Artykuły

Jeśli nie grasz w serialach, to cię nie ma w mediach, a jak cię nie ma w mediach, nie istniejesz

''Jestem przez to panną znikąd, bo kto zna moje teatralne osiągnięcia?''. SANDRA KORZENIAK opowiada o realiach swojego zawodu. O tym, że chciałaby odczepić się już od wizerunku Marilyn Monroe, którą tak świetnie zagrała u Krystiana Lupy. I wyjaśnia, dlaczego rola w "Hiszpance" Łukasza Barczyka była dla niej ważna.

Mike Urbaniak: Czekałaś na "Hiszpankę"?

- Tak, tyle lat! Czekałam bardzo, żeby ktoś mnie wziął do filmu, i zadzwonił w końcu Łukasz Barczyk. Najpierw dostałam propozycję roli w innym projekcie, który jednak nie wypalił. Później przyszła propozycja "Hiszpanki". To dla mnie wielkie szczęście.

Wcześniej nie było propozycji?

- Były, seriali, więc ich nie przyjęłam, ale czasami zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, bo widzę, co się dzieje.

A co się dzieje?

- Jeśli nie grasz w serialach, to cię nie ma w mediach, a jak cię nie ma w mediach, nie istniejesz. Jestem przez to panną znikąd, bo kto zna moje teatralne osiągnięcia? Nawet dla ludzi filmu one nie mają kompletnie żadnego znaczenia, jakby granie w teatrze było jakimś innym zawodem. Mam czasem wrażenie, że płacę karę za niegranie w serialach, ale może to tylko moje doświadczenie, może inni mają inaczej.

Dlaczego właściwie nie grasz w serialach?

- Kiedyś spróbowałam, bo namówiła mnie moja agentka, którą miałam przez chwilę. Powiedziała, żebym przestała mówić "nie" i zobaczyła, jak to wygląda. Wtedy będę mogła nadal mówić "nie", ale przynajmniej będę wiedziała czemu. Zgodziłam się i bardzo mi się to nie spodobało; to, jak serial jest kręcony, czego się wymaga, a raczej nie wymaga. Miałam potem poczucie winy, jakbym zrobiła coś złego. Są zapewne różnie kręcone seriale - lepsze i gorsze, może nie trafiłam na te lepsze. I na tym się skończyła moja przygoda, mimo kolejnych, dość licznych propozycji serialowych. A ludzie dookoła dają mi do zrozumienia, że byłam głupia, że tak robiłam. Pytanie: co ja na to?

Co ty na to?

- Nie wiem, myślę, że nadchodzi sytuacja, w której nie będę miała wyjścia i poproszę o to, by mnie zaangażowano do jakiegoś serialu. Bo co może wyniknąć zawodowo z siedzenia w domu?

Bliscy zgadzają się z twoją decyzją w kwestii seriali?

- Nikt nie myśli tak jak ja. Wszyscy uważają, że to moje dziwactwo. Chociaż nie, Krystian Lupa mnie podtrzymywał na duchu, powiedział, żebym się w to nie pakowała. Tylko on nie wie, z czym to się wiąże, jaką cenę trzeba zapłacić. I chcę od razu dodać, że nikogo nie osądzam, nie mówię, że granie w serialach jest złe, bo wiem, że przeżycie z teatru jest po prostu niemożliwe.

Kiedy szłaś do krakowskiej szkoły teatralnej, jak sobie wyobrażałaś życie po?

- Wyobrażałam sobie, że będę gwiazdą filmową! Nie śmiej się, naprawdę tak było. Od dziecka o tym marzyłam i modliłam się do tej Matki Bożej, która teraz wisi w kuchni, żeby mi w tym pomogła. Film był największym marzeniem, teatr przyszedł trochę później i wtedy już marzyłam o byciu gwiazdą filmową i teatralną. I zobacz, co się stało?

Stało się to, że zawędrowałaś w końcu na teatralny szczyt.

- Teatr zaczął mnie pochłaniać bez reszty. Realizowałam się w nim, ale marzyłam ciągle o kinie. I żeby było zabawnie, okazało się - jeszcze w teatrze - że panicznie boję się kamery. Kiedy byłam aktorką Starego Teatru w Krakowie, Krystian Lupa zaczął w swoich spektaklach jej nieustannie używać, dużo kręcił, a ja - cała przerażona. Musiałam ten strach pokonać z miłości do teatru, który stał się pierwszy i najważniejszy, oddałam się mu na dwieście procent.

Co to znaczy oddać się na dwieście procent?

- To znaczy być z graną postacią w nieustannym procesie, żyć z nią. Tak jak muzycy, którzy żyją tylko muzyką, nawet kiedy nie grają czy nie śpiewają, muzyka jest z nimi. Podobnie może być z teatrem. A im bardziej mi na czymś zależy, tym więcej mnie to kosztuje, jest bolesne, bo żeby coś było - jakby to powiedzieć - bliżej genialności, musi boleć. Nie ma nic za darmo, także w sztuce.

Czasami mam wrażenie, że ten czas w Krakowie był czystym wariactwem. Dużo wspaniałych przygód z Krystianem Lupą czy Mają Kleczewską. Właściwie każda praca nad spektaklem pochłaniała mnie bez reszty. Bardzo mi brakuje tej pracy, przy której można było kompletnie odlecieć.

To dlaczego uciekłaś z Krakowa do Warszawy?

- Bo zostałabym alkoholiczką! A Kraków, jak sam doskonale wiesz, temu sprzyja. A poważnie mówiąc, moja intuicja mi podpowiadała, że trzeba uciekać. "Spieprzaj, Sandra!" - mi mówiła, i jej posłuchałam. Powodów było kilka: nie mogłam znieść tego, że spektakle, nad którymi tak ciężko pracowaliśmy, nie były grane po premierach, nie odpowiadały mi też pieniądze. Wiesz, ile dostawałam za granie w "Mistrzu i Małgorzacie"?

Rozumiem, że jakąś bardzo małą kwotę. Sto złotych?

- Siedemdziesiąt! Wyobrażasz to sobie? Potem była podwyżka i w sumie moja miesięczna gaża wynosiła pięćset, czasami siedemset złotych. Żebracze pieniądze.

Odeszłaś z jednego z najlepszych teatrów, gdzie pracowałaś z najlepszymi reżyserami, właściwie donikąd.

- To było bardzo ryzykowne, przyznaję. Rzeczywiście, nie odeszłam, bo dostałam lepszą propozycję gdzieś indziej. Odeszłam, bo czułam, że muszę. To był bardzo trudny czas. Wynajmowałam pokoik u Renaty Przemyk w Aninie, byłam bez pracy i w niedobrym stanie. I nagle, pewnego dnia dzwoni do mnie Krystian Lupa i pyta, czy pójdę do Teatru Dramatycznego w Warszawie. Poszłam. Po jakimś czasie pyta, czy zagram u niego Marilyn Monroe. Zagrałam. A potem wszystko wyglądało jak wiadomo.

Wyglądało tak, że w spektaklu "Persona. Marilyn" w Teatrze Dramatycznym stworzyłaś wielką kreację aktorską, za którą obsypano cię nagrodami i rozpisywano się o niej długo. Jako druga aktorka w historii, po Danucie Stence, dostałaś Paszport "Polityki". Zostałaś gwiazdą teatralną.

- To był kompletny odlot. Wiesz, że ja nawet nie pamiętam do końca, co wtedy czułam i myślałam? Po prostu przyjmowałam, co mi było dawane. Ale pamiętam też - i znów będzie smutna historia - że moja siostra powiedziała wtedy: "Sandra, teraz już będzie u ciebie wspaniale". A ja jej odpowiedziałam, że teraz nic już więcej się dla mnie nie zdarzy.

Dlaczego to powiedziałaś?

- Pojęcia nie mam, od tak palnęłam, ale to się sprawdziło. Zwróć uwagę, że od czasu "Marilyn" właściwie przestałam grać w teatrze. Wierzysz, że można sobie coś wykrakać?

Nie bardzo. Ale rozumiem, że powiedziałaś to po zagraniu tak wielkiej roli. Twórcy teatralni po odniesieniu spektakularnego sukcesu często boją się kolejnego przedstawienia, bo oczekiwania są niebotyczne.

- Może pomyślałam, że nikt nie będzie mi w stanie dać więcej niż Lupa?

Po tym ogromnym sukcesie nagle znikasz.

- Do dzisiaj się zastanawiam, jakie były tego powody. Może coś ze mną jest nie tak? Poczułam się jak trędowata.

Nie dostawałaś propozycji?

- Po "Personie. Marilyn" Grzegorz Jarzyna zaproponował mi etat w TR Warszawa, po roku się zgodziłam i do dzisiaj tam jestem, już cztery lata, i właściwie nic tam nie zagrałam. Chodziłam też na castingi do filmów, choć tego nie cierpię, bo ich forma jest przeciw temu, co jest najistotniejsze, czyli indywidualności i wrażliwości aktora.

Po jednym castingu reżyserka była pod wielkim wrażeniem, wzięła mnie na bok i powiedziała - aż wstyd mi to powtarzać - że dla mnie trzeba pisać specjalne teksty. Zdenerwowałam się okropnie, bo co to niby oznacza? Czy ona myśli, że powstałam z Marilyn? Że nią jestem? Powinnam teraz umrzeć? Przecież ja jestem aktorką!

Może ta reżyserka chciała podkreślić twoją - nie wiem, jak to ująć - wyjątkowość? Magnetyzm? Charyzmę? Bo jest wokół ciebie taka aura.

- Nie jestem w stanie przytoczyć licznych spotkań, po których słyszałam: "Sandra, różne rzeczy o tobie mówią, a ty jesteś normalną dziewczyną". Ale o co chodzi? Że jestem Marilyn? Że nie da się ze mną pracować? To jest moje przekleństwo. Zrobiono ze mnie osobę, którą nie jestem, jakiegoś stwora wyobrażonego. Tymczasem ja naprawdę jestem cudowna w pracy, wręcz wymarzona. Ty znowu się śmiejesz, a ja ci mówię, że lubię pracować z ciekawymi ludźmi, jestem otwarta i spragniona przygód.

Zupełnie jak pani Malicka.

- Tak! Dlatego cieszę się ogromnie, że dostałam możliwość zagrania tej roli w "Hiszpance". Spotkaliśmy się z Łukaszem Barczykiem, popatrzyliśmy sobie w oczy i wiedzieliśmy, że chcemy razem pracować. Choć początkowo miałam grać inną postać.

Kogo?

- Rudolfa Funka.

Żartujesz!

- No raczej! Miałam się wcielić w Solską, którą w końcu zagrała Magda Popławska. Jednak po jakimś czasie Łukasz zaproponował mi Malicką, co mnie ucieszyło, bo po pierwsze, Malicka wydała mi się ciekawsza, a po drugie, było jej w scenariuszu znacznie więcej niż Solskiej.

Scenariusz spodobał ci się od razu?

- Był fantastyczny, wręcz obłędny. Po jego lekturze nie byłam sobie w stanie nawet wyobrazić, jak to będzie wyglądało. Naprawdę uważam "Hiszpankę" za film niezwykły, ktoś nawet napisał o nim "bezczelny". I to jest prawda, bo Łukasz naprawdę zaryzykował i pojechał po bandzie. Nikt nigdy nie robił w Polsce takiego filmu. Poza tym uwielbiam w "Hiszpance" poczucie humoru. Kiedy ją oglądałam, często chichotałam.

Kim jest pani Malicka?

- To postać fikcyjna, wymyślona, zdaje się, przez Łukasza. Choć była taka aktorka, jak Maria Malicka, której ukochany podarował teatr przy Marszałkowskiej 8, tam, gdzie dzisiaj pracuję. Ale moja Malicka nie miała pierwowzoru. To kobieta, żeby nie powiedzieć kobietka, która bardzo ważne sprawy narodowe załatwia we właściwy sobie, lekki sposób. Wspiera walkę o niepodległość, ale ma też czas na zabawę czy flirt.

Bez wielkich czynów przypisanych w naszej historii dla mężczyzn.

- O, tak. Można ją nazwać szpiegiem z dużą dozą spontaniczności. Wydaje się rozkojarzona, ale taka nie jest. Malicka wie, co robi, i działa na rzecz Polski bez zbędnych uniesień, które tak kochają faceci, narodowi bohaterowie.

Pokazałaś tą rolą, że masz spory potencjał komediowy. Zabawiłaś się Malicką?

- Bardzo, i była to duża przyjemność właściwie od pierwszego dnia zdjęciowego. Zabawiłam się nią po całości. Właściwie zanim wkroczyłam na plan, stałam się Malicką i byłam nią nawet podczas przerw w kręceniu scen. Flirtowałam z panami technicznymi, puszczałam do nich oko, hodowałam sobie tę kondycję, którą chciałam przenieść przed kamerę. Nie bez znaczenia było oczywiście to, że graliśmy w kostiumach. To dla aktora, dla mnie na pewno, zawsze wielka frajda.

Co dalej? Jaki masz plan?

- Teraz pochłaniają mnie sprawy zgoła nieartystyczne, bo za dwa miesiące rodzę, więc czekam na Gaię Florę. Ale jak już urodzę, to chciałabym w końcu odczepić się od Marilyn, zrzucić z siebie jej piętno i otworzyć nowy rozdział. Nie jest to łatwe, bo nigdy nie należałam do żadnej teatralnej grupy, zawsze chodziłam swoją drogą. A może będę musiała zagrać w jakimś serialu. Radziłbyś mi to?

W żadnym razie.

- To mi trochę ulżyło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji