Poezja i logika
Pięć niedokończonych aktów. Dzieje świata, wędrówka dusz, egipski faraon i dziewiętnastowieczny panicz, Diana, Lucyfer, zło i dobro, postaci nawiedzone, postaci, które przestały być nawiedzone, głosy, sny, zjawy i sąd w zaświatach. W tym wszystkim Polska, konflikt jednak historyczny: Zborowski - Zamojski, pancerz, złoty żupan, obłąkany książę "z gestem dawnego dworzanina", trup okaleczony straszliwie, bo "ucięto mu, orłowi, głowę". Cały Słowacki z okresu mistycznych wzlotów i upadków, próba włączenia systemu genezyjskiego w jeden z polskich dramatów, a może raczej odwrotnie: próba ukazania dramatu polskiego jako momentu rozwoju ducha dziejów. Taki jest "Samuel Zborowski", teatralne dzieło Zelwerowicza (1911), Schillera (1927), Horzycy (1932) i Kreczmara (1962).
Tekst "Samuela Zborowskiego" w przedstawieniu Teatru Klasycznego nie tylko budzi szacunek dla misternej budowy. Przede wszystkim zadziwia logiką. Ład, jaki w nim zaprowadził Jerzy Kreczmar, uzupełniając fragmenty fragmentami spoza tego dramatu, czyni wzajemne związki duchów i postaci - jeżeli nie całkowicie zrozumiałymi, to w każdym razie określonymi fabularnie. A to już jest w teatrze ogromnie dużo. W świetle zabiegów adaptatora wizja Słowackiego okazała się ciągłością fabularną - fantastyczną, zrodzoną z niezwykłej wyobraźni, ale ciągłością. Wizja ta straciła mistyczną głębię, nie straciła siły poetyckiej. Pozostaje świadectwem objaśniającego wszechświat poety. I oto w naszych oczach z kłębowiska wątków Diany, Amfitryty, Lucyfera, Heliona i Heliany wyrasta surowy dramat o realnym ziemskim znaczeniu. Wyrasta w sposób teatralny. Górę w przedstawieniu bierze - podprowadzona pod koniec części pierwszej - dramatyczna i ekspresyjna sprawa Samuela Zborowskiego z Kanclerzem Zamojskim. Mistyczne wątki stanowią jakby prehistorię starcia dwóch duchów. W fantastycznej, poetyckiej przenośni widać, jak wyobrażał sobie Słowacki drogę rozwoju wartości duchowych. Samuel Zborowski reprezentuje pojęcie nieograniczonej wolności, Jan Zamojski - prawa. Słowacki bronił w "Samuelu" - nie mógł inaczej - abstrakcyjnie pojętego ducha wolnościowego, idei niezawisłości. Dążąc do maksymalnego oddania treści poematu Kreczmar nie rezygnuje - nie może rezygnować - z perspektywy historycznej. Reżyser interweniuje, ale nie kosztem konfliktu. W pełnej napięcia scenie sądu, wypełniającej drugą część spektaklu, jest żywy konflikt wybitnej indywidualności i prawa, jednostki i państwa. Józef Nalberczak znalazł dla roli Samuela Zborowskiego sugestywny wyraz determinacji i przygaszonej siły. Godności Kanclerza bronił Władysław Surzyński. Reżyser nie ułatwił sobie zadania kompromitacją postaci historycznego warchoła. Skompromitował natomiast i podważył jego i obronę. Odcień ironii i demonizmu, jaki nadał Jerzy Kaliszewski roli Lucyfera-Adwokata, miał tu zasadnicze znaczenie.
Uporządkowany z troską o czytelność tekst został wprowadzony na scenę z tą samą troską. Dlatego zapewne - niezależnie od upodobań reżysera i obiektywnych warunków teatru - przedstawienie jest ascetyczne. Określenie to narzuca się przy zestawieniu rezultatów i możliwości. Nie ma tu ani jednego ozdobnego rekwizytu, ani jednego ozdobnego gestu - niczego, co mogłoby zamącić odbiór sensu słów. "Samuel Zborowski" grany jest na niezmiennymi tle, miejsca akcji znaczą charakterystyczne dla scenografii Stanisława Bąkowskiego filigranowe elementy architekturalne, cała "widowiskowość" jest w kostiumach a gra jedynie w scenie sądu.
Konsekwencją troski o czytelność jest potraktowanie słowa w przedstawieniu. Wydobywanie logicznie zamykających się zdań z wiersza jest generalną zasadą, przekład wiersza na prozę jest zasadą dwóch ról prowadzących, Mistrza pośredniczącego w objaśnianiu sytuacji i Lucyfera. Zygmunt Maciejewski jako Mistrz chwilami przebierał ton perswadującego nauczyciela, Jerzy Kaliszewski skutecznie bronił się przed płaską zwyczajnością nutą demonizmu. Uprzywilejowano słowo - to prawda - ale nie w jego funkcji poetyckiej a semantycznej. Tu zaczynają się wątpliwości. Co bowiem daje rozszyfrowanie wiersza w "Samuelu Zborowskimi'? Kiedy w 1961 roku Jerzy Goliński wystawiając "Wesele" kazał aktorom zachowywać logiczny ciąg zdania, doprowadziło to do odkrycia w pierwszym akcie dramatu znakomitej, ostrej, celnej, satyrycznej komedii obyczajowej. Ujawniły się inne cechy znanych, wielekroć oglądanych postaci. Ale "Samuel Zborowski" to nawet nie "Wyzwolenie". W "Samuelu" pozostaną te same nieuchwytne postaci, pozostaną duchy proszące o skrzydła, "piramidy tworów", koralowe trumnice, mogiły i mgły. Czy temu odurzeniu poetyckiemu nie należy się jakieś ustępstwo? Czy ogromna, bogata rola Lucyfera nie zasługuje na większe zróżnicowanie? Można nawet logicznie wytłumaczyć jego ekspresyjne wzloty dwuznacznością gry, jaką prowadzi... Kreczmar był bardzo precyzyjny, nawet w tym, że pozwolił romantycznie poetyzować Helionowi (Wacław Szklarski) i Dianie (Aleksandra Karzyńska), co oboje, robili dyskretnie i lekko. Jego przedstawieniu nie można zarzucić ani odrobiny niekonsekwencji. Ale marzyłby się jakiś kompromis - choć podobno kompromisy szkodzą sztuce - między teatralną logiką i poezją. Marzyłoby się, by Słowacki był mniej chłodny, a tak samo czytelny.