Joasia, Tomek i Piotruś Pan
Joasia i Tomek Kaczmarkowie, bliźniaki z Wrocławia, wystąpią Jutro i w niedzielę w uroczystych premierach musicalu "Piotruś Pan" w warszawskim Teatrze Muzycznym Roma. Joasia gra... zagubionego chłopca, zaś Tomek główną rolę - Piotrusia Pana.
Mają po jedenaście lat. Przed niespełna rokiem wystąpili w telewizyjnym programie "Wyśpiewaj, wygraj". Dostrzegł ich Janusz Stokłosa, kompozytor muzyki w musicalu, i zaprosił na przesłuchanie.
- Musieliśmy zaśpiewać piosenkę, zapytał, czy chcielibyśmy wystąpić w przedstawieniu - przypomina sobie Tomek. - Rodzice trochę się sprzeciwiali. Mówili, że będziemy za nimi tęsknić. Pytali także, czy my chcemy wyjeżdżać z domu - dodaje Joasia.
Życie w teatrze
Od września ubiegłego roku mieszkają w Warszawie, na czwartym piętrze teatru Roma. W czterech pokojach, pod opieką parzebywa ośmioro dzieci z całej Polski.
- Tęsknimy bardzo za domem, ale rodzice przyjeżdżają do nas prawie co tydzień - mówi Joasia.
Oni taką okazję mają rzadziej. Ostatnio we Wrocławiu byli na święta. Cały czas próby, próby, próby. No i szkoła. Będąc w domu uczyli się w szkole muzycznej. Tu także uczą się w takiej szkole w piątej klasie. Tyle, że ostatnio na lekcjach bywają nieczęsto. Najwyżej od ósmej do jedenastej. Potem jest próba do obiadu. Po południu do późnego wieczora znów próba. Gdy rozmawiam z Tomkiem, obok siedzą dorośli artyści występujący w musicalu: Edyta Geppert, Wiktor Zborowski, Justyna Sieńczyłło oraz reżyser i pomysłodawca dzieła Janusz Józefowicz.
Jak pracuje się z twórcą słynnego "Metra"?
- Fajnie. Zdarza się, że krzyknie, ale przeważnie krzyczy na akustyków - żartuje Tomek. Joasia przyznaje, że Józefowicza znała wcześniej z telewizji.
- Marzyłam, by kiedyś u niego wystąpić, ale nie wiedziałam, że nastąpi to tak szybko.
Siedmiotonowa wyspa
Musical "Piotruś Pan", w którym wystąpią młodzi wrocławianie, będzie prapremierą światową. To historia chłopca, który nie chciał dorosnąć.
- Piotruś jest małym, odważnym chłopcem. Nie chce być dorosły, bo boi się, słyszał, że dorośli ludzie muszą się dużo uczyć. Trafia na swoją bajkową wyspę - mówi Tomek.
- Ty nie boisz się dorosnąć?
- Nie wiem, co to jest dorosłe życie. Może dlatego się nie boję - zastanawia się odtwórca tytułowej roli.
Opowieść o "Piotrusiu Panu" bawi, wzrusza, sprawia, że marzymy o powrocie do chwil beztroski i zabawy. Pomysł z polskim musicalem zrodził się ponad pięć lat temu.
- Zobaczyłem wtedy "Piotrusia Pana" gdzieś za granicą. Tak mi się nie spodobał, zwłaszcza to, że Piotrusia grała dziewczyna, że postanowiłem zrobić coś lepszego w Polsce - mówi Janusz Józefowicz.
Przez pięć lat trwało poszukiwanie teatru, który podjąłby tak ogromne wyzwanie artystyczne i produkcyjne. Wreszcie "Piotrusia Pana" przygarnął do siebie Wojciech Kępczyński, dyrektor Romy.
- Rozmach inscenizacyjny przekroczył nasze oczekiwania. Stąd mieliśmy pewne kłopoty, musieliśmy przesuwać premierę, ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze - mówi dyrektor.
- Sięgamy po maksymalne środki. Chcemy, by było to widowisko, które zafascynuje. Swym rozmachem, światłami, muzyką, dźwiękiem, efektami. Czegoś podobnego w polskim teatrze jeszcze nie było - dodaje Janusz Józefowicz.
Na scenie pojawi się blisko stu artystów, tancerzy, aktorów, chór, balet, orkiestra. Będą wystrzały armatnie i płonące ogniska. Dzieci tańczyć będą na wyspie wybudowanej specjalnie na potrzeby musicalu, która waży... siedem ton. By ją usytuować, trzeba było wzmocnić konstrukcję sceny, by się nie zapadła. Będzie też naturalnych wymiarów piracki okręt, siedmiometrowy - sztuczny - krokodyl oraz olbrzymi - prawdziwy - pies. Indianie poruszać będą się wśród widowni. Nad publicznością dzięki linom fruwać będą mali bohaterowie. Do tego wspaniała muzyka, piosenki i układy choreograficzne.
- Nie pisałem muzyki dla dzieci. Zależało mi przede wszystkim na tym, by nie zagubić myśli Jeremiego Przybory, który napisał libretto - powiada Janusz Stokłosa.
W głównych rolach wystąpią w musicalu dzieci wybrane w trakcie eliminacji. Pochodzą z całej Polski.
- Dla nich jest to przygoda życia - zauważa Józefowicz.
Przygotowano dwie obsady. W roli Piotrusia oprócz Tomka zobaczymy także 14-letniego Marcina z Siedlec. W tej obsadzie Tomek wcieli się w... zagubionego chłopca. Będzie więc partnerował swojej siostrze.
Czemu mam się bać
Spektakl jeszcze na długo przed premierą wzbudzał wielkie zainteresowanie. Bilety wykupywano na przedpremierowe próby z udziałem reżysera. By zaspokoić wszystkich, zaplanowano trzy przedstawienia premierowe. Od wielu miesięcy wszystko w teatrze podporządkowane jest temu jednemu wydarzeniu. Z każdą chwilą rośnie temperatura.
- Nie denerwujemy się. A dlaczego? Przecież to są tylko ludzie. Poza tym światła tak mocne, że widać tylko pierwsze rzędy - mówi Tomek, który dokładnie wyliczył, że na scenie pojawi się 68 razy.
Joasia także nie czuje tremy przed premierą.
- Na próbach wszystko jest dobrze, więc czemu mam się bać?
Na premierę dzieci zaprosiły swoich rodziców i najbliższych.
- Będzie mama, tata, może przyjedzie Magda, nasza czteroletnia siostra. Jeszcze babcia, dziadek, druga babcia, ciocia, wujek, no i pies - żartuje Joasia. Chcieliby zaprosić swoją klasę z Wrocławia, ale nie wiedzą, czy będzie to możliwe, przecież z Wrocławia do Warszawy jest tak daleko.
Mali aktorzy podkreślają, że bardzo dużo się tu nauczyli. Mieli zajęcia akrobatyczne, gimnastykę, nawet szermierkę. No a przede wszystkim liczy się gra aktorska, śpiew, obycie ze sceną i z gwiazdami aktorskimi. Czy mali bohaterowie przypadkiem także nie czują się już gwiazdami?
- A co to znaczy być gwiazdą? - pyta Tomek.
Joasia również zaprzecza. Oboje za pracę dostają oczywiście wynagrodzenie.
- Marzę o gitarze elektrycznej - zwierza się siostra, dla której gra na tym instrumencie jest hobby, umie poza tym grać na fortepianie i skrzypcach. Dzieci talent odziedziczyły po rodzicach. Tata jest pianistą jazzowym, zaś mama akompaniatorką. Tomek marzy o komputerze. Gdy tylko rodzice przyjeżdżają do Warszawy, od razu zaciąga ich do sklepów z takimi urządzeniami.
Zabawa z latarkami
Dla Joasi i Tomka zakończył się etap przygotowań. Teraz każdego dnia prezentować się będą na scenie. Nie wiedzą, ile to potrwa i kiedy wrócą do Wrocławia, do swej szkoły i klasy. Wiedzą natomiast, że chcieliby zostać... aktorami.
- Na razie mi się podoba. Jeszcze ani razu nie czułem się zmęczony - mówi Tomek.
Joasia dodaje:
- A jeśli nie aktorstwo, to może skrzypce?...
Póki co, przeżywają, kto wie czy nie największą, przygodę swojego życia. Wieczorem, gdy gasną światła na scenie i widowni, przychodzi czas na odrabianie lekcji i zabawy. W tym na tę najbardziej ulubioną - bieganie po ciemnym teatrze z latarkami.