Artykuły

Makbet w Narodowym

To już dziewiąty po wojnie "Makbet" na scenach polskich i trzeci w Warsza­wie. Ale ten obecny w Teatrze Narodo­wym jest kolejną jego polską prapre­mierą, jak każdy nowy przekład tego dzieła. Grano przeważnie w XIX-wiecznym przekładzie Paszkowskiego (Bielsk, Lub­lin, T. Polski - Warszawa, Szczecin i Olsztyn), grano w przekładach współ­czesnych: Zofii Siwickiej (Gdańsk), Boh­dana Korzeniewskiego (T. Dramatyczny - Warszawa) i Krystyny Berwińskiej (Teatr im. Słowackiego - Kraków).

Konfrontacja tych czterech przekładów i ośmiu inscenizacji z najnowszym prze­kładem Jerzego S. Sito oraz inscenizacją Adama Hanuszkiewicza - to interesujący materiał na sporą pracę filologiczno-dramaturgiczną. A jak poważne są mię­dzy nimi różnice zarówno w warstwie treściowej, językowej jak i poetycko-wersyfikacyjnej, świadczy chociażby za­mieszczona w programie teatralnym próbka; zestawienie sceny 1 aktu IV (trzy Czarownice i Hekate) w przekła­dach Koźmiana, Paszkowskiego, Kasprowicza, Siwickiej, Berwińskiej i Sito.

Jerzy S. Sito, który w stosunkowo krótkim czasie przełożył już chyba sześć lub siedem dzieł Szekspira - a "spolszcze­nia" jego powoli wypierają z teatru inne tłumaczenia (mimo utyskiwań różnych purystów filologicznych), co świadczy za­równo o ich wysokiej randze poetyckiej jak i o ich "sceniczności" oraz współ­brzmieniu z coraz powszechniejszym dziś wyczuciem współczesności Szekspira - pozostał wierny przyjętej już u początku drogi metodzie "spolszczania" twórcy "Hamleta" również w "Makbecie".

Zająłem się dłużej nowym przekładem, bo jest walorem głównym omawianego przedstawienia. Obok kreacji Zofii Ku­cówny w roli lady Makbet oraz sceno­grafii (ale nie kostiumów! - zwłaszcza lady Makbet, ubranej jak Joanna d'Arc terminująca u szewca) Mariana Kołodzie­ja. "Makbet", najlapidarniej mówiąc i w uproszczeniu, jest dramatem ambicji, pchającej do osiągnięcia władzy - z dwiema egzemplifikacjami: zbrodnia i ka­ra (Lady Makbet) i zbrodnia rodzi zbrod­nię (Makbet). U Lady Makbet dokonanie zbrodni jest kulminacją i punktem zwrot­nym, regresem prowadzącym do obłędu i samobójstwa: u Makbeta - zabicie gosz­czonego króla Duncana jest nie punktem dojścia lecz punktem wyjścia do nowych zbrodni. Kucówna ukazała w sposób dojmujący, bardzo zdyscyplinowanymi środkami wyrazu (a reżyser usytuował ją w tej scenie niebanalnie); ten "punkt dojścia" lady Makbet w scenie obłąka­nego lamentu (ze świecą i wiadrem wo­dy). Znalazła też ciepłe, niemal macierzyńskie tony wobec męża w sytuacji

kiedy tylko ona miała świadomość skali i skutków dokonanej wspólnie zbrodni. I tylko ona potrafiła uwrażliwić na ten moralny dramat widownię. Makbet Wojciecha Pszoniaka, aktora któ­rego tak szczerze podziwialiśmy i okla­skiwaliśmy na kilka dni przed premierą "Makbeta" w krakowskim przedstawie­niu innego Szekspira ("Wszystko dobre i co się dobrze kończy") - pozbawił się już na samym początku jednego z naj­ważniejszych środków ekspresji: niemal całą swą olbrzymią partię gra na nasilonym głosie, przechodzącym często w krzyk (w odróżnieniu od Kucówny, która prowadzi postać głównie głosem). I wtedy, kiedy istotnie próbuje zakrzyczeć w sobie dławiący go i rozrastający się w nim strach - jest już bezradny. Ta właśnie głosowa kreacja postaci pomniej­szyła jej wymiar i spłaszczyła ją, nie osiągając tego pułapu artystycznego, do jakiego nas przyzwyczaił Pszoniak w swych rolach ostatnich. Stąd też - "mijanie się" Makbeta i jego żony, wynika­jące nie tylko ze struktury tragedii (przecinają się właściwie tylko w jednym momencie), stąd jakaś - sugestywna, wysokiej próby, ale jednak - ilustracyjność losu Makbeta.

Na aktorską rangę przedstawienia - obok kreacji Zofii Kucówny i, mimo wszystko, Pszoniaka - składają się pięk­ne wyniki pracy nad ukształtowaniem kreowanych postaci niemal całego zes­połu, ale przede wszystkim: Krzysztofa Chamca (Macduff), Henryka Machalicy (Ross), Wojciecha Brzozowicza (Banko) i Sylwestra Pawłowskiego (Malcolm).

Nie dowiedziałem się z przedstawienia, dlaczego Adam Hanuszkiewicz, który tym razem jako aktor zadowolił się skromną rolą króla Duncana, zagraną jak zwykle po mistrzowsku, wystawił właśnie "Makbeta". Sadzę, że przede wszystkim dla sprawdzenia nowego przekładu. I byłby tylko ten jeden powód wystarczający. Ale jest i drugi równie ważki: warto było wystawić "Hamleta" dla Zofii Kucówny.

Dokonane przez reżysera (a może też powstałe już w przekładzie) liczne skróty nie zawsze ułatwiały śledzenie i rozumie­nie akcji oraz działających postaci czy motywów ich działania. Podobnie jak nie zawsze sprawdzały się zrealizowane po­mysły reżyserskie. A jednak - to spek­takl "liczący się": i w dorobku Teatru Narodowego i w skali obecnego sezonu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji