Zaproszenie do teatru. Nosorożec
Najpierw jest tylko jeden i najpierw to tylko małomiasteczkowa sensacja. Nosorożców stale jednak przybywa. Już nie stukot kopyt,a tętent. Już nie pomruk a ryk... Skąd się biorą? Straszne! W nosorożców zamieniają się ludzie. Codziennie, stale,wręcz masowo. Nawet ci,którzy mówili,że oni nigdy. Jedni wybrali skórę nosorożca dla korzyści,by wygodniej żyć,kiedy władze w miasteczku są nosorożcami. Drudzy - ze zwykłej głupoty,na zasadzie zbiorowej psychozy. Inni wreszcie z przekonań - przekonani,że nosorożec to rzeczywiście wyższa forma życia. Czegóż to bowiem nie można udowodnić... Całe miasteczko jest wreszcie zielone i tylko skromny urzędniczyna - Berenger, opuszczony przez przyjaciół i dziewczynę,pozostaje jedynym człowiekiem. Jedynym,mającym zamiar bronić swego człowieczeństwa do końca,mimo swej samotnej słabości,mimo iż nosorożce szturmują do jego mieszkania. W ryku ludzi - nosorożców jest coś z gardłowego krzyku hitlerowskiego. Ich tętent przypomina tak dobrze znany z czasów okupacji stukot podkutych butów wybijających rytm hitlerowskiego marsza. Ich maski - hełmy hitlerowskie. Ich kostiumy - mundury feldgrau Wehrmachtu. Tak to właśnie pomyślał klasyczny już dziś mistrz awangardy francuskiej Eugene Ionesco w swojej sztuce "Nosorożec"(wystawionej przez Warszawski Teatr Dramatyczny). Pomysł na wskroś absurdalny zaszczepił tu na konkretnym realistycznym tle i w rezultacie owego interesującego zabiegu formalnego,choć oficjalnie odżegnuje się od politykowania w teatru,napisał sztukę tak jednoznacznie polityczną - aż niekiedy nawet "łopatologiczną",uderzającą z takim pamfletowym impetem w obłęd faszyzmu,że nie ma żadnych wątpliwości o co chodzi. Może to być albo miasteczko za czasów hitlerowskiej okupacji,kiedy to "dowodzono",że są ludzie i podludzie,i że ci "prawdziwi" ludzie mają inny układ stopy. Inną krew,albo też współczesne miasteczko z zachodniej części Niemiec - ot, takie,w którym coraz częściej pojawiają się swastyki na murze... A w teatrze? Przedstawienie "Teatru Dramatycznego" wyprane zostało w znacznym stopniu z realiów i aluzji politycznych. Zawisło niejako w abstrakcyjnej próżni. Widz nie jest w stanie dostatecznie jasno kojarzyć sobie wielu kwestii,wielu spraw. Nie jest też w stanie przejąć się tragicznym losem Berengera,mimo wysiłków podejmowanych w poszczególnych scenach przez odtwórcę tej roli Jana Świderskiego. W tej sytuacji jest - to bowiem na poły baśniowa opowieść o pewnej dziwacznej psychozie,o wielu głupcach i jednym rozsądnym człowieku. A to za mało...