Piotruś Pan, który nie dorósł
Reklama i promocja w prawdziwie zachodnim stylu; zgiełk mediów, dwie, poprzedzające wczorajszą, premiery. Tak oto "Piotruś Pan", po sześciu latach od pierwszych przymiarek, pojawił się na scenie warszawskiej Romy.
Sukces spektaklu był przesądzony. Gwarancją powodzenia miały być zarówno powszechnie znane nazwiska realizatorów i artystów, jak udział dziecięcych aktorów i psa. Zastosowane w spektaklu efekty specjalne miały rzucić publiczność na kolana. Tak też się stało. "Piotruś Pan" od strony wizualnej rzeczywiście oszołamia. Zachwyca rozmachem i pomysłami na miarę najnowszych produkcji Hollywoodu. "Roma" zmieniła się w wielką salę koncertowo-kinową. Wykorzystano scenę i kanał orkiestrowy, balkony i widownię, przejścia pomiędzy rzędami, nawet sufit. Spływają stamtąd na widzów migoczące światełka, a wcześniej widać figurki frunących dzieci. To jeszcze mało. Ogromna, wypływająca na scenę korweta piratów, gigantyczny, o rozmiarach gada wypożyczonego z parku jurajskiego krokodyl, otwierająca się na oczach widzów grota chłopców, robią wrażenie. Jak czyste szaleństwo tańca w rytmach tamtamów.
Niestety, w zapierającym dech otoczeniu bohaterowie spektaklu, są już tylko małymi punkcikami ledwo zaznaczonymi na ogromnej mapie. Nawet blisko dwumetrowej postury Wiktor Zborowski, wspaniale kreujący rolę pana Darlinga i kapitana Haka. To oczywiste, że fantastycznie przygotowane dzieciaki z Tomaszem Kaczmarkiem w roli tytułowej i Zuzanną Madejską jako małą Wendy, mimo że ujmują wdziękiem i wcale nie dziecięcym profesjonalizmem, również nie są za bardzo widoczne. To nie wina aktorów, że wraz z bohaterami spektaklu, całe poetyckie przesłanie zawarte w książce Barrie'go i libretcie Jeremiego Przybory, ginie, grzęznąc w przeładowanej efektami przestrzeni. Gdy dosłowność formy zabija treści, także bez szans jest własna wyobraźnia.
Zwłaszcza, że "Piotruś Pan" został pozbawiony podstawowego spoiwa, jakim w musicalu powinna być muzyka. Jest zbyt uboga i prymitywna, aby zbudować dramaturgię przedstawienia, a także mocniej zarysować postaci. Zabrakło nawet jednego, nośnego melodyjnie przeboju, do zanucenia po wyjściu z "Romy". Gdyby nie doskonałe teksty Jeremiego Przybory, zresztą często z racji złego nagłośnienia niesłyszalne, nie warto byłoby w ogóle wspominać o piosenkach. Reżyser Janusz Józefowicz, realizując "Piotrusia" bardziej na zasadzie układania efektownych, pasujących raczej do telewizji niż żywej sceny malowniczych spotów-scenek, dopełnił dzieła. Biedny Piotruś. Jak mu się dziwić, że tak bardzo nie chciał dorosnąć?