Artykuły

Finis Poloniae w rytmie poloneza

Pełna widownia, napięcie, cisza. Skupiona podczas dialogów na dworze Katarzyny II w Petersburgu i Stanisława Augusta w Warszawie, czujna podczas balu u Ogiń­skich na cześć ambasadora Imperatora Sieversa, zawzięta podczas przekrzykiwań posłów na Sejmie Grodzieńskim, grobowa podczas gra­nia w finale poloneza "Pożegnanie z Ojczyzną".

Gra go żydowska kapela jarmarcz­na w rytmie majufesa a słucha sa­motny Kościuszko. Jest sierpień 1793 roku. Do Insurekcji jeszcze kil­ka miesięcy, do ostatniego, Trzeciego Rozbioru Polski niecałe dwa lata. Kiedy podskarbi litewski Michał Kleofas Ogiński uznany un musicien arystokracji owoczesnej ułożył był nowy taniec - chodzony o la polonaise, wkrótce już znany powszech­nie, jako polonez "Pożegnanie z Ojczyzną" - była wiosna roku 1793.

W kraju, spacyfikowanym przez interwencję rosyjską (kwiecień-maj 1782), terroryzowanym przez Jeneralność Konfederacji Targowickiej zawiązanej przeciwko królowi (choć jak wiadomo - w końcu do niej przystąpił) i ustawom Sejmu Cztero­letniego z trzeciomajową na czele, zadufanym wciąż w swoim przeko­naniu o odwiecznych wolnościach, których gwarantką uczyniono Ka­tarzynę II, jako skuteczną przeciw­wagę jakobinizmu i zarazy patrio­tycznych zelantów, rozdyskutowanym, rozhuśtanym w nastrojach, za­dłużonym i lecącym w przepaść z otwartymi oczami - właśnie pojawił się nowy ambasador pełnomocny Katarzyny (na miejsce odwołanego Bułhakowa) Jakub Sievers. Jemu to przypadnie w udziale historyczna ro­la twórcy Drugiego Rozbioru Polski, żandarma sejmu w Grodnie, Nad - Krezusa hojnie opłacającego prorosyjskie głosy szlachty i magnaterii.

Sievers był hrabią, dżentelmenem, damy go uwielbiały. Niewykluczone, że gdzieś wtedy właśnie, na jednym z balów, które uświetnił swą obecnoś­cią zatańczono po raz pierwszy cho­dzonego. Tak w każdym razie autor "Poloneza" Jerzy S. Sito wpro­wadza ten motyw (czy tylko taniec? przecież nie tylko) w swoją sztukę: ot, Ogiński układa ten utwór na bal wydany na cześć Sieversa. Mogło być tak lub inaczej - czas powstania "Pożegnania z Ojczyzną" odpowiada czasowi w jakim dzieje się akcja je­go "Poloneza". Zamykają ją daty: listopad 1792 - sierpień 1793. W faktach znaczy to: przyjazd Deputacji Dziękczynnej targowiczan (Seweryn Rzewuski, Szczęsny Potocki i het­man Branicki) do Petersburga, przy­jazd Sieversa do Polski, Sejm gro­dzieński i podpisanie Drugiego Rozbioru.

Kto jest bohaterem utworu "Polo­nez" opublikowanego w r. 1978, w sierpniowym, 8 numerze "Dialogu", wydaje się bezsporne: stan świado­mości narodu w określonym czasie historycznym i jego tragicznych uwarunkowaniach. Można to rozu­mieć szerzej i wąsko. Zmieści się tu i charakter narodowy i polskie wady i polski sarmatyzm i polska zawiść, chociaż pojawi się także - dialek­tycznie - polski patriotyzm, polska ofiarność, inteligencja, bezinteresow­ność. Można uznać oczywiście, że rzecz jest o sprzedajności dawnych Polaków co to ...jak postaw sukna et caetera, et caetera ...Można też wybrać za bohatera......poloneza właśnie, tego konkretnego - "Pożeg­nanie z Ojczyzną". W takim wyborze także, przysięgam, zawiera się wszy­stko co powyżej.

Sito nie szczędzi naszej historii, odsłania jej najciemniejsze karty (Targowica, Sejm niemy), jątrzy do maksimum, nie usprawiedliwia niczego (Kościuszko powie: to bój będzie z narodem, to o duszę sprawa!), chociaż wszystko rozumie. Uwarunkowania sytuacją geopolityczną, cudze interesy. Tym bardziej ostro odbija się od tej cudzej machiavelskości nasza przaśna głupota, butna anarchia, tępa służalczość i niemoralna sprzedajność. Odrodzenie - jak chce autor - przyjdzie "z karczmy, od ludzi w sukmanach". W to wierzy Kościuszko, w to wierzyli patrioci w 1830, czerwoni w 1863, pepesiacy w 1918 i prawie wszyscy w 1945. Ale to wszystko - dopiero BĘDZIE. Kiedyś. Na razie jest Finis Poloniae i gorące postanowienie lep­szej części narodu, aby udowodnić, że nie umarła, że jeszcze żyje, ożyje - póki my...

Tyle Sito, tyle - w super uprosz­czeniu - o przesłaniu jego najlep­szej sztuki, co wcale nie miała łatwej drogi na scenę.

*

Spektakl w teatrze Ateneum - przypomnę - widownia odbiera jak narodowe nabożeństwo. Przedstawienie jest zresztą nieco w tym stylu zrealizowane: dostojne, powolne tempa, pewna celebra, solenność kostiumów i dekoracji (dwu­głowe carskie orły przytłaczają sce­nę i wiszą pod sufitem na widowni, tuż nad widzami), staranność gestów, weryzm, naturalizm, prawdopodobieństwa psychologiczne, historycz­ne, kalendarzowe, kulturowe.

Janusz Warmiński - reżyser i Se­weryn Wiśniewski - scenograf po­starali się o tę solidność spek­taklu, który nie ma być ani łatwy ani modny, lecz po prostu - bardzo serio. Muzyka Ogińskiego i Adama Sławińskiego tę tonację jedynie pod­kreśla, upatetycznia. Aktorzy, zna­komicie poprowadzeni, dopełniają reszty. Efekt: przerażenie odwiecznie polskim konglomeratem, zawsze tak samo powikłanych naszych wielko­ści i małości, który byłby interesu­jący, gdyby nie był tak zabójczo groźny. Memento zatem, ale i oczy­szczające przyznanie się do grzechów głównych, wytknięcie ich palcem - raz jeszcze. A ponadto: - studium uwarunkowań. Spektakl bardziej chyba niż tekst eksponuje tę obcą, sąsiedzką - tu: rosyjską - rację stanu, która - właściwie - jest w tym "Polonezie" bodaj czy nie głównym bohaterem przedstawienia. Obsadzenie w roli Imperatrycy Katarzyny Aleksandry Śląskiej już przydało tej postaci pierwszoplanowości a jej działaniom charakteru sprawczego dla wszystkiego co się wydarzy dalej, wydarzy w Polsce. Śląska jest carycą niebezpiecznie mądrą i w sposób kontrolowany ludzką (jej czułości z Zubowem są do­kładnie odmierzone, wydzielone jak­by z nadwyżek majestatu władzy absolutnej).

Jako partnerka polskiej Deputacji jest na pozycji z góry wygranej - nie tylko z racji tronu i wojsk za nim stojących, także jej inteligencja jest atutem, bronią arcygroźną. Nie ży­cząc sobie Polski silnej, dostatniej i rządnej gra na ambicyjkach Polaków bezbłędnie, by wreszcie - ich ręka­mi - osiągnąć upadek sąsiadki, której nie wolno było być konkurentką ani sojuszniczką a jedynie satelitką. Wspaniała jest ta majestatyczna caryca w sukni sztywnej od klejnotów, z tym głosem chrapliwym, władczym, bystrooka i przemądra. Seweryn Rzewuski (znakomicie rozgrywający tę postać Jan Świderski!) najelokwentniejszy z Polaków - także daje się nabrać Katarzynie, niemal do końca widząc w niej jedynie gwarantkę wolności szlacheckich wobec zagrożenia jakobińskiego. Kiedy przejrzy - jest już po Drugim Rozbiorze a część posłów sejmu w Grodnie przebywa w areszcie. Praw­da, bardzo pięknie gra Świderski tę rozpacz Polonusa, który nie przewi­dział, nie przeczuł, chciał jak każe tradycja itd. - jest w tych scenach szczerość i autentyczna desperacja człowieka wykiwanego przez historię, ale przecież ... - nawet Kościuszko nie chce słuchać jego usprawiedli­wień i deklaracji ekspiacyjnych.

Wracając do Katarzyny: polityka Rosji mierząca w pochlebianie lu­dziom pokroju Szczęsnego Potockie­go, Branickiego, biskupa i hetmana, braci Kossakowskich wydaje się z perspektywy czasu prostacko naiw­na, grubo szyta. Inteligentna Katarzyna nie wątpi przecież w jej skuteczność i to jej historia przyznaje rację. Na długo, na krótko? Sądzę, że o tym także jest "Polonez" w Ateneum: pomyślcie, popatrzcie, zastanówcie się gdzie był błąd...Sievers (Jerzy Kaliszewski) to chłodny wy­konawca, nawet z pewnym kodek­sem honorowym, nawet Europejczyk, ale - wykonawca. Gardzący zresztą tymi, których opłaca. Jest to długa lista. Scena, w której czyta się ła­pówki wypłacane posłom przez am­basadę rosyjską przed sejmem w Grodnie - jedna z najlepszych, jak mniemam...

Kontusze, szable, karabele, ten po­lonez imć podskarbiego Ogińskiego, Orły i Pogonie - swojsko, polsko, z fantazją. Scena narodowa, ale sznur­ki pociąga dwór petersburski. Polo­nez, jakiego się tańczy, to jakby ta­niec kukiełek nakręcanych przez tamten dwór, obserwowanych z półuśmieszkiem przez Sieversa...

A król? Też inteligentny, też nie­przeciętny jako osobowość, umysł, intelekt. Jest, owszem. Słaby, jak chce podręcznik, ale ... jakoś lepszy od swego narodu, lepiej chcący, choć bezsilny. Czesław Wołłejko zaryso­wał króla Stasia paroma kreskami zaledwie: znużenie samowolą roda­ków, autoironia, dystans i ... rozpacz, autentyczna rozpacz człowieka świa­domego, że przechodzi do historii ja­ko grabarz państwa co istniało osiemnaście wieków. Dziś wiadomo, że także jako ten, który stworzył podstawy rozwoju duchowego na­stępnych generacji, który dał sy­stem edukacyjny, teatr, gazety, sztu­kę, który zaczął budować nowocze­sne społeczeństwo dobrze wiedząc, że z rówieśnymi sobie wiele nie zdziała. (już Kościuszko, elew Szkoły Kade­tów jest poprzez ten fakt królewskim wychowankiem) ale to wiedza z po­tem, obiektywna i sprawiedliwa. Wtedy - był tylko słaby król, który rzuca ołówek potrzebny do podpisania wniosku o cesję ziem dla Pru­saków.

Nie ma tu patriotów - poza Ko­ściuszką? I owszem, kilku na sejmie protestujących ku wiecznej chwa­le swoich nazwisk (Krasnodębski, Ciemniewski, Mikorski), oberżysta Borysewicz, u którego spotykają się patrioci, a wreszcie - król, Rzewu­ski, Walewski - wszyscy ci, którzy ulegli, choć cierpią i krwawią - jak ich nazwać? I to pytanie niesie "Polonez". Nie rozgrzesza za czyny eksponując intencje ale... daje pod rozwagę: bywa i tak. W Polsce. Czę­sto, jak często. Co z tym robić, jak zwalczyć upadek kraju we własnych sercach, jak pokonać tę zgodę na krach rozumowo nieuchronny albo - co gorsze - tę łatwowierność poli­tyczną równą zbrodni, wobąc trzeź­wego myślenia. Odwieczne pytania historii.

*

"Polonez" w Ateneum zagrany jest i wystawiony tak, by zro­zumiał go i przyjął każdy. Pod warunkiem, że zna historię Polski, ale nawet i niedopełnienie tego wa­runku pozwala wynieść z tego spot­kania wiele. Suma przeżyć kumuluje się w nastroju, bardzo po polsku zresztą. Jest to nastrój powagi peł­nej wzruszenia, że oto - tyle razy - posuwaliśmy się po krawędzi. Jeśli wpadaliśmy w przepaść, to z własnej winy przede wszystkim. I tu jest miejsce na optymizm: sporo od nas zależy ("Jeszcze nie umarła") cho­ciażby i nie wszystko. Psychiczna zgoda na wiarę w to, że da się odmienić nieuchronne - zdawałoby się - biegi historii, warunkuje czę­sto skuteczność działania. Wtedy - dałoby się czy nie dało? Gdyby nie było Targowicy, gdyby nie sprzedajność panów Kossakowskich et consortes itd. itd. - nie, nie tak trzeba, sądzę, nie w tę stronę. Istot­na jest lekcja jaką przypomina Sito. Postarajmy się jej nie zmar­nować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji