Artykuły

Układanie puzli z Fredry

- Publiczność lubi Fredrę, a krytyka niekoniecznie. Nie znajdziemy u niego tematów społecznych i politycznych. Za to go atakowano - mówi Jan Englert przed premierą "Fredraszek" w Teatrze Narodowym w Warszawie.

W Teatrze Narodowym trwają ostatnie próby [na zdjęciu] przed czwartkową premierą "Fredraszek" w reżyserii Jana Englerta. Dyrektor artystyczny Teatru Narodowego zagra w spektaklu narratora. "Fredraszki" to jeden z tytułów, który ma uczcić 250-lecie teatru publicznego w Polsce.

Rozmowa z Janem Englertem

Dorota Wyżyńska: Taki sam tytuł nosił spektakl dyplomowy, który w latach 90. przygotował pan ze studentami w Akademii Teatralnej.

Jan Englert: Tytuł zachowałem, ale scenariusz przedstawienia niewiele ma wspólnego z tamtym. Spektakl dyplomowy ma pokazać możliwości młodych aktorów, wtedy wybierałem te sceny z dramatów Fredry, dzięki którym mogłem odpowiednio "sprzedać" studentów. Nie skupiałem się na scenariuszu, nie budowałem zamkniętej formy dramatycznej. Tak rozumiem funkcję dyplomu.

Scenariusz "Fredraszek" w Narodowym, jak pani pewnie wie, był pisany z myślą o roli dla Andrzeja Łapickiego. W pierwszej wersji, która powstawała ponad trzy lata temu, inaczej rozłożone były akcenty. Andrzej w końcu swojego życia mówił Fredrą, utożsamiał się z jego poglądami, często powoływał na autora "Ślubów panieńskich". I taką postać miał zagrać w tym spektaklu. Fredrę-autora-narratora-aktora. Był z tego pomysłu bardzo zadowolony. Kiedy rozmawialiśmy ostatni raz, powiedział: "dziękuję Ci, dzięki Tobie nie umrę jako Dyndalski". Bo Andrzej Seweryn proponował mu wtedy Dyndalskiego w Teatrze Polskim.

Inne byłoby to przedstawienie z Andrzejem Łapickim, inne będzie bez niego. Gdy zdecydowałem się wziąć rolę narratora na siebie, nieco ograniczyłem tę postać. To ktoś między autorem a reżyserem. Będzie w nim trochę Englerta-reżysera, Englerta-dyrektora i trochę Fredry.

Jak powstawał scenariusz?

- Takim ruchem konika szachowego skaczemy po życiorysie i twórczości Fredry. Pisząc scenariusz, wspólnie z Tomaszem Kubikowskim, staraliśmy się używać tylko tekstów fredrowskich, włączając jedynie fragmenty recenzji, tych krytycznych, w których atakowano Fredrę. Próbowaliśmy pokazać, jaki wpływ na artystę może mieć taki frontalny atak krytyki. Byłem świadkiem podobnej sytuacji w Teatrze Narodowym za dyrekcji Jerzego Grzegorzewskiego, który niesłychanie mocno przeżywał ataki recenzentów. On miał bardzo cienką skórę, brakowało mu mojej odporności.

Jak na ataki reagował Fredro?

- Fredro po atakach ze strony krytyki przez prawie 10 lat nie pisał. A kiedy wrócił do dramatów, to były one już nieco inne. Prawie zrezygnował z wiersza, używał prozy. Postaci dramatów są mniej sympatyczne. Na ataki odpowiedział wierszem. Niezupełnie odpowiedział, raczej napisał to, co czuł. Znalazłem taki utwór, którego wcześniej nie znałem, biały wiersz "Ogłuchłem" - prawdziwa perełka. Dla fredrologów będzie to na pewno ciekawe przedstawienie...

A dla "zwykłej" publiczności?

- Mam nadzieję, że również. Bo i aktorów mam nie najgorszych i montaż tekstów, przeprowadzenie jednego aktora przez kilka postaci, mam nadzieję, ciekawe, w każdym razie nieprzypadkowe. I zrozumiałe nawet dla tego, kto niespecjalnie orientuje się w twórczości Fredry. Niezwykła to była frajda dla mnie układanie tych puzzli, w których nie wszystkie elementy się zgadzają. Trzeba wykombinować, co zrobić, żeby zmieścić je w jednym obrazku.

Dla pana Fredro to szczególny autor. Debiutował pan rolą Gustawa w "Ślubach panieńskich" jako nastolatek w Domu Kultury "Muranów". Od kilku sezonów w tym samym dramacie w Teatrze Narodowym możemy pana oglądać jako Radosta. A jeszcze był Gustaw w Teatrze Polskim i Łatka w "Dożywociu" w Narodowym.

- Czytam czasami o sobie jako o fredrologu. A wcale tak dużo Fredry nie robiłem. W Akademii Teatralnej przez 30 lat pracy tylko z dwoma rocznikami przygotowałem przedstawienie dyplomowe według Fredry. Zdarzało się, że pracowaliśmy nad poszczególnymi scenami. Efektem pracy z Marcinem Hycnarem i Patrycją Soliman w szkole było przedstawienie "Śluby panieńskie" w Teatrze Narodowym. Ani "Jowialskiego...", ani "Męża i żony" nigdy nie wystawiałem. Grałem kiedyś w "Panu Jowialskim". We "Fredraszkach" będzie fragment z "Dożywocia", które reżyserowałem w Narodowym i tyle.

A "Śluby panieńskie" rzeczywiście towarzyszą mi od startu do mety. Z prawdziwą przyjemnością patrzę, że po 7 latach od premiery w Narodowym przez ostatnie trzy sezony mamy nieprawdopodobne sukcesy z tym spektaklem. Z ostatnich 30-40 przedstawień, jeśli na dwóch nie było owacji na stojąco - to wszystko. Niesamowity odbiór i to przez młodą publiczność. Jesteśmy tym zaskoczeni, bo nie zmieniliśmy nic, a reakcje zmieniły się bardzo. Jest wyraźna tęsknota widzów do porządku, linearnego opowiadania, wraca moda na kostiumowe sztuki. Cóż, dorobiliśmy się nowego mieszczaństwa, a mieszczaństwo zawsze było solą teatru, czy nam się to podoba, czy nie.

Publiczność lubi Fredrę, a krytyka niekoniecznie. Bo o czym pisał Fredro? Nie ma tam ani społecznych, ani politycznych tematów. Za to go atakowano.

A abstrahując od tematów, sztuki Fredry to niesamowite i niekończące się źródło polszczyzny, na dodatek wierszowanej. Pisane są dowcipnie, inteligentnie. Pracując nad Fredrą, mam poczucie wchodzenia w czyste źródełko, czasem zimne, ale czyściusieńkie, na kilka metrów widać dno.

"Żeby zagrać Fredrę, trzeba nawet chodzić wierszem" - mówił pan przy okazji premiery "Dożywocia".

- Kiedyś, po jednej z prób "Zemsty" w Teatrze Polskim, Tadeusz Łomnicki, grający Papkina, podszedł do mnie i powiedział: "Po tej wielkiej scenie nie da się chodzić ośmiozgłoskowcem...". "Chodzić ośmiozgłoskowcem"? O co chodzi? Otóż dotknął on bardzo ważnej sprawy. "Chodzić ośmiozgłoskowcem", grać ośmiozgłoskowcem, zachowując muzykę wiersza, muzykę języka... Bo żeby robić Fredrę, to trzeba mieć ucho. Na wiersz i umiejętność grania wierszem, rozmawiania wierszem. Ta umiejętność niestety wymiera.

"Fredraszki" wpisują się w program obchodów 250-lecia teatru publicznego w Polsce. Jak uczci tę rocznicę Teatr Narodowy?

- Sezon 2014/15 i połowę 2015/16 budujemy tylko na polskiej literaturze dramatycznej: od Gombrowicza, przez Fredrę, Iwaszkiewicza, Różewicza, po Słowackiego i Mickiewicza. Nawet najciekawsze oferty reżyserskie nie z tego kręgu literackiego muszą niestety poczekać albo trafić na afisz gdzie indziej.

"Dziady" Mickiewicza w reżyserii wielkiego reżysera litewskiego Eimuntasa Nekrošiusa planujemy na zamknięcie obchodów na luty 2016 roku, "Kordian" w mojej reżyserii otworzy sezon 2015/16. "Pana Tadeusza" wyreżyseruje Piotr Cieplak. Zamysł jest taki, że będziemy przez cały rok - raz w miesiącu - czytali (w formie inscenizowanej) kolejne mickiewiczowskie księgi, a na koniec ulepimy z tego przedstawienie.

Tym, czym najbardziej interesują się telewizje, radia i gazety, jest wyjście teatru do ludzi, czyli wyjście Teatru Narodowego na plac Teatralny. Szykujemy wielki festyn teatralny we wrześniu. To będzie najgłośniejszy, najbardziej populistyczny element tych obchodów. W planach też specjalne wydanie festiwalu Spotkanie Teatrów Narodowych. Narodowe sceny z Europy pokażą swoje inscenizacje, np. według Gombrowicza.

Teatr Narodowy: "Fredraszki", scenariusz: Jan Englert i Tomasz Kubikowski, reżyseria: Jan Englert, scenografia i kostiumy: Barbara Hanicka, muzyka: Maciej Małecki, reżyseria światła: Mikołaj Kozakiewicz. Występują m.in: Katarzyna Gniewkowska, Beata Ścibakówna, Milena Suszyńska, Jan Englert, Krzysztof Wakuliński, Grzegorz Małecki. Premiera 18 grudnia o godz. 19. na scenie przy Wierzbowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji