Artykuły

Terror w "czarodziejskiej górze"

We Wrocławiu nareszcie "coś ruszyło". Odstukajmy w niemalowane drzewo, bo ostatnie premiery są ledwo za­powiedzią, sygnałem i wcale nie gwarantują kontynuacji. A był to już ostatni czas. Teatralny Wrocław usychał. Nie tylko w te­atrach dramatycznych nic się nie działo, nawet "Kalambur" mil­czał. Minione miesiące upłynęły pod znakiem "organizowania wi­downi", czyli sprzedaży bubli z poprzednich lat. Teatr zaś nie może żyć samą eksploatacją przedstawień, jak nie może ist­nieć przy pustych krzesłach. Wi­dać jednak, że to nie grozi. Na którymś z kolei przedstawieniu prapremiery "Samej słodyczy" Iredyńskiego - widownia była pełna. Na "Kuchni" Weskera - również. Najlepszy dowód, że ist­nieje publiczność także poza szko­łami, które się karmi nieśmier­telnymi "Ślubami panieńskimi", mocno zresztą zwietrzałymi. Lu­dzie szukają nowych przygód in­telektualnych.

Prapremiera nowej polskiej sztuki jest taką przygodą i mag­nesem. Bo ciągle jesteśmy cie­kawi odbicia naszej współczesno­ści w teatrze. Ciekawi samych siebie.

W wywiadzie opublikowanym przez "Teatr" Iredyński - mó­wiąc o swojej twórczości dra­maturgicznej - stwierdził, że je­go sztuki są modelami sytuacji, czy problemu, że są to okrutne baśnie o światach wymyślonych, rzeczach dziejących się wszędzie i nigdzie, a wszystkie traktują o przemocy, albo ściślej - są wa­riantami jednej i tej samej sztu­ki o przemocy. Tym wyjaśnie­niem zaznaczył pokrewieństwo z pewnym kręgiem pisarzy, którzy nie przeszli gładko ani przez ży­cie, ani przez sztukę. Nie twier­dzę, że czynili to z przerostu in­stynktu społecznego, może raczej z hypertrofii pewnych gruczo­łów wydzielania wewnętrznego. Faktem jednak pozostanie, że okrucieństwo, wyciskając piętno na ich pisarstwie, wyżłobiło wy­raźny nurt w literaturze.

Iredyński nazywając po imie­niu rzeczy, nawet gdy się dzieją w urojonym, nie istniejącym świecie wykazuje odwagę inte­lektualną. Jest to działanie spo­łecznie użyteczne. Mówiąc o prze­mocy Iredyński uczulił nas na ten właśnie motyw, niewątpliwie dominujący we współczesnym świecie. Nie chodzi o przemoc władzy. Ulegamy również prze­mocy rzeczy. I kwestią godności ludzkiej jest opór. Przeciw prze­mocy rzeczy buntował się kilka­dziesiąt lat temu Charlie Chaplin w swoich filmach, przeciw ter­rorowi maszyny w cywilizacji współczesnej występują dziś ro­botnicy Renault, czy Fiata. Prze­moc ma różne oblicza.

W "Samej słodyczy" Iredyński jeszcze raz stwierdza jej istnie­nie. Pokazuje nam ów proces w izolowanym świecie "czarodziej­skiej góry", wśród pacjentów ja­kiegoś szpitala. Ceremonie orga­nizowane przez Mistrza nie mają nic wspólnego z terapią. Odby­wają się na marginesie niejako reżimu szpitalnego. Ale nie wy­kraczają poza stwierdzenie, że je­dna strona działa przez przemoc, druga zaś chętnie się jej podda­je. W "Samej słodyczy" posuwa się autor o krok dalej (w sto­sunku do bezpośrednio poprze­dzającego tę sztukę "Dobroczyńcy") i powiada, że zręczne po­służenie się demagogią pozwoli dotychczasowego wodza usunąć i zająć jego miejsce. Tak uczyniła dziewczyna, którą nazwał Samą słodyczą. Słodyczą, uległością ma­skującą upokorzenie (bo Mistrz nie zdradzał na nią ochoty, mimo że chętnie by mu się oddała) po­trafi Sama słodycz skierować gniew dotychczasowych wyznaw­ców przeciw Mistrzowi i zająć jego miejsce.

Ale zarówno Mistrz, jak i Sama słodycz działają w świecie, za­pełnionym przez neurotyków i psychopatów. Żadna z postaci prezentowanych przez autora nie mieści się w społecznej normie. Są to ludzie pełni urazów i ob­sesji. Pewnie, wytłumaczalnych, ale przecież nie stanowiących od­bicia rzeczywistości społecznej. Nie chodzi o przyleganie izolo­wanego światka, stworzonego przez Iredyńskiego do świata rze­czywistego. Raczej o wewnętrzną logikę społeczną, wewnętrzną prawidłowość, koherencję. Nie dostrzegłem odbicia nas samych w "Samej słodyczy". Widziałem interesujący proces oddziaływa­nia przemocy, proces terroru, czyli jeszcze jedno stwierdzenie. Ale intelektualnie nie posunął on nas ani o krok. Nie powiedział w jaki sposób do tego procesu dochodzi, jak powstaje. Autor nie sięgnął do mechanizmu powsta­wania przemocy, do jej anatomii. To zaś wydaje się zadaniem na miarę talentu Iredyńskiego, na miarę jego odwagi intelektual­nej.

Bo w sumie jest to jeden z niewielu dramatopisarzy, tworzących sztuki dla dorosłych. A tego właśnie nam dziś potrzeba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji