Artykuły

Holoubek gra Hamleta

Z chwilą, kiedy ktoś powiedział rozsądnie, że każdy "Hamlet" jest możliwy, stało się jasne, że "Hamlet" jest już w ogóle niemożliwy. Dopóki raził gruby Burbage z zadyszką, dopóki siekł ręką powietrze Mounet-Sully, który "w gałgany obraca uczucie, prawdziwy z niego łach robi, by zadowolić uczucie narodku, który po największej części kocha się tylko w niezrozumiałych gestach i wrzawie", dopóki za fanfaronadę kabotyńską uchodził pomysł zagrania Hamleta przez Sarę Bernhardt, wszystko było jeszcze w porządku. Wiadome było, co jest złe, a co dobre. Kilkadziesiąt lat temu trzeba było "Hamleta" we frakach, albo "Hamleta" farsowego, żeby zadziwić świat, który nie miał już wielkiej ochoty do zdziwienia. Potem - to są już czasy ostatnie - już tylko Kott wiedział, czym jest "Hamlet". Ale i on napisał w końcu "Hamlet jest jak gąbka".

Hamlet Holoubka jest więc Hamletem inteligentnym. Bez wiary naiwnej, że jest jedynym Hamletem, pierwszym i ostatnim. Zagrał Hamleta nareszcie bez pomysłu, bez tezy, bez oceny przedwstępnej. Gdybyśmy chcieli szufladkować, okazałoby się, że jest Hamletem trochę stylizowanym, trochę antykwarycznym i trochę współczesnym. Ale jest nade wszystko Hamletem, który wie, że wszyscy już grali "Hamleta", że "Hamlet" był wszystkim, że wszystko na temat "Hamleta" zostało już powiedziane. Że teraz można już tylko powiedzieć samego "Hamleta". Ale mówiąc "Hamleta" nie można udawać, że się nie wie, co się wie o "Hamlecie". Można oczywiście zagrać to "udawanie", będzie to również teatr, ale teatr spod znaku imć pana Spodka. Można także zagrać "Hamleta" w innym cudzysłowie, bez udawania, "Hamleta" granego przez świadomego siebie Hamleta. Wielkiego wyboru, jak widać, nie mamy.

Hamlet Holoubka nie jest piękny, ani dostojny, ani romantyczny. Nie jest też zimny, ani nie stoi "obok", jest po prostu przejęty własną receptą dobrego aktorstwa, "zastosuj akcję do słów, a słowa do akcji, mając przede wszystkim to na względzie, abyś nie przekroczył granic natury". Majstersztykiem aktorskim, reżyserskim i - taktycznym jest to jego expose, w którym mówi wszystko o sobie i o swoim przedstawieniu, wiadomo przecież że przeznaczeniem teatru "było i jest pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej obraz, a światu i duchowi wieku postać ich i piętno. Owoż przeholowanie tego celu, lub niedociągnięcie..." Tak, Holoubek potrafi być idealnym Hamletem w czasach, kiedy Szekspira naiwnego potrafią grać już tylko Anglicy. Nareszcie ten jego aktorski cudzysłów znalazł materię, do której przystaje bez reszty. Cząstka dzisiejszego Hamleta była kiedyś w "Trądzie w pałacu sprawiedliwości", w "Diable i Panu Bogu", w "Edypie" - tam Holoubek przyzwyczaił nas do maniery, która nie bardzo się wprawdzie kleiła z tekstem, ale pozwalała mu być inteligentniejszym od kreowanych postaci. W "Hamlecie" nie jest to już maniera, ani udawanie Edypa, Cudzysłów "Hamleta" jest po prostu samym Hamletem. Nie wystarczy dziś - i nie można - być Hamletem, Hamleta trzeba grać. Był, jak wiadomo, świetnym aktorem. Grał nieustannie, wobec dworu, wobec Ofelii, wobec przyjaciół, nawet wobec siebie. Holoubek uczynił więc rzecz w tym wszystkim najrozsądniejszą: zagrał Hamleta grającego swą rolę. Nikt tego lepiej od niego nie potrafi przeprowadzić.

Miało to oczywiście swoje konsekwencje i jest w tym cały Hamlet Holoubka: wiedział od początku, kim jest, czego chce i jak ma postąpić. Nie stawiał sobie żadnych wielkich pytań. To Holoubkowe "Być albo nie być" miało posmak figury stylistycznej. Nie stawia pytań, jest tylko trochę sceptykiem. Sprawdza. Sprawdza, czy Klaudiusz jest istotnie zabójcą - i z jaką pasją, z radością niemal wykrzykuje po spektaklu "Zabójstwa Gonzagi" ów czterowiersz "Niech ryczy z bólu ranny łoś"..., wyrzucając jednocześnie ze sceny fotele pary królewskiej, jakby przygotowując w ten sposób miejsce dla ostatecznej rozprawy. Sprawdza Rozenkranca i Gildensterna, sprawdza Ofelię i Laertesa, sprawdza Królową i Po-loniusza, sprawdza siebie. Myli się tylko raz, kiedy zabija Poloniusza; w krzyku zawodu i pogardy nie ma wtedy nic z aktorstwa. Ale po chwili jest znowu w masce, drwi, szydzi, pastwi się, gra - chce doprowadzić sprawę do końca i chce ukryć swe prawdziwe uczucia, których się trochę wstydzi.

Holoubek nie tylko gra Hamleta, jest również reżyserem. Nie bardzo wiem, co nie wyszło w tym przedstawieniu z powodu nieszczęśliwych kompromisów obsadowych, Holoubek jest ciągle sam, musi grać tylko sobą, bez partnerów i bez tła, które jest ledwie szkicowane, nie ma przeciwnika ani partnera w Klaudiuszu (Para), ani w Królowej (Kwiatkowska), ani w Laertesie (Gołas), ani w Ofelii (Krzyżewska), ani w Poloniuszu, najbliższy jest mu może jeszcze Horacy (Duriasz) - nie wiem, co miało być szare i przeciętne, a co stało się szare i przeciętne z konieczności. W każdym razie w męskiej, funkcjonalnej, surowej i mądrej scenografii Kosińskiego wyszły znakomicie tylko cztery sceny, pojawienie się ducha ojca Hamleta - obiecujące niebanalny teatr, "Zabójstwo Gonzagi", zrobione z dobrym-pomysłem i świetnymi maskami, przemarsz wojska Fortynbrasa i scena finałowa. Wtedy cały "Hamlet" był wielkim teatrem. Ale tylko wtedy. Reszta to był Holoubek-aktor, to był Hamlet zagrany przez wielkiego aktora, który z jakimś zapiekłym żalem mówi do widowni: "Wani, co stoicie tu bladzi i drżący, mógłbym ja, gdybym miał czas, wiele rzeczy powiedzieć... A potem już tylko ostatnie: ,,Reszta jest milczeniem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji