Artykuły

Piotr Beczała: Polityka wchodzi w nasze życie i do opery

- To, co pokazała ekipa Trelińskiego, spodobało się. Wiem, że są plany, by powierzyć im kolejny duży projekt - mówi tenor Piotr Beczała, który zaśpiewał w dyptyku "Jolanta"/"Zamek Sinobrodego" w nowojorskiej Met. Premierze spektaklu towarzyszył polityczny skandal.

29 stycznia w Metropolitan Opera w Nowym Jorku pod batutą Walerija Giergijewa odbyła się premiera dyptyku "Jolanta" Czajkowskiego/"Zamek Sinobrodego" Bartóka w reżyserii Mariusza Trelińskiego. To pierwsza koprodukcja Teatru Wielkiego - Opery Narodowej (tu spektakl miał premierę w grudniu 2013 r.) i Met oraz debiut polskiego reżysera w Nowym Jorku. W "Jolancie" główne partie wykonali Anna Netrebko (Jolanta) i Piotr Beczała (Vaudémont).

Spektakl nie miał szczęścia. Premierę zaplanowaną na 26 stycznia odwołano z powodu przewidywanej burzy śnieżnej. Relacje z przełożonego spektaklu zdominowały zaś protesty przeciw obecności Netrebko i Giergijewa, Rosjan popierających działania Władimira Putina na Krymie i Ukrainie.

Na szczęście są też dobre wieści, bo nowojorscy krytycy chwalą realizatorów spektaklu i śpiewaków. Anthony Tommasini w "New York Timesie" pisze, że Vaudémont to dobra rola dla Beczały ("exciting tenor"), uznając duet z Netrebko za najważniejszy moment przedstawienia.

14 lutego o godz. 18 w ramach cyklu "Met: Live in HD" w wybranych polskich kinach i teatrach, jak np. Teatr Wielki - Opera Narodowa, będzie można obejrzeć transmisję "Jolanty"/ "Zamku Sinobrodego" z Met. Równolegle transmisja w Programie 2 Polskiego Radia.

rozmowa z Piotrem Beczałą

Jacek Hawryluk: Czy pochlebne recenzje robią jeszcze na panu wrażenie?

Piotr Beczała: Robią. To potwierdzenie, że praca przynosi efekty. Czytamy to, komentujemy, ale oczywiście bez przesady. Myślę, że w przypadku "Jolanty" i "Zamku" na recenzje bardziej czekali twórcy spektaklu niż my, śpiewacy.

Zaczęło się od falstartu. Met odwołała premierę dość późno, po południu. Jak sytuacja wyglądała od kuchni?

- Było trochę chaosu. Po premierowym spektaklu miał być bankiet, który z reguły trwa długo. Gdy z SMS-a wysłanego przez ratusz (dostali go wszyscy nowojorczycy) dowiedziałem się, że o godz. 23 ulice zostaną zamknięte dla samochodów, zorientowałem się, że będzie problem, bo spektakl miał trwać dłużej. Jak pan wie, burzy śnieżnej ostatecznie nie było...

Jak to odwołanie wpłynęło na premierę 29 stycznia?

- Zamieniony został bas, który śpiewał Króla René. To miał być typowy drugi spektakl, dlatego musieliśmy się sprężyć, skoncentrować i potraktować go jak premierę. Oczywiście nie było tego napięcia, ale z drugiej strony byliśmy wypoczęci. Premiera po czterech dniach przerwy - dla mnie to chyba nawet lepiej.

W "Jolancie" Trelińskiego śpiewał pan już w 2009 r. w Baden-Baden (premiera inscenizacji, wraz z "Alekiem" Rachmaninowa, odbyła się w Petersburgu). Co zmieniło się w spektaklu?

- Kostiumy. Przynajmniej mój był lepszy, wygodniejszy i bardziej pasował do całego pomysłu. Parę rzeczy musiano zaadaptować na scenę Met. Szkoda, że nie przesunięto dekoracji o parę metrów w stronę publiczności. Scena w Nowym Jorku jest zbudowana inaczej niż w Warszawie, tak samo widownia: jest głębsza i nie tak szeroka. Dobrze byłoby przysunąć dekorację bliżej rampy, bo kilka scen okazało się mało widocznych. Ale spektakl w Met był podobny do tego, co zrobiliśmy w Baden-Baden.

To bardzo dobry spektakl. "Jolanta" i "Zamek Sinobrodego" to oddalone od siebie opery, ale dzięki scenografii Borisa Kudlic!ki oba światy zostały połączone. W drugiej części sam oglądałem "Zamek Sinobrodego" i muszę przyznać, że to ciekawa kombinacja. Byłem skupiony na tym, jak jest przyjmowana sama inscenizacja. Czy doceniono pracę Polaków, którzy debiutowali w Nowym Jorku.

Chciałbym, by zostali tu dłużej i pracowali jako część tego wspaniałego teatru. I by w przyszłości udało się wystawić na tej scenie polską operę. Bo zrobienie jednego spektaklu, zaistnienie, to jedno. Bycie tu na stałe - to już zupełnie inny status. To, co pokazała ekipa Mariusza Trelińskiego, spodobało się. Wiem, że są plany, by powierzyć im kolejny duży projekt.

Przed premierą protestowano przeciw obecności w Met Anny Netrebko i Walerija Giergijewa popierających Putina. Po zakończeniu "Jolanty" na scenę wkroczył mężczyzna z ukraińską symboliką i antyputinowskimi hasłami, z okładką "Time'a" przestawiającą Putina wystylizowanego na Hitlera. Aresztowano go za wykroczenie. Okazało się, że to urodzony w Moskwie 38-letni absolwent Harvardu, szef organizacji Wounded Warrior Ukraine zbierającej fundusze na sprzęt rehabilitacyjny dla ofiar wojny z Rosją (w zeszłym roku podobnie "dziękował" po koncercie popierającemu Putina skrzypkowi Władimirowi Spiwakowowi; sąd uwolnił go wtedy od zarzutu zakłócania porządku).

- Ochrona Metropolitan powinna uniemożliwić takie wtargnięcie na scenę. Rozumiem, gdy ktoś demonstruje swoje zdanie przed gmachem opery czy nawet zasiadając na widowni. Ale scena jest wyłącznie dla artystów i ludzi do tego upoważnionych.

Polityka jest bardzo skomplikowana i nie można jej mieszać ze sztuką. To są tematy niezwykle trudne, rozumiem emocje i protesty, ale przecież, gdyby to nie była manifestacja polityczna, gdyby to był po prostu szaleniec z bronią? Spektakl odbywał się za tiulem. On wszedł między orkiestrę a ten przezroczysty materiał. Pomiędzy nami a nim była więc przeszkoda. Gdyby tak nie było, pewnie i my byśmy jakoś zareagowali.

Dyrekcja wydała oświadczenie, że poglądy artystów są ich prywatną sprawą, ale wzmocniono ochronę przy wejściach do budynku.

- Wiem, że po tym incydencie Peter Gelb, dyrektor Met, zatrudnił nowego szefa ochrony.

Przyjaźni się pan z Anną Netrebko. Od lat zna pan też Giergijewa. W rozmowach nie podejmujecie tematów politycznych?

- Szczerze mówiąc, unikamy ich na co dzień. Z Anną rozmawiałem jednak o tym wiele razy. Sam wiem, jak niektórzy ludzie mający władzę wykorzystują artystów do własnych celów. Jedynie w naiwności artystycznej można upatrywać przyczyn tego, co się stało z Anną. To nie jest proste, tego nie da się wytłumaczyć w kilku słowach - cała sytuacja na Ukrainie i w Rosji jest skomplikowana. My jesteśmy artystami, staramy się robić to, co umiemy najlepiej. Politykę zostawiamy politykom. Wszyscy zostaniemy rozliczeni z naszych decyzji, oni również. To jest mój komentarz do tej sprawy. Staram się trzymać dystans do polityki, nie demonstrować poglądów i tym bardziej nie komentować poglądów kolegów.

Ale nie zbulwersował pana gest Anny Netrebko przekazującej milion rubli separatystom na Ukrainie?

- Nie! Proszę pamiętać, że Anna przekazała czek na operę w Doniecku, a nie na karabiny maszynowe! Media o tym zapominają. W świat idzie wyłącznie informacja, że Netrebko wspiera separatystów, co jest oczywistą bzdurą.

Ale polityka wkracza do świata opery na całego. W ubiegłym roku pod Met protestowano przeciw wystawieniu "Śmierci Klinghoffera" Johna Adamsa, opery przywołującej porwanie przez Palestyńczyków w 1985 r. statku "Achille Lauro", zabicie i wyrzucenie za burtę amerykańskiego Żyda Leona Klinghoffera. Teraz kilkaset osób, m.in. dwie córki Klinghoffera i były burmistrz Rudy Giuliani, pikietowało Met, twierdząc, że "Śmierć..." jest antysemicka, że gloryfikuje zabójców. Met zrezygnowała z transmisji w kinach na cały świat, ale spektakle się odbyły. Jak pan odbiera to upolitycznianie?

- Ono stało się częścią naszej pracy, ale uważam, że polityka weszła zbyt głęboko w nasze życie. Wiele inscenizacji oper klasycznych jest upolitycznianych - to ciekawe, ale nie można z tym przesadzać. Opera jako wyraz sympatii politycznych reżyserów albo dyrektorów scen?

Nikt nas, oczywiście, nie zmusza do śpiewania. Występujemy tam, gdzie mamy kontrakty. Jeżeli jakiś pomysł rozmija się z moimi poglądami, dostrzegam w nim tylko nonsens, to kontraktu nie podpisuję albo się z niego wycofuję. Każdy musi sam dbać o własną reputację.

Europa różni się od Ameryki?

- Jeśli chodzi o uwspółcześnianie, upolitycznianie, trywializowanie opery? To, co w Ameryce jest skandaliczne, w Europie jest normą. A to, co w Europie jest skandaliczne, jest naprawdę skandaliczne.

Ale ta sama opera, która chce komentować rzeczywistość, pada jej ofiarą. Flagowy europejski teatr La Monnaie w Brukseli redukuje budżet, zamykane są teatry operowe we Włoszech, śpiewacy pozbawiani są etatów...

- Menedżerowie, ale również politycy zajmujący się kulturą, nie są dalekowzroczni. Zamknąć operę czy zlikwidować orkiestrę jest bardzo prosto - to jedna decyzja ministra czy kogoś za to odpowiedzialnego. Uruchomić to od nowa jest dużo trudniej. Poza tym kryzysy przychodzą falami. Jeżeli teraz tniemy do kości, to za parę lat, gdy przyjdzie koniunktura, nie będzie czego ratować.

Jestem w grupie śpiewaków, którzy dobrowolnie zrezygnowali z części gaży w Metropolitan. To wyraz pomocy dla opery w ciężkich czasach. Trzeba wspólnie przetrwać ten okres.

Wkrótce ukaże się pana druga solowa płyta w Deutsche Grammophon - "The French Collection". Kto zdecydował, że będzie to album francuski? Pan czy wytwórnia?

- To wspólny pomysł. Chciałem to nagrać, bo to ogromna część mojego repertuaru. Zawsze uważałem, że francuska muzyka operowa traktowana jest trochę po macoszemu, nawet w samej Francji. Byłem zaskoczony, że w Paryżu nie gra się wielkich francuskich oper: "Fausta", "Werthera", "Manon" czy "Romea i Julii". Trzeba pomóc Francuzom, by poczuli się dumni z tego, co mają najpiękniejszego.

To jest pana lista marzeń?

- Gdyby to była lista marzeń, to musiałoby się na niej znaleźć jeszcze 10 czy 15 arii. Zresztą nagraliśmy o pięć więcej, ale nie zmieściły się na płycie, ponieważ uważam, że każdy album powinien mieć dramaturgię, opowiadać jakąś historię i musi się go dobrze słuchać. To arie, które śpiewałem, które teraz śpiewam i które w przyszłości na pewno zaśpiewam - jak np. aria z kwiatkiem z "Carmen" Bizeta. Rolę Don José kiedyś wykonam - najbliższy wolny termin to rok 2020... Ale są tu także ciekawostki: arie w języku francuskim napisane przez Włochów - Verdiego i Donizettiego. I jest aria z "Białej damy" Boieldieu. Po raz pierwszy słuchałem jej po niemiecku w wykonaniu Fritza Wunderlicha. Byłem zafascynowany jej formą. Jest fantastyczna. Właściwie ma pan rację, to jednak jest mój prywatny koncert życzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji