Artykuły

Siła i słabość

SARAH BERNHARDT w swoich "Pamiętnikach" pisze, jak to niechętni jej krytycy francuscy, pojechali do Londynu - aby ujrzeć jej klęskę. Wyszli - urzeczeni (cze­mu dali wyraz na piśmie). I dziś możemy czytać, jak to Sarcey - w 1880 roku unosił się w zachwytach i pisał: "Tak, powtarzam w kółko jedno i to samo, to silniejsze ode mnie".

Byłam przekonana, że zostanę ol­śniona - liczyłam na to - rolą Ka­tarzyny II Aleksandry Śląskiej. W "Po­lonezie" Sity (gościnne występy Tea­tru "Ateneum" na scenie Teatru "Wybrzeże") oglądamy Śląską budującą rolę Katarzyny II na wykluczających się sprzecznościach. Oto spod lodo­wej maski nieskazitelnej damy prze­ziera nagle twarz wściekłej, łakomej - nieomal handlary. Nieruchoma twarz i wątłe ciało -rozwalone na cesarskim tronie. Caryca taksująca otaczających ją mężczyzn z cynicznym rozbawieniem. Spokój hamowanego gniewu i starannie odmierzone wy­tworne gesty - wszystko to pryskają­ce pod wpływem nie do opanowa­nia już furii.

A jednak - to silniejsze ode mnie - nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Śląska gra raczej przybyłą na gościn­ne występy na prowincję gwiazdę niż Katarzynę II. Być może na wywoła­nie tego niekorzystnego wrażenia wpłynęła niedyspozycja głosowa, miejmy nadzieję, że chwilowa. Publi­czność następnych przedstawień oby mogła oglądać tak interpretowaną po­stać "Semiramidy północy" (jak nazywali ją pochlebcy) w pełnym bla­sku.

Widzowie zresztą na pierwszym przedstawieniu - 8 sierpnia - w Gdańsku dopisali; przyciągnięci, jak można sądzić, trzema - trudno, te­atr nie jest demokratyczny - wielki­mi nazwiskami. Śląska (jako Katarzy­na II), Wołłejko (jako król Stanisław August Poniatowski), Świderski (jako Seweryn Rzewuski) - w jednym przedstawieniu!

O kryzysie teatru mówi się od da­wna. Nigdy dotąd z taką dozą słu­szności jak ostatnio. Z okazji jednak występów z Paryża lub z Warszawy można w Gdańsku obserwować szturm na kasy. Goście przyjmowani są wdzięcznym sercem. Nie wiem, czy dawniej wstawało się tak ochoczo, aby uczcić aktorów. Wiem, że obec­nie jest to zwyczaj typowy dla na­szych sąsiadów. Oczywiście nie jest to argument na "nie". Jeżeli jednak za każdym razem, kiedy przedstawie­nie się podoba, będziemy wstawać z miejsc, cóż nam pozostanie, żeby uczcić pamięć poległych - chyba tyl­ko leżenie krzyżem... Publiczność, któ­ra do teatru chodzi od przypadku do przypadku kieruje się w swych de­cyzjach snobizmem towarzyskim lub... intencjami patriotycznymi.

W wypadku "Poloneza" działać mo­gą zresztą oba motywy. Długo sztuka ta nie mogła się na scenę dostać. A potem - reżyserię jej złożył Bohdan Korzeniewski. Wreszcie - od prapremiery 17 I 1981 roku, jak zaświad­cza prasa, pełna widownia w Teatrze "Ateneum".

Perypetie z cenzurą... "Polonez" Si­ty w reżyserii Janusza Warmińskiego piętnuje to, co także w odniesieniu do współczesności można by nazwać zdradą pod pozorem kompromisów. Równie dobrze można przecież odczytać to przedstawienie jako atak na tradycje Polski szlacheckiej. Oczywiś­cie fakty - których hasłem Targowi­ca - znane są z historii... literatury także. Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że Sito piętnuje epokę zna­kiem zaprzaństwa i zdrady sprawy polskiej. Najbardziej wymowny jest tu tytułowy "Polonez", będący - oczywiście polonezem Ogińskiego "Po­żegnanie ojczyzny"; utworem, który wszedł do kanonu patriotycznego, tak jak współcześnie "Maki na Monte Cassino". Otóż, tutaj poloneza tego komponuje Ogiński na bal wydawany ku czci rosyjskiego posła... Wyobra­żam sobie, że sanacja wśród swoich licznych grzechów popełniała i ten: apoteozy tradycji szlacheckiej. Gdyby sobie na takim tle społecznym móc wyobrazić sztukę Sity, a ściślej to jej przedstawienie - byłaby to rzecz ożywcza.

Boy walczył z "brązownictwem", bo było dla epoki typowe. Sztuka dzisiej­sza popadła w drugie przeciwieństwo. Trudno doprawdy dziś - ujrzeć w jej zwierciadle zwykłego np. świętego; przypomnijmy sobie co zrobił (prapremiera światowa w sopockim Teatrze "Kameralnym", niestety) Themerson ze świętym Franciszkiem! Na scenach i na kartach książek korowód postaci, gdzie potwór goni świnię, a za nimi pędzi zwykły głupiec. Sztuka ku po­krzepieniu serc byłaby dziś czymś najbardziej zadziwiającym.

Powiedzmy jednak, że Sito i teatr z nim razem chcieli przestrzec przed słabością, ukazać rozkład i niegodziwość jako śmiertelne choroby Polski. Dość było w takim razie zakończyć spektakl obrazem upiornego poloneza, chocholego tańca. Niestety, potem następuje kicz, który szlachetne in­tencje zdają się tylko potęgować. Po­seł patriota mówi wprost do widow­ni zamiast do scenicznego sejmu, zjawia się Kościuszko (jak grać patrioty­czną legendę - zadanie to stara się wypełnić Marian Kociniak). Na koniec pojawia się naprawdę jeszcze jedna teatralna kapela, która gra na niby - a muzyka rozlega się gdzieś, ze sfer górnych. Dla Grzegorza Sinki ("Teatr" 1981 r. nr 10) ta żydowska kapela jest oczywistym cytatem z "Pana Tadeusza" - Jankiel. Obok tak wysokich odniesień można jednak po­myśleć, po prostu, o naiwnym filosemityzmie.

Wróćmy jednak do naszego króla; tak popularnego, że pokolenia całe mówiły o nim, dość poufale, "król Staś". Siłą swego talentu Czesław Wołłejko rozbija ten stereotyp czło­wieka uczciwego, ale słabego. Jeśli już mówić o słabości, to jest to sła­bość egocentrycznego dziecka - ze­psutego do szpiku kości. Ten król nie traktuje niczego na serio, choć do każdej roli - także patriotycznej po­trafi się błyskawicznie dostosować. Góruje nad wszystkimi inteligencją, a świadomość tej przewagi rodzi dy­stans.

Rzewuski Jana Świderskiego. W scenach pierwszych - na dworze petersburskim to nieomal - po pro­stu zadufany w sobie, głupi szlagon. Dzięki temu, że Świderski rezygnuje w pierwszych scenach z zarysowania swego bohatera w tonacji patetycz­nej, wierzymy potem w jego dramat; człowieka, który zbyt późno zrozu­miał właściwy sens Targowicy. Na­stępuje potem wielka scena ekspiacji. Rzewuski w interpretacji Świderskiego wyciągający - na próżno - rękę do Kościuszki, nasuwa na myśl Regimentarza kajającego się przed trupem Gruszczyńskiego w "Śnie srebrnym Salomei". Tyleż dzikiej zawziętości w tej rozpaczy - co magnackiej py­chy.

Po premierze gdańskich występów, z emocją, jakby ciągle z roli płynącą podziękował Świderski za przyjęcie zespołu. Zapowiedział złożenie otrzy­manych kwiatów - przed pomnikiem najbardziej na kwiaty zasługującym. Na chwilę, w tym niezwykłym mo­mencie, sztuka i życie stopiły się w jedno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji