przypomniała mi, że spotkaliśmy się, zdając do szkoły teatralnej. Nasza rozmowa zbiega się z premierą sztuki "Polityka". Odnalazłby się pan na scenie, tyle że politycznej?

- Oj nie. Na to jestem za słabym graczem. Mam wrażenie, że w polityce i zawodach zaufania publicznego wchodzi się w rolę od której nie ma ucieczki, a ja lubię wolność.

Poza sceną bliska jest panu ta sfera? Emocjonuje się pan poczynaniami posłów i władz?

- Oczywiście staram się śledzić bieżące wydarzenia, bo żyję tu i teraz, i wszystko, co dzieje się w polityce, mnie dotyka. Jednak kiedyś zakodował mi się taki pogląd, że artysta powinien być zawsze nieco z boku, unikać opowiadania się bezkrytycznie po którejkolwiek stronie, bo mam wrażenie, że w polityce wszyscy na równi popełniają błędy i mają skłonność do zapominania o tym. Co obiecywali, zanim doszli do władzy. Rolą twórcy jest raczej przypominać osobom zajmującym szczytowe pozycje, że niezależnie od pełnionej funkcji powinni pozostać przede wszystkim ludźmi. Aspekt humanistyczny jest najważniejszy, a my, artyści, powinniśmy poruszać, budzić wrażliwość i jak najpełniej opisywać człowieka z jego rozterkami, uczuciami, różnymi wizjami świata, który jest zagmatwany, ale mimo to piękny. I choć czasem się taki nie wydaje, powinniśmy pielęgnować w sobie zaufanie do ludzi.

Czy współczesny teatr musi zabiegać o widzów, jak politycy o głosy wyborców?

- Cały czas musi walczyć i być aktualny. Gdy spojrzymy na to, jak wygląda! Teatr 50 lat temu, i jak wygląda dzisiaj, zauważymy diametralną różnicę. Zmieniają się konwencje, tematy, tak samo jak oczekiwania widzów, a aktorzy muszą obserwować rzeczywistość i stale się uczyć, żeby nadążać za zachodzącymi wokół zmianami.

Konkurencja w zawodzie też mobilizuje do aktywności, czy nie trzeba specjalnie walczyć o role?

- Konkurencja w zawodzie jest spora i jak najbardziej trzeba się z tym liczyć. Zawód aktora jest bardzo niewdzięczny - nie zawsze zdolniejszy dostaje lepszą rolę. Trzeba być bardzo cierpliwym albo tak umiejętnie kierować swoim życiem zawodowym, żeby w ostatecznym rozrachunku poczuć się spełnionym. Żeby z satysfakcją uprawiać ten zawód, potrzeba też sporo szczęścia, bo często o ważnej roli decyduje przypadek - to, że ktoś nas zobaczy na scenie albo na ekranie, że nas komuś przedstawi, że nam zaufa. Są aktorzy, którzy już w szkole teatralnej zapowiadają się wspaniale, a potem gdzieś przepadają, bo nie trafiają na swoją rolę, na właściwych ludzi. Dawniej mówiło się, że dla aktorek najlepszy okres to początek kariery', potem coraz trudniej o role, bo brakuje repertuaru dla starszych kobiet. Z kolei u mężczyzn odwrotnie - najciekawsze role przychodzą z wiekiem. Wiele słyszałem, że można przezimować ładnych parę lat w teatrze, grając pomniejsze role, a po czterdziestce rozwinąć skrzydła, bo wtedy aktor jest na tyle dojrzały, że może pokazać, na co go stać. Teraz to nie jest regułą, życie weryfikuje tę zasadę, choćby dlatego, że więcej możliwości dają role filmowe i telewizyjne.

Te dają równie dużo satysfakcji co występy na scenie?

- Każde medium ma swoją specyfikę oraz związane z nią plusy i minusy, jednak zarówno teatr, jak i film czy serial mogą dawać radość. Na planie praca ma charakter kameralny, kręci się partiami, praca jest rozłożona w czasie, ale trudno przewidzieć, jaki będzie efekt finalny. Nie ma też bezpośredniego odbioru, reakcji na to, czego udało się zespołowi dokonać. W teatrze właśnie żywy kontakt z publicznością jest największą wartością. Aktor doskonale wyczuwa na scenie, jak publiczność reaguje na sztukę, czy odpowiada śmiechem na żarty, słucha z uwagą i podąża za aktorem. Nawet w przypadku sztuk dramatycznych wyczuwalna jest gęsta atmosfera między sceną a widownią, kiedy publiczność oddycha razem z nami. To fantastyczne, wręcz metafizyczne momenty, kiedy można opowiadać ludziom coś pięknego, mądrego, wzruszającego i widzieć, że nie pozostają obojętni.

Większe emocje towarzyszą wejściu na scenę czy ukłonom i oklaskom, kiedy już wiadomo, że wszystko poszło dobrze?

- Przy brawach emocje już opadają, największe napięcie jest tuż przed rozpoczęciem spektaklu - za każdym razem, choć ich kumulacja przypada na okres prób, aż do momentu premier)'. Potem jest satysfakcja z efektu i poczucie, że to. czemu poświęciliśmy tyle przygotowań, naprawdę ma sens.

Patrząc na przebieg swojej dotychczasowej kariery, jakieś wydarzenia postrzega pan jako przełomowe, czy najlepsze jeszcze przed panem?

- Mam nadzieję, że najlepsze dopiero przede mną (śmiech), ale było kilka ważnych momentów na mojej drodze zawodowej. Zdany egzamin do Akademii Teatralnej w Warszawie po kilku nieudanych próbach, debiut u Andrzeja Wajdy, kilka ciekawych spektakli w Teatrze Powszechnym, zwłaszcza w reżyserii Agnieszki Glińskiej i Władysława Kowalskiego, które zaowocowały atrakcyjnymi propozycjami. Np. Andrzej Saramonowicz zobaczył mnie w ..Kalece z Inishmaan" i zaprosił do swojego filmu "Pół serio", a potem do kolejnych projektów. Dla artysty ważne jest ciągłe poszukiwanie, bo każde doświadczenie rozwija i czegoś uczy.

Powiedział pan, że są aktorzy cierpliwi i waleczni. Do której grupy pan się zalicza?

- Myślę, że mam w sobie po trochu cierpliwości i ducha walki. Niespecjalnie umiem dbać o swoje interesy i zabiegać o role. ale kiedy nadarza się okazja, staram się skorzystać z niej w stu procentach i daję z siebie maksimum, żeby jak najlepiej się zaprezentować. Jednak nigdy nie narzucam się na siłę. co może być wadą. ale też zaletą, bo nigdy nie robię nic wbrew swojej woli. Chociaż były role, których żałowałem, to nigdy nie sprzedałem się dla projektu, po którym nie mógłbym spojrzeć sobie w lustrze w twarz.

Chętnie użycza pan swojego wizerunku w słusznej sprawie, jak np. w przypadku sesji do kalendarza Dżentelmeni?

- W sesji do kalendarza charytatywnego wziąłem udział już kilka lat temu, ale na stałe współpracuję z fundacją Wielcy Małym, gdzie znane osoby wspierają zwierzęta przetrzymywane w skandalicznych warunkach, porzucone, zamorzone. Przygotowujemy kalendarze, na których pozujemy z własnymi zwierzakami, zwykle przygarniętymi ze schronisk, albo z tymi. które czekają na adopcję. Od kilku lat prowadzę aukcję w hotelu Bristol, której przedmiotem są obrazy przekazane przez znanych malarzy, a pozyskane środki przeznaczone są na potrzeby schroniska. Takie działania dają dużą satysfakcję. Jeśli tylko nas na to stać, warto zdobyć się na pomoc dla tych bezbronnych, po krzywdzonych, potrzebujących. Jakiś czas temu brat pan udział w akcji "Kocham nie biję".

Jakim stara się pan być ojcem dla swoich synów i jaki przykład dawać?

- Ta sprawa wydała mi się na tyle ważna, że zdecydowałem się przyłączyć do kampanii. A ojcostwo w moim wydaniu? Jak słusznie pani zaznaczyła, staram się być mądrym, czułym ojcem, a przede wszystkim po prostu być ojcem, bo to nie zawsze się udaje. Najważniejsze jest dla mnie. żeby dzieci miały poczucie, ze mogą na nas liczyć i nie odwracały się od nas.

Bardziej kumpel czy autorytet?

- Myślę, że trzeba to umiejętnie łączyć w zależności od sytuacji powinien być autorytetem, a zarazem swego rodzaju magiem, który jest w sianie uwieść zespól aktorów, zebu, zagrali historię, którą chce opowiedzieć, dokładnie tak, jak tego oczekuje. Musi umieć sprawić, że ktoś zechce się oddać w jego ręce, i porwać go w podróż po świecie sztuki.

Dom poza Warszawą jest jednym ze spełnionych marzeń. Jakie inne wciąż czekają na realizację?

- O marzeniach wolę mówić dopiero, kiedy się spełnią, ale przede mną jest ich jeszcze wiele, i to całkiem dużych, więc - mimo upływu lat - mam o co walczyć. Mam nadzieję, że jeszcze długo będzie mi się udawało wykrzesać z siebie silę i energię, by jak najlepiej zadbać o siebie i swoich bliskich, a przy okazji mieć swój wkład w to, żeby świat był dobrze urządzony i żeby nam wszystkim lepiej się żyło.

RAFAŁ KRÓLIKOWSKI

Aktor teatralny i filmowy, ur. w 1966 r. w Zduńskiej Woli. W1992 r. ukończył warszawską PWST. W tym samym roku zadebiutował w filmie Andrzeja Wajdy "Pierścionek z ortem w koronie". W latach 1992-2007 była aktorem Teatru Powszechnego. Po rezygnacji z etatu gra na wielu scenach (aktualnie w Teatrze Kamienica, Teatrze Capitol, Teatrze 6. Piętro), a równolegle występuje w filmach (m.in. "Zemsta", "Ciało", "Lejdis") i serialach telewizyjnych, takich jak "Teraz albo nigdy", "Hotel 52", "Sama słodycz", "Czas honoru". Od lat zaangażowany w działalność fundacji Wielcy Małym, bierze też udział w innych kampaniach społecznych i akcjach charytatywnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji