Artykuły

Nie odwracać wzroku

"Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci" Artura Pałygi w reż. Rafała Urbackiego w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Legenda głosi, że władze średniowiecznego Gniezna, organizując patetyczne uroczystości na cześć świętego Wojciecha, nakazały opuszczenie miasta wszystkim żebrakom, kalekom, dziwolągom i odmieńcom, iżby dostojni uczestnicy święta nie psuli sobie wyidealizowanego obrazu niewczesnym widokiem. Iżby nie musieli patrzeć na ludzkie ułomności. Ponoć wypędzony król żebraków z jednego z okolicznych wzgórz przeklął miasto, rzucając między innymi klątwę, którą Artur Pałyga wziął na afisz gnieźnieńskiego widowiska: "Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci". I ponoć od tego czasu rzeczywiście w dniu patrona nieodmiennie leje.

Ta legenda to wymarzony pretekst widowiska, które powstało w ramach projektu "Pięć zmysłów. Ekspresja" zakładającego pracę z osobami niepełnosprawnymi, o zakłóconej motoryce. Widowiska, które ani na chwilę nie może uciec od pytania, jak nie odwracać wzroku od kalectwa, jak unormalnić - w sobie, we własnych oczach, we własnej percepcji - ich, innych. Młodziutka Michalina Rodak rzuca tę kwestię widowni już w jednej z pierwszych scen, brawurowym monologiem. Próbuje rozbroić minę niepewności i oporu, każe spektatorom zamykać i otwierać oczy, przywołuje legendę bazyliszka (kto spojrzy zmieni się w kamień), prowokuje, namawia, żartuje. Na nic. Publiczność siedzi skrępowana, zatrzaśnięta, nawet nie próbuje się uśmiechnąć. Ale gdy zbliży się koniec godzinnego spektaklu, blokada pęknie. Miny zostaną rozbrojone i to jest ogromna, w żaden sposób nie do przecenienia, wartość gnieźnieńskiego przedsięwzięcia.

Legenda o świętym Wojciechu jest, jako się rzekło, pretekstem. Tak naprawdę to jest wieczór etiud, krótkich występów, w których biorą udział niepełnosprawni. Teatr daje im rzecz bezcenną: bezpieczeństwo. Pewność, że nie zostaną ośmieszeni, że pokażą piękne strony swojej osobowości: wrażliwość, liryzm, poczucie humoru, również na własny temat. Bogdan Ferenc, doświadczony aktor gnieźnieńskiego teatru partneruje jako Sancho Sebastianowi Pawlikowi zmagającemu się z monologami Don Kichota i trzeba widzieć, jak mu - po aktorsku i po ludzku - dodaje odwagi, podtrzymuje kontakt, upewnia o właściwym odnajdywaniu się w temacie. Z tego rodzi się najczulszy, najdelikatniejszy teatr, dalibóg nieczęsto spotykany w codziennej siekance rutynowych scenek. Takich etiud jest więcej: wzruszający monolog Doroty Jenek przedstawiający zebranych jako swoje dzieci, taniec Ewy Jenek podnoszonej z wózka przez partnerów, wejście świętego Wojciecha w osobie zwariowanej, pomarańczowo kwiatowej Agaty Wasik, jej śpiew, protest song ze śląskim akcentem Filipa Pawlaka, popis Damiana Karwackiego dumnego z siebie, że umie chodzić tyłem... W pewnej chwili wykonawcy zaczynają ze sceny dobrotliwie i bezczelnie kpić z nas, muminków na widowni, a my się uśmiechamy. I raz wreszcie oczy nie uciekają nam w bok.

Żeby było jasne: we wszystkim, co tu zostało powiedziane, nie ma cienia protekcjonalnej taryfy ulgowej. Że to "jak na niepełnosprawnych" Żadne takie: widowisko Rafała Urbackiego ma wszystkie atrybuty profesjonalnego teatru, a o jego klasie świadczy właśnie zespolenie kilku celów: zmontować dobry spektakl, pokazać nieoczywiste piękno jego wykonawców (ze wszystkimi ułomnościami łącznie) tudzież nas ze sobą wzajem oswoić. Brawa dla Maryny Wyszomirskiej za kostiumy i oryginalne, i odważne - jak strój noszony przez mężczyznę z kaleką lewą ręką, ukazujący splotem czarnych pasków piękną linię ręki prawej. Brawa dla Piotra Piaseckiego-Bajzla, obecnego cały czas na scenie ze swą gitarą, trzymającego spektakl w rytmicznych ryzach, także w ten sposób zapewniającego bezpieczeństwo (porządek) występującym. I brawa dla całego gnieźnieńskiego teatru - również za to, że widowisko jest inscenizacyjnie skromne, niemal ascetyczne (grają tylko światła i kostiumy). Że po prostu dobrze się tu wie, co ma być w centrum uwagi, że króluje dojrzała świadomość celu teatralnego spotkania. Jakie to rzadkie!

A Pałyga, człek przecież pogodny, mógłby trochę pomyśleć nad tytułem i nie ładować doń ponurej klątwy średniowiecznego króla żebraków. W tym spektaklu słońce przecież świeci. Niesamowicie świeci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji