Artykuły

Hrynieczek cudem ocalony

MIECZYSŁAW HRYNIEWICZ wrócił do Poznania. Znalazł swoje miejsce na Ziemi. Aktor zapytany o najlepszy interes życia, odpowiada z błyskiem w oku: "To, że na starość ktoś mnie jeszcze zechciał".

Mieczysława Hryniewicza i Ewę Strebejko połączył "Don Juan" Moliera w Teatrze Polskim w Poznaniu.

- Był 1998 rok. Przyjechałem do Poznania, aby pogratulować Waldemarowi Matuszewskiemu dyrekcji i ostrzec przed klątwą Horzycy, która ciąży nad Teatrem Polskim. Tymczasem dyrektor zapytał mnie, czy nie zechciałbym zagrać Sganarela w "Don Juanie". Jak na ironię, była to jedna z niewielu ról, które chciałem jeszcze zagrać w teatrze. Próbując, poznałem bliżej Ewę. Zakochaliśmy się i pobraliśmy.

- To był "Don Juan" bez Don Juana, za to z piękną rolą Mieczysława - dodaje Ewa Strebejko. - Dzięki niej znalazł się w "Subiektywnym spisie aktorów" Jacka Sieradzkiego.

- Kilka lat wcześniej przeglądając ten spis, pomyślałem, że miłoby było znaleźć się obok koleżanek i kolegów. Stało się to dzięki Sganarelowi.

Hryniewicz nie zadomowił się w Teatrze Polskim. Zagrał jeszcze Malvolio w "Wieczorze trzech króli" Szekspira i odszedł wraz z dyrektorem Matuszewskim, który został wyrzucony z pracy. Aktor po latach nie broni swojego ówczesnego szefa, ale twierdzi, że w Poznaniu władza nie potrafi się żegnać. - Haniebnie obeszła się z Horzycą. Wyrzucono Matuszewskiego, Korina, a dwa lata temu nikt nie potrafił z godnością rozstać się z Danielem Kustosikiem, wieloletnim szefem Teatru Muzycznego - opowiada aktor.

Po dwuletnim pobycie w Teatrze Polskim Mieczysław Hryniewicz zrezygnował ze sceny. Zapytany, czy nie brakuje mu teatru, mówi otwarcie: - Brakuje. Ale w Poznaniu nie ma dla mnie miejsca. Teatry są podobne do siebie. Poznań kocha teatry offowe. Nawet opera zrobiła się offowa.

Zdaniem Ewy Strebejko, trzeba poczekać. Teatr musi kiedyś wrócić do literatury. A wtedy może i mąż wróci na scenę.

Niewierny teatrowi

Po ukończeniu warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w 1973 roku Hryniewicz zaangażował się do Teatru Narodowego w Warszawie. Zagrał w legendarnej "Balladynie" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, w której obecna serialowa żona Bożena Dykiel jeździła na hondzie. On grał Skierkę. U Hanuszkiewicza zagrał w "Rewizorze", "Trzy po trzy", "Weselu" "Mickiewicz - Młodość", "Dziady cz. III i Ustęp". Ale jak twierdzi, nie był do końca jego aktorem. - Na początku tak - wspomina. - Ale z czasem coraz mniej bawiły mnie historie, które opowiadał na zebraniu na początku sezonu. Jest taka anegdota: Podczas jednego z takich zebrań, mistrz rozgląda się po ludziach i widzi, że Andrzej Zaorski się nie śmieje. Pyta go więc, dlaczego? Na co Andrzej z pełną powagą mówi: A bo ja od przyszłego sezonu odchodzę. I ja podobnie. Przestałem się w pewnym momencie śmiać z tych całkiem zabawnych anegdot.

To był dobry czas Teatru Narodowego. Pracowali w nim znakomici reżyserzy, grali fantastyczni aktorzy (Mariusz Dmochowski, Tadeusz Łomnicki, Daniel Olbrychski, Irena Eichlerówna) i gwiazdy kina przedwojennego. To one skarżyły się dyrektorowi, że młodzież aktorska się nie kłania. Z wyjątkiem pana Hryniewicza.

On sam nie kryje, że miał rzesze wielbicielek. Chociaż często interesowali się nim homoseksualiści. - Ale - powiem za Danielem Olbrychskim - "metoda mi nie odpowiadała". Natomiast moja ówczesna narzeczona mówiła zawsze "Hrynieczek cudem ocalony".

Hryniewicz w Teatrze Narodowym grał m.in. w głośnym spektaklu reżyserowanym przez Helmuta Kajzara "Stara kobieta wysiaduje" czy "Pluskwie" w reżyserii Konrada Swinarskiego. A jednak w 1980 r. stanął w kolejce po paszport i wyjechał do Francji, gdzie imał się różnych zajęć, głównie - jak na absolwenta technikum budowlanego ze specjalności hydraulika przystało - na budowie.

Po powrocie do kraju zatrudnił się w Teatrze Studio w Warszawie. Miałem trzech ukochanych reżyserów: Henryka Tomaszewskiego, Jerzego Grzegorzewskiego i Tadeusza Kantora - wspomina Hryniewicz. - Spotkałem się z Tomaszewskim, który mnie zaangażował, bo kilka osób zostało mu za granicą. Dwa tygodnie później dostałem list od dyrektora administracyjnego Teatru Pantomimy, że niektórzy mimowie wrócili i pan dyrektor Tomaszewski wycofuje się z obietnicy etatu. Mnie było to wtedy bardzo potrzebne. Z Kantorem spotkałem się na obiedzie w Krakowie... I nic z tego nie wyszło. Zaangażowałem się dopiero u Grzegorzewskiego do Teatru Studio. Niestety, była to miłość jednostronna. Grzegorzewski lubił się fascynować aktorem, mną się nie zafascynował. Po odejściu z Teatru Studio znowu zniknąłem ze sceny i to na wiele lat.

Taksówkarz i ksiądz

Popularność Mieczysławowi Hryniewiczowi przyniosła telewizja i film. Jeszcze będąc na studiach debiutował w serialu "Droga" a zaraz potem w głośnym filmie "Zapis zbrodni". W domu aktora plakat z tego filmu oprawiony w ramę wisi w sypialni. Na poczesnym miejscu znajduje się też plakat z filmu "Opadły liście z drzew". To był liryczny dramat wojenny Stanisława Różewicza z 1975 roku. Hryniewicz grał tam jedną z głównych ról.

Hryniewicz grał bardzo często, głównie młodych mężczyzn, by nie powiedzieć chłopców. Najczęściej były to role drugoplanowe, ale każda zapadała w pamięć. Największą popularność dał mu serial "Zmiennicy" Stanisława Barei. Grał tam taksówkarza, zmiennika występującej w męskim przebraniu Ewy Błaszczyk. - Po "Zmiennikach", kiedy otrzymywałem kolejny raz rolę kierowcy lub taksówkarza, mówiłem: "reżyser się nie wysilił".

Hryniewicz grał taksówkarza lub kierowcę w takich filmach jak: "Zapowiedź ciszy", "Czarodziej z Harlemu", "Gwiazdy w czerni", "Tygrysy Europy", "Bank z tej ziemi" i "Prywatne śledztwo". Drugim zawodem, w którym widzieli reżyserzy, był ksiądz: "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy", "Marszałek Piłsudski", "Biała sukienka" i "Życie za życie. Maksymiliana Kolbe".

Od 2003 roku Mieczysław Hryniewicz gości w domach Polaków jako Włodek Zięba, mąż Marii, czyli Bożeny Dykiel. On gra pantoflarza, ona kręci całą rodziną... - Bożena jest ostrą kobietą na planie i wżyciu prywatnym - opowiada Hryniewicz. - Wielu się jej boi. Więc kiedy spotkaliśmy się na planie "Na Wspólnej", powiedziałem jej na wejściu: "Jak będziesz dla mnie niedobra, to się poskarżę Rysiowi" (Ryszard Kirejczyk, mąż aktorki, kierownik produkcji - przyp. red.). To mój fantastyczny przyjaciel, którego znam dłużej niż Bożenę.

Dom pełen sztuki

Ewa Strebejko i Mieczysław Hryniewicz sami narysowali, jak ma wyglądać dom i dopiero potem oddali w ręce architektów. To dom z duszą. Ale to już wyłącznie ich zasługa. Każde pomieszczenie ma swój charakter. Pełno w nim kwiatów, bibelotów, dzieł pani Ewy oraz plakatów i zdjęć pana Mieczysława. Każdy mebel, każdy drobiazg ma swoją historię, nawet patera pełna drobnych bursztynów, które gospodarze sami zbierają nad Bałtykiem. - Mamy tu wszystko, co jest nam potrzebne do życia. W pobliżu mieszka córa z zięciem i wnukami -opowiada Ewa Strebejko. - Blisko mamy do autostrady, którą w ciągu 3 godzin jesteśmy w Warszawie a w ciągu jednego dnia w ukochanej Francji. Dom jest na tyle obszerny, że możemy gościć bez problemu przyjaciół. Spędzimy tu piątą zimę, a mam wrażenie, że mieszkamy tu lata.

- Ten dom ma dobrą energię - mówi nasz przyjaciel Andrzej Marczewski, reżyser, który właściwie nie rozstaje się z wahadełkiem - dodaje Mieczysław Hryniewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji