Artykuły

Zbrodnia zwana skandalem

Broszkiewicz ze "Skandalu w Hellbergu", który w swej wędrówce po Polsce trafił wreszcie także do Warszawy, jest innym Broszkiewiczem od tego, jakiego znaliśmy dotychczas. Skupiony, powściągliwy, ufający nie tylko pomysłowi i lejącym się zatrważająco lekko na papier słowom, ale również precyzyjnej robocie cyzelatorskiej, nie tylko anegdocie, ale również fabule, ale również wyrazistemu, mięsistemu rysunkowi postaci. Każda prawie z dotychczasowych przygód teatralnych tego autora była debiutem: publicystyczno-retoryczne "Imiona władzy", groteskowo-aluzyjny "Jonasz i błazen", reportażowo-obyczajowy "Głupiec i inni", potem "Dziejowa rola Pigwy", którą to sztuką żegna się autor z ułatwioną groteską, potem przypowieść egzystencjalna "Bar wszystkich świętych", potem filozofujący monodramat "Dwie przygody Lemuela Gulliwera..." Za każdym razem inny teatr, inna literatura, inna maniera, za każdym razem zręcznie maskowane gadulstwo, efektowne, gładkie, trochę wymyślone i trochę puste. Broszkiewicz próbował różnych technik, zmieniał pospiesznie partnerów i wyznania, jak gwiazda hollywoodzka mężów, uczył się, szukał tej "swojej", "życiowej" sztuki, uparcie zaczynał od początku, uparcie i skromnie wracał do nauki alfabetu - mimo że pisać dla teatru umiał ładnie - zbyt ładnie - nie od dziś. Jakby nie był Broszkiewiczem-instytucją, produkującą co roku nowy dramat sprzedawany na pniu teatrowi i wędrujący dzielnie z afisza na afisz.

"Skandal w Hellbergu" ma nie tylko ambicje mięsistej, dobrze skrojonej sztuki, chce również być sztuką "znaczącą". W spokojnym, czystym miasteczku wybucha histeria zbiorowa, zamordowany zostaje niewinny człowiek. Dość to banalne jako temat opowieści scenicznej, nie zabójstwo jest więc ważne, ale sposób jego przeprowadzenia, to, co je poprzedza i to, co po nim nastąpi. Niejedna znakomita sztuka współczesna powtarza ten schemat. Broszkiewicz nie interesuje się jednak tylko mechanizmem współczesnej zbrodni, chce być dokładniejszy i bardziej jednoznaczny od Dürrenmatta i Frischa. Jego Hellberg to nie jakaś Andorra położona "gdzieś w Europie", ani abstrakcyjne Güllen, gdzie z ekspresu międzynarodowego wysiądzie starsza pani. Hellberg leży nie w Europie współczesnej, ale we współczesnych Niemczech, na zachód od Łaby. Jest równie konkretny jak konkretna była Getynga Sonnenbruchów. "Skandal w Hellbergu" ma być tym samym, czym były kiedyś "Niemcy": rozrachunkiem z problemem niemieckim.

Od "strasznej nocy niemieckiej" Kruczkowskiego doszliśmy do sielankowej idylli niemieckiej, fakty zostały zastąpione pamięcią faktów. Zbrodnia jest już tylko skandalem. Tylko Niemcy pozostali Niemcami, w ciszy miasteczka alpejskiego odzywają się uparcie echa niedawnej historii, wszyscy gotowi są usprawiedliwić siebie i innych z tego, co jest zbrodnią, a nazwane zostało nieszczęściem, chcą być czyści i porządni bodaj za cenę gwałtu na sumieniu, zabójstwa Gelehrta dokonało całe miasteczko, sprawcą jedynym zostanie mianowany szmatławy kelner, który i tak jest już w drodze do Ameryki Południowej. Broszkiewicz precyzyjnie punktuje swą przypowieść o Niemczech współczesnych, odświeża spojrzenie na sprawy niemieckie wprawdzie tylko reminiscencjami z literatury szwajcarskiej, zastępując stereotyp dawnej bierstuby nowym stereotypem europejskiej kawiarni z szafą grającą, koniakiem, kawą i scotchem, ale prezentuje problem aktualny, to nic, że rozważony tylko w kategoriach publicystyki. Publicystyki nie było jedynie w "Niemcach" Kruczkowskiego, pisanych z dystansu, który łagodził emocje, pozwolił spokojniej i głębiej drążyć rzeczywistość minioną. Broszkiewicz pisał o naszych Niemcach, tych, których kreuje polski pisarz zgodnie ze swoim narodowym punktem widzenia. Taką publicystykę się wybacza, więcej - na taką publicystykę teatr od dawna czekał.

"Skandal w Hellbergu" w swojej wędrówce po Polsce trafił wreszcie także do Warszawy, doczekał się tu, w Teatrze Powszechnym, swojej ósmej czy dziewiątej premiery. Premiery bez większej historii, letniej, trochę rozlazłej pozbawionej klarowności i precyzji, jaką nadał sztuce Broszkiewicza w Krakowie Jerzy Kreczmar. Jacek Szczęk zinstrumentował tekst Broszkiewicza leniwie, bez większej wiary w twórczą rolę reżysera, nazbyt chyba ufając autorowi i aktorowi. Z tej przesadnej pokory nie zrodził się oczywiście spektakl aktorski, ani w ogóle szczególnie frapujący teatr. Odnotujmy przeto w zapomnianej manierze sprzed wielu lat, że skromne, ale gustowne wnętrze i kostiumy opracowała Zofia Wierchowicz, że podobali się p. p. Małgorzata Lorentowicz, Ryszard Barycz, Janina Pollakówna, zabawny Tadeusz Czechowski, Iga Cembrzyńska, Tadeusz Janczar i inni. I że major Trausen był bardzo niedobry, przynajmniej na premierze. To wszystko, niestety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji