Artykuły

Jaki teatr lubi Joanna Szczepkowska?

- Tym razem podjęłam się samodzielnej reżyserii spektaklu. "Pelcię, czyli jak żyć, żeby nie osiągnąć sukcesu"zdecydowałam się zrobić w całości po swojemu. Nigdy bym się na to nie zdecydowała w wypadku tekstu innego autora. W "Pelci..." postanowiłam jednak pokazać, jak widzę teatr. Ja najczęściej mówię, jakiego teatru nie lubię, więc chyba w końcu przyszedł czas na pokazanie, jaki teatr mi się podoba - mówi Joanna Szczepkowska o swojej sztuce, którą przygotowuje w Teatrze łaźnia Nowa w Krakowie.

Sztukę pt., "Goła baba" zrealizowała Pani we współpracy z Agnieszkę Glińską. Kolejną - "Pelcię, czyli jak żyć, żeby nie odnieść sukcesu" reżyseruje Pani sama. Dlaczego zdecydowała się Pani na realizację projektu już w pełni samodzielnie?

- Rzeczywiście, tym razem podjęłam się samodzielnej reżyserii spektaklu, co jest bardzo ryzykowne. W przypadku "Gołej baby" Agnieszka Glińska była takim moim "trzecim okiem". "Pelcię, czyli jak żyć, żeby nie osiągnąć sukcesu" zdecydowałam się zrobić w całości po swojemu. Nigdy bym się na to nie zdecydowała w wypadku tekstu innego autora. W "Pelci..." postanowiłam jednak pokazać, jak widzę teatr. Ja najczęściej mówię, jakiego teatru nie lubię, więc chyba w końcu przyszedł czas na pokazanie, jaki teatr mi się podoba (śmiech).

Jakie przywileje i zagrożenia widzi Pani w samodzielnej pracy nad spektaklem?

- Oczywiście, zawsze jest takie niebezpieczeństwo, kiedy gra się w spektaklu i jednocześnie reżyseruje, że nie można siebie zobaczyć "z zewnątrz". To bardzo utrudnia pracę. Właściwie, żeby samemu się reżyserować, powinno się postawić lustro i patrzeć, jak i co się gra. Z drugiej strony, starałam się tak napisać "Pelcię", żeby była od razu gotowym scenariuszem. Czytając tę sztukę, można zobaczyć, jak powinna zostać zrobiona na scenie. Dokładnie rozrysowałam to przedstawienie. To, co mnie zawsze najbardziej interesuje, to jest robienie teatru - czyli ja, ja chcę "narysować" to przedstawienie swoją własną "kreską". Zobaczymy, czy ryzyko się opłaciło.

Czy któraś z funkcji jest dla Pani istotniejsza: bycie reżyserką, aktorką, autorką?

- Nie mam takiego rankingu, naprawdę nie wiem. Można powiedzieć, że w tym wypadku "trzy w jednym". Każda z tych funkcji jest dla mnie równie ważna.

Marta Morska, główna bohaterka "Pelci", jest wycofaną z życia artystycznego, choć niegdyś niezwykle popularną, postacią świata muzycznego. Na swojej drodze spotyka młodego muzyka, który tworzy na przekór kanonu i muzycznej tradycji. Na ile muzyka jest tu dla Pani zawoalowaną metaforą dzisiejszego teatru?

- Strasznie trudno jest autorowi wyartykułować, co chciał powiedzieć przez to, co napisał. To naprawdę najtrudniejsze pytanie, jakie można mu zadać, ponieważ pisze się w dużej mierze podświadomie. Ja interpretację zostawiam widzom. W spektaklu główni bohaterowie są muzykami, ale myślę, że to jest szersza sprawa, dotyczy sztuki dzisiaj w ogóle. Muzykę można tutaj przełożyć na każdą inną dziedzinę działalności, nie tylko sztuki.

Na ile zatem można identyfikować Panią z główną bohaterką?

- Ja się nie identyfikuję z główną postacią, a nawet jeśli, to się do tego nie przyznam. To, co jest w aktorstwie najciekawsze, to granie postaci zupełnie innej od siebie. Myślę jednak, że ci którzy mnie znają, będą wiedzieli, że to jestem ja. Ale to jest tajemnica i bardzo proszę, żeby tego nie rozpowiadać (śmiech).

Do roli Piotra zaprosiła Pani Jana Jurkowskiego - młodego aktora, który rozpoczyna swoją karierę aktorską. Bardzo ciekawie współgra to z przeciwstawieniem dwóch postaci w sztuce. Skąd ten wybór?

- Wybrałam Janka Jurkowskiego, który wydaje mi się idealny do tej roli. "Znalazła go" wspaniała krakowska aktorka Dorota Segda, która uczy w Szkole Teatralnej. Ona mi go poleciła, spotkałam się z nim i powiedziałam od razu: "tak, to jest on".

Jak się Pani odnajduje w Nowej Hucie? Łaźnia Nowa, podobnie jak dom Pelci, ma za sobą ciekawą historię.

- Jeszcze nie miałam wielu okazji, żeby pochodzić po Nowej Hucie, bo właściwie przyjeżdżam na próby i z nich wyjeżdżam. Ale można śmiało powiedzieć: jest klimat. W Łaźni Nowej grałam już "Gołą babę". Z miejscami teatralnymi jest tak, że się do nich wchodzi i albo jest duch, albo go nie ma - to się wie od razu. W Łaźni Nowej zdecydowanie duch jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji