Wielka poezja
"SAMUEL ZBOROWSKI", utwór Słowackiego pisany w ostatnim okresie jego twórczości, kiedy poeta stąpał po mistycznych ścieżkach poezji romantycznej, nigdy nie został dokończony. Przetrwał w postrzępionych fragmentach, składających się na pięć obszernych aktów. Stąd wielkie trudności w pokazaniu go na scenie w formie dla publiczności dostępnej. Osnuty na kanwie historycznego zdarzenia z XVI wieku, w którym warchoł i obrońca "złotej wolności" szlacheckiej Samuel Zborowski skazany został na ścięcie toporem przez kanclerza Jana Zamoyskiego, dramat ten pozostanie w naszej literaturze wiecznym przykładem walki z władzą i dlatego budzi zawsze wielkie zainteresowanie. Mimo to, właśnie z powodu trudności, jakie nastręcza przy wystawianiu, należy do utworów niezmiernie rzadko na naszych scenach grywanych. W Teatrze Klasycznym ujrzeliśmy dopiero czwartą inscenizację "Samuela Zborowskiego" w dziejach naszego teatru.
Trudność w wystawieniu tego dramatu nie kończy się na tym, że pozostał on jedynie we fragmentach, ale na tym, że ściągnięcie poezji "Samuela Zborowskiego" na deski sceny jest zadaniem podobnym do tego, jak chwytanie w sieci tęczy rozpiętej na niebie.
Słowacki autor "Zborowskiego" daleko już bowiem odszedł od Słowackiego autora "Kordiana", "Balladyny", czy "Lilli Wenedy", gdzie przestrzegał form dramatycznych: tu świadomie je chwilami depce, porwany wielkim wichrem fantastycznej poezji.
Więc co? Zadanie nie do osiągnięcia? A jednak inscenizator i reżyser w jednej osobie JERZY KRECZMAR dokonał tego, że "Zborowski" ukazał się nam w kształcie czysto scenicznym, bez grożących mu grzęzawisk dłużyzn, z całkowitym uwypukleniem tego co jest w tym utworze najcenniejsze - wielkiej poezji romantycznej.
Rozpoczął widowisko od prologu, zawierającego wyjątki spoza tekstu dramatu. Są to fragmenty z mniej znanych utworów Słowackiego.
Sam zaś utwór poważnie skrócił pozostawiając mu jak gdyby trzon główny i dzieląc go na dwie części. Pierwsza z nich to fantastyczny dramat Heliona i Heliany-Atessy, druga, rozgrywająca się w zaświatach, jest sądem nad Janem Zamoyskim pozwanym po śmierci przez Zborowskiego. Sąd zrazu rozpoczęty w piekle, przeniesiony w górne rejony, gdzie sędzią jest Chrystus, a adwokatem Zborowskiego oskarżającym Zamoyskiego Lucyfer - strzelec Bukary.
To starcie władzy legalnej z szlachecką "złotą wolnością" z wszystkimi sympatiami po stronie tej ostatnie jest najmocniejszym akcentem tego olbrzymiego wybuchu poezji, jakim jest całe rozgrywające się przed naszymi oczyma widowisko.
TWÓRCY widowiska: reżyser i aktorzy odnieśli tu wielkie zwycięstwo. Trzeba słyszeć ciszę, jaka towarzyszy tej tak przecież trudnej sztuce, trzeba widzieć skupienie i przejęcie widzów.
Zasługa tu zarówno czytelnej inscenizacji, reżyserii, która zdjęła sztukę z koturnów, jak gry aktorów.
Przede wszystkim trzeba tu wymienić trzy naczelne role dramatu. JERZY KALISZEWSKI w roli Lucyfera-Bukarego był od samego początku wyrazisty w swej grze i przykuwający uwagę widza, ale najznakomitszym jego osiągnięciem jest apokaliptyczna obrona adwokacka w stylu staropolskim w scenie sądu nad kanclerzem Zamoyskim. Bez żadnej szarży, z głęboko ukrytym dowcipem rodzajowym bił w słuchaczy pięknie mówionym wierszem. Sposób mówienia wiersza bez patosu i koturnów cechował też grę WŁADYSŁAWA SURZYŃSKIEGO (Książę Poloniusz, potem Kanclerz Zamoyski) zwłaszcza pochwalić należy scenę rozpaczy Księcia po stracie syna. Wreszcie trzeci to odtwórca roli tytułowej JÓZEF NALBERCZAK, który w scenie sądu z namiętnością romantyczną i dużą emocjonalnością wypowiedział swą pośmiertną skargę. Z powagą i umiarem zagrał rolę Mistrza ZYGMUNT MACIEJEWSKI, a wiele zapału wniósł do młodzieńczej roli Heliona - Eoliona WACŁAW SZKLARSKI. W jedynej scenie rodzajowej zagrali dwu mnichów bardzo zabawnie WŁODZIMIERZ KWASKOWSKI i CZESŁAW ROSZKOWSKI. Kobiety miały tu mniejsze pole do popisu, choć zarówno ALEKSANDRA KARZYŃSKA (Diana), ZOFIA PERCZYŃSKA (Amfitryta) jak HELENA NOROWICZ (Heliana-Ifigenia) mówiły wiersz Słowackiego bardzo pięknie i co najważniejsza z prostotą.
W mniejszych rolach wystąpili: RYSZAKD KIERCZYŃSKI, KAZIMIERZ BRODZIKOWSKI i CZESŁAW STRZELECKI.
Scenografia STANISŁAWA BĄKOWSKIEGO utrzymana w tonach czarno-białych i kostiumy fantastyczne, ale nie zanadto udziwnione dodawały widowisku piękna.
"Samuel Zborowski", to orzeźwiająca kąpiel w głębinach wielkiej poezji.