Artykuły

Wschodnia wrażliwość

- Nagrody to nie powód do dumy. Nie dorabiam sobie do nich żadnej filozofii - mówi ADAM WORONOWICZ, aktor Teatru Powszechnego w Warszawie.

Agata Sawczenko: Pochodzi pan z Białegostoku. Jak pan wspomina

nasze miasto?

Adam Woronowicz: Moje wspomnienia są bardzo ciepłe. Białystok to moje dzieciństwo, zabawy z kolegami na podwórku. To Szkoła Podstawowa nr 18, kościół świętego Rocha, całe osiedle Przydworcowe, kino Syrena. Białystok to też dla mnie piąte liceum.

Białystok wspominam z dużą czułością: tu przecież mieszkają moi rodzice, siostra. Rzadko jednak tu przyjeżdżam. Teraz Białystok to dla mnie przede wszystkim święta i wakacje. Wtedy tylko mam czas, aby wybrać się w rodzinne strony.

- Skąd w takim zaściankowym mieście jak Białystok zainteresowanie sztuką, teatrem? Czy zawsze chciał pan być aktorem?

- To, że pracuję teraz w tym zawodzie, to przede wszystkim zasługa trzech białostoczanek, moich nauczycielek. Pierwsza z nich to moja nauczycielka z podstawówki - niestety nieżyjąca już pani Grygoruk, organizowała nam w ramach lekcji zajęcia teatralne. Dzięki niej zagrałem w pierwszym w życiu spektaklu - "Niemcach" Kruczkowskiego.

Dużo zawdzęczam też pani profesor Sytnik, która uczyła mnie w liceum języka polskiego. To ona zabrała nas w drugiej klasie na spektakl "Mistrz i Małgorzata" do Warszawy. To pod tego spektaklu postanowiłem zdawać do warszawskiej PWST.

Ale najwięcej zawdzięczam pani Antoninie Sokołowskiej, twórczyni młodzieżowego teatru Klaps, który w tym roku obchodzi swoje 40-lecie. W Domu Kultury przy ul. Warszawskiej, gdzie Klaps ma swoją siedzibę, obejrzałem mnóstwo amatorskich przedstawień. Mimo że wtedy to była dla mnie zabawa, że o teatrze nie myślałem poważnie, nigdy nie zapomnę pani Tosi tego, co dla mnie zrobiła.

- Ale i tak w wywiadach podkreśla pan, że jest z Białegostoku, z Podlasia, że ma pan "wschodnią wrażliwość".

- Białystok cały czas jest we mnie. To prawda, jestem chłopakiem ze Wschodu. A chłopak ze Wschodu to dla mnie ktoś, kto po prostu czuje przestrzeń. Na Podlasiu mamy pola, lasy, mnóstwo powietrza, bezkresu. Umiemy tym oddychać, z tego korzystać.

Poza tym z Podlasia blisko już do Europy Wschodniej. W Białymstoku obok kościołów stoją cerkwie. Nigdy nie zapomnę zapachu kadzidła w cerkwi. Bo niektórzy z moich kolegów byli katolikami, inni - prawosławnymi. Bywały chwile, że było nam obojętne, czy modlimy się w kościele, czy w cerkwi. Nikt nigdy nie zwracał na to uwagi. I dlatego w Białymstoku mieszają się kultury Wschodu i Zachodu. Cały czas staram się korzystać z ich bogactwa. Przecież stąd pochodzę.

- Co panu bardziej odpowiada: praca w teatrze czy w filmie?

- Najlepiej czuję się w teatrze. Pracując tu, umiem zaplanować sobie czas. Film jest dla mnie jeszcze cały czas daleki, obcy, odległy.

- Jest pan artystą często nagradzanym. Przyznawane są panu nagrody zarówno za role teatralne, jak i filmowe.

- Nagrody to nie powód do dumy. Nie dorabiam sobie do nich żadnej filozofii. Tak jak przedtem, wstaję rano i idę do pracy. Owszem - dobrze, że są. Cieszę się z nich bardzo. Jednak jeszcze bardziej się cieszę, że to nagrody branżowe, a nie np. Telekamery. Nie jestem popularny i rozpoznawany na ulicach, dlatego mogę normalnie żyć. Nagrody w niczym mi nie przeszkadzają.

- Starał się pan o rolę księdza Popiełuszki w filmie Rafała Wieczyńskiego. Dostał ją pan?

- Wszystkie decyzje przede mną. Na razie czekam i obserwuję bieg wydarzeń.

- Wiąże pan nadzieje z tym filmem?

- Rola księdza Jerzego to duże wyzwanie. Wielu ludzi go znało osobiście, pozostali mają jakieś swoje wyobrażenie o nim. Nie chciałbym nikomu niczego popsuć swoją interpretacją tej postaci. Nie chciałbym zburzyć, zniszczyć tych obrazów księdza Jerzego, jakie ludzie noszą w sercach. Jeśli dostanę tę rolę, będę się starał jej sprostać. Nie chciałbym, żeby powstał film-pomnik. Bo ksiądz Jerzy był ciepłym, zwykłym człowiekiem, który miał niezwykły dar - dar przyciągania innych ludzi. On nie był politykiem, celem jego życia nie było zmienianie ustroju. On po prostu walczył ze złem.

- W czasie, gdy powstawał spektakl Wierszlina "Ofiara Wilgefortis", współpracował pan z tym teatrem. Grał pan Jezusa. Dziś białostoccy parlamentarzyści z Ligi Polskich Rodzin twierdzą, że to spektakl bluźnierczy, że nie powinno się tego wystawiać....

- Historia Wilgefortis to historia prawdziwej świętej. Jej jedyny wizerunek jest w Wambierzycach w Kotlinie Kłodzkiej. Mam gdzieś nawet jej zdjęcie.

Wilgefortis czczona była szczególnie w średniowieczu. Dziś jej kult trochę już zanikł, ale nie chce mi się wierzyć, że mogłaby ona zostać wykreślona z kanonu świętych. Przecież to cząstka Kościoła. Trudno po prostu takim samym kultem otaczać kilka tysięcy świętych. Ale postać Wilgefortis jest bardzo ciekawa. Jest ona patronką nieudanych małżeństw. A ma taką postać, bo postanowiła oddać swe życie Chrystusowi, na co nie chciał się zgodzić jej ojciec. Zamurował więc ją w wieży. Współczujący Chrystus oddał jej swoją twarz. Dlatego Wilgefortis przedstawiana jest jako kobieta z twarzą Chrystusa. W jej postaci nie ma nic bulwersującego.

Premiera spektaklu odbyła się kilka lat temu tuż przed Wielkanocą - w Wielką Środę. Był koniec kwietnia, było bardzo gorąco. A potem całe lato lało. W Wielki Wtorek razem z Mikołajem Maleszą przygotowywaliśmy dekoracje - stawialiśmy wielki krzyż, a obok w kościele ludzie przygotowywali się do świąt. Dla nas to było bardzo głębokie przeżycie.

Rozumiem, że dziś historia Wilgefortis może bulwersować. Przecież każdy ma prawo do przeżywania wszystkiego indywidualnie. Jednak politycy nie powinni odbierać możliwości indywidualnego przeżywania spektaklu ludziom. Trudno za kogoś decydować, co ma uważać za ważne, a co za bluźniercze. Potrzebny jest głos, który by łączył obie strony - i tych, którzy są postacią Wilgefortis oburzeni, i tych, którzy widzą w niej dobro. Potrzebna jest dyskusja - niech każdy wyrazi swoją opinię.

- Planuje pan jeszcze współpracę z Wierszalinem?

- Wierszalin to dla mnie miejsce szczególne, kultowe. I to nie tylko dla mnie. To teatr znany na całym świecie. Więc jeśli będzie okazja - to jak najbardziej. Jesteśmy z Piotrem Tomaszukiem zaprzyjaźnieni i otwarci na współpracę.

***

Adam Woronowicz urodził się 25 grudnia 1973 roku w Białymstoku. Ukończył warszawską PWST Zadebiutował w Teatrze Powszechnym. W latach 1997-2000 był aktorem stołecznych Rozmaitości. Występował gościnnie w warszawskim Ateneum, wrocławskim Teatrze Współczesnym i Wierszalinie. Teraz Adama Woronowicza można oglądać znów w Teatrze Powszechnym. Występuje m.in. w "Letnikach", "Małym biesie", "Słomkowym kapeluszu" i "Powrocie na pustynię". Jest też aktorem filmowym. Zagrał m.in. Maurycego - syna George Sand w biograficznym filmie o Chopinie Jerzego Antczaka "Chopin. Pragnienie miłości".

Kilka dni temu odebrał Nagrodę im. Stefana Treugutta ustanowioną przez Klub Krytyki Teatralnej, polską sekcję Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji