Artykuły

Przygody Kobusza z Dudkiem

- Cenzura była pomocna, bo zmuszała autorów do wytężonej pracy i ukrywania sensów. Była surowa, ale my grą aktorską pewne sprawy akcentowaliśmy, wskazywaliśmy, nie dopowiadaliśmy, a publiczność doskonale to odczytywała. Wtedy trzeba byto szukać kamuflażu i to było twórcze - mówi JAN KOBUSZEWSKI, aktor Teatru Kwadrat w Warszawie.

Wojciech Dutkiewicz: Dokładnie 50 lat temu w warszawskiej kawiarni "Nowy Świat" odbyło się pierwsze przedstawienie kabaretu "Dudek". Pamięta je Pan?

Jan Kobuszewski: - Pamiętam doskonale. To byt mój debiut w kabarecie. Zadzwonił do mnie Edward "Dudek" Dziewoński i zapytał, czy nie zgodziłbym się u niego zagrać. Opierałem się, uważałem, że się na tym nie znam. "Dudek" nie odpuszczał. Dowiedziała się o tym moja żona, Hania, i namówiła mnie, żebym spróbował. To spróbowałem.

I poszło jak z płatka?

- Niezupełnie. Pamiętam straszliwą tremę. Śpiewałem dwie piosenki i wyobrażałem sobie, że patrząca na mnie publiczność myśli: co ten facet tutaj robi?! Tym bardziej że wokół mnie - debiutanta - byli znakomici, doświadczeni aktorzy kabaretowi. Przeżyłem chwile grozy, ale przekonałem się, że publiczność wykazała się życzliwością.

Ponoć już pierwsze przedstawienie było Pana sukcesem.

- Za drugim, trzecim wyjściem było już zdecydowanie lepiej. W "Dudku" grałem ze wspaniałymi ludźmi, co dodawało skrzydeł. Basia Rylska, Irka Kwiatkowska, Wiesiek Michnikowski, Edward "Dudek" Dziewoński, Wiesio Gołas i moja skromna osoba - tworzyliśmy trzon. Ale grali także Wojtek Pokora, Boguś Kobiela, Bronek Pawlik, Magda Zawadzka, Ewa Wiśniewska i wielu, wielu innych. Nie mogłem w ich towarzystwie grać źle.

Czy występy w "Dudku" były ważne w Pańskiej biografii aktorskiej?

- Absolutnie kluczowe. Wcześniej byłem aktorem teatralnym, i to dramatycznym, nie grywałem ról komediowych. To był dla mnie przełom. Później często grywałem w kabaretach, także telewizyjnych i komediach. Ale kabaret "na żywo" najbardziej mnie fascynował. Był bezpośredni kontakt z publicznością, natychmiastowa ocena, jak się mówi, co się mówi i co się robi. Publiczność bywa surowym egzaminatorem, codziennie zdaje się przed nią egzamin.

Mówiono, że "Dudek" to ostatni prawdziwy kabaret. Zgadza się Pan z taką opinią?

- Dla mnie był najważniejszy, ale przecież równocześnie działały kabaret "Owca" Jerzego Dobrowolskiego czy "Tey" Zenona Laskowika. Inna sprawa, że były one niepodobne do tych dzisiejszych. Wielkość i inność tamte kabarety zawdzięczają w sporym stopniu cenzurze. "Dudek" był trochę wentylem bezpieczeństwa. Ktoś doszedł do wniosku, że mały wentyl z dobrymi aktorami i niedużą salą może zostać dopuszczony. Cenzura była pomocna, bo zmuszała autorów do wytężonej pracy i ukrywania sensów. Była surowa, ale my grą aktorską pewne sprawy akcentowaliśmy, wskazywaliśmy, nie dopowiadaliśmy, a publiczność doskonale to odczytywała. Wtedy trzeba byto szukać kamuflażu i to było twórcze. Dziś kabarety walą prawdę prosto z mostu i nie zawsze ta prawda jest prawdą - czasem jest kłamstwem.

Kiedy dziś ogląda się stare nagrania "Dudka", ten kabaret wciąż bawi, wydaje się aktualny. To chyba jego siła?

- To jest i siła, i dramat tego kabaretu. Niestety, nasze wady i grzechy narodowe są długotrwałe. Wielokrotnie potem wykorzystywałem w występach teksty Andrzeja Waligórskiego czy Staszka Tyma. Ich aktualność nazywałem szekspirologią. Szekspir jest ponadczasowy i tematy przez niego poruszane są wciąż aktualne. W "Dudku" było mało polityki, za to wiele obserwacji obyczajowych. Dlatego teksty się nie starzały.

Żywot kabaretów, szczególnie w tamtych czasach, nie był długi. Jak wam udało się grać ze sobą 10 lat?

- Przede wszystkim my się bardzo lubiliśmy - kochaliśmy. "Dudek" to była prawdziwa orka. Trzeba było iść na próbę w teatrze, potem była próba w telewizji, wieczorem spektakl w teatrze, a na końcu właśnie "Dudek", gdzie przedstawienie zaczynaliśmy o 22.15. I graliśmy czasami nawet pięć razy w tygodniu. Kiedyś obliczyliśmy z Wiesiem Golasem, że w ciągu dnia przebieramy się co najmniej 20 razy! Ale do kabaretu przyjeżdżaliśmy zawsze z wielką przyjemnością. I choć byliśmy zmęczeni - wypoczywaliśmy w pracy.

A rola Edwarda Dziewońskiego? Był liderem, reżyserem, ale to gra aktorów, teksty piosenek i skeczy stanowią na ogół o sile kabaretu.

- Był jednym z nas, aktorów, choć miał swój specyficzny styl gry. U niego było więcej ironii, niedopowiedzenia, tego podwójnego "denka". Jego monolog o 12 butelkach jałowcówki jest majstersztykiem - podobnie jak "Nowy Robinson Cruzoe" z moim skromnym udziałem. A "Sęk", wykonywany z Michnikowskim, to wciąż mistrzostwo świata. To, że "Dudek" zajmuje poczesne miejsce w historii polskiego kabaretu, a nawet teatru, że porównywany jest do przedwojennego "Qui Pro Quo" czy "Zielonego Balonika", zawdzięczamy "Dudkowi" Dziewońskiemu. A ja jestem dumny, że mam w tym jakiś udział. Zasługi "Dudka" zostały docenione: dziś teatr "Kwadrat", który także on stworzył, nosi jego imię.

A jak Pan ocenia obecne kabarety? Da się je oglądać?

- Nie jestem w stanie ani ich oglądać - nawet w telewizji - ani oceniać. Namnożyło się ich, a ja jestem już starszym panem i częściej oglądam wiadomości i dobre filmy niż kabarety. Nie dlatego, że są niedobre, bo to mi nawet trudno stwierdzić. Na pewno są inne, mówią prosto z mostu. Czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają, to i teksty, i kabarety są inne. Nasz kabaret to był właściwie mały teatrzyk, nikt z nas nie pisał tekstów. Co innego Jan Pietrzak, "Elita", współczesne kabarety, w których sami wykonawcy piszą teksty, często muzykę do piosenek, a potem z tym występują. My byliśmy kabaretem ściśle aktorskim, który miał oparcie we współczesnych autorach, ale i w historii kabaretu, bo sporo wykonywaliśmy skeczy przedwojennych.

Z wieloma osobami spotykaliście się potem na planie komedii filmowych, w szczególności Stanisława Barei. Te filmy czerpały z kabaretu. Pan u Barei występował w znaczących, ale tylko epizodach...

- Byłem bardzo zajęty w teatrze, grałem codziennie i nie stać mnie było na to, żeby kilka tygodni być na planie filmowym. Miałem niepisaną umowę ze Staszkiem - z którym znałem się od lat, spotkaliśmy się na planie filmu na początku lat 50., gdy byliśmy jeszcze studentami i się polubiliśmy - że zagram zawsze, ale w epizodzie. Dzwonił i pytał: Zagrasz? Ja mówię: Chętnie, Staszku, ale dwa, trzy dni zdjęciowe. I tak było, grałem epizody w prawie wszystkich jego filmach. On też zresztą w swoich filmach zawsze zagrał jakiś epizodzik.

Bez "Dudka" nie byłoby Barei?

- Sądzę, że tak. To jest podobne poczucie humoru, to samo satyryczne rejestrowanie współczesności. Filmy Staszka i nasze kabarety to jest świadectwo czasu, w którym żyliśmy.

Teksty przedstawiane w "Dudku" pisali współcześni autorzy, ale sięgano też do tekstów przedwojennych. Jeden z nich, skecz "Sęk", towarzyszył im od pierwszego do ostatniego przedstawienia. Wszyscy chcieli słuchać "Sęka", ale także "Ucz się, Jasiu, ucz" i "Dwanaście butelek". Gdy "paliwa" dla kabaretu zaczęło brakować, w połowie stycznia 1975 r. odbyło się ostatnie - z ok. tysiąca - przedstawienie. W piosence "Spotkamy się na Nowym Świecie" śpiewanej przez zespół na zakończenie kabaretu, słowa refrenu zostały zmienione na "Spotkamy się na tamtym świecie".

Gdy w 1987 r., po latach milczenia, Kabaret "Dudek" wznowił działalność, w okolicznościowym folderze Jerzy Dobrowolski pisał: "Dobrze, że dzisiaj, gdy nareszcie mówi się dość głośno o ochronie środowiska naturalnego, Kabaret Dudek dokłada swoją cegiełkę. Bo kultura dla współczesnego człowieka to jak najbardziej właśnie środowisko naturalne". Próba wskrzeszenia "Dudka" nie udała się. Edward "Dudek" Dziewoński, zmarły w 2002 r. twórca kabaretu, aktor i reżyser, nie był zadowolony z efektów odmłodzenia zespołu. Po dwóch latach kabaret definitywnie zakończył działalność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji