Artykuły

Teatr ograniczonego zaufania

Zakończył się Klata Fest, bezprecedensowy festiwal jednego reżysera, który karierę zrobił poza stolicą. Podsumowanie Jacka Cieślaka w Rzeczpospolitej.

Jan Klata ma trzydzieści dwa lata, ale bardziej od dramaturgii brutalistów interesuje go nasz romantyzm i "Solidarność", i to, co z nich zostało. Nasyca spektakle nowoczesną muzyką, jest pierwszym didżejem polskiej sceny, jednak sensu życia szuka w chrześcijaństwie. Klata Fest rozpoczął Teatr TVP pokazując wałbrzyską inscenizację Gogola. Spektakl, tak jak Chlestakow, okazał się mocno przereklamowany. Świetny był pomysł przedstawienia grzechów prowincjonalnej władzy w kostiumie peerelowskich kacyków, w cieniu portretu towarzysza Edwarda Gierka. Nareszcie młody reżyser nie mówił tylko o seksie i dragach, lecz o polskiej historii. Polemizował z propagandą sukcesu PRL, która kwitnie w pamięci Polaków pomimo bankructwa komunizmu. Niestety na tle ról aktorskich, przeboje Karela Gota i Boney M z lat 70. wypadły znacznie ciekawiej. Wielu telewidzów złaknionych ambitnej sztuki teatralnej wolało oglądać idiotyczną galę w Dwójce, podczas której gwiazdy wręczały sobie róże.

Także o drugim wałbrzyskim spektaklu Klaty "... córce Fizdejki" wg Witkacego można powiedzieć, że ma wszystkie wady "Rewizora" -grzeszy stylem półprofesjonalnego kabaretu, dosadnością żartów, plakatowością. Ale można też w niej docenić śmiałe, współczesne odczytanie klasyki i ironiczną grę z muzeum narodowych mitów. Na tle "Bitwy pod Grunwaldem" reżyser pokazał, że wchodzimy do zjednoczonej Europy ciągle pijani, w roli ubogich krewnych, którzy wymusili jałmużnę martyrologią koncentracyjnych obozów. Wymieniliśmy wolnościowe ideały na tanie sklepy i linie lotnicze.

Reżyser zaprosił na scenę bezrobotnych z rejonu doprowadzonego do upadku przez komunistów, ale i pozostawionego na łasce losu przez III Rzeczpospolitą. Wrażliwości na sprawy społeczne dowiódł też w gdańskim "Hamlecie". Nie przywieziono go do Warszawy, bo monumentalną scenografię spektaklu stanowi kolebka "Solidarności". Jej wielką historię przypominały górujące ponad Stocznią Gdańską krzyże oraz tablice pamiątkowe ze słowami Jana Pawła II i księdza Popiełuszki; upadek - rdzewiejące dźwigi i zdewastowana hala Anny Walentynowicz (to po zwolnieniu jej z pracy w stoczni rozpoczął się polski Sierpień). Na tym tle Klata przedstawił dawnych solidarnościowców zwalczających się w skrytobójczych porachunkach. Kiedyś okupowali styropian, a dziś pola golfowe. Masom proponują reality show i "Idola".

Równie bezlitosny jest Klata dla polskich rojeń o narodowej dumie w gdańskim "Fanta$ym" wg Słowackiego. Sztukę o pieniądzach i romantycznych frazesach, przeniósł w czasy irackiej wojny. Agresora ze Wschodu zastąpił amerykański wujaszek Sam kupujący solidarność polskich żołnierzy za dolary. Tymczasem w polskich blokowiskach pustoszeją kościoły. Pełno za to w całodobowych sklepach monopolowych i klubach, gdzie kwitnie narkotykowa dilerka oraz przemoc.

Stała się ona głównym tematem w "Nakręcanej pomarańczy". Wrocławski spektakl wraz z "Fanta$ym" jest też manifestacją popowych korzeni Klaty. Jego teatru nie byłoby bez muzyki. Z najnowszych trendów zaczerpnął model twórcy-didżeja. Miksuje klasykę ze współczesnymi, agresywnymi rytmami. Dzięki temu przyciąga młodą, klubową widownię. W "Fanta$ym" oglądaliśmy break dance weteranów wojny na wózkach inwalidzkich, w "Nakręcanej pomarańczy" bójkę w baletowym stylu. Niestety muzyczne sekwencje, często zamiast wzmacniać dramaturgię spektakli - rozbijają ją. Zwłaszcza gdy kontrastują ze słabszymi aktorsko scenami dialogów. Klata nie powinien pobłażać aktorom występującym w głównych rolach, takim jak Eryk Lubos, który gra mocno, ale mówi niewyraźnie.

Reżyser najlepiej zrównoważył elementy muzyczne i dramatyczne w "Lochach Watykanu". Kluczem do spektaklu jest wykonanie przez aktorów "Sympathy For The Devil" The Rolling Stones, piosenki zainspirowanej "Mistrzem i Małgorzatą" Bułhakowa. Klata nie ma wątpliwości: jednym z grzechów głównych kultury pop jest jej relatywizm. Potrafi wzbudzić w nas współczucie dla zła, które uwodzi zwłaszcza młodych.

W Warszawie spora część widowni oglądała inscenizację powieści Gide'a o masonach, wolnomyślicielach i naiwnych katolikach, przez pryzmat konfliktu moherowych beretów i aksamitnych kapeluszy. Gdy fałszywy arcybiskup kokietował wiernych gitarowym wykonaniem "Barki", ulubionej pieśni Jana Pawła II, dla niektórych mogło to mieć posmak bluźnierstwa. Tym bardziej zaskakujące było finałowe wyznanie wiary reżysera, który wyświetlił modlitwę "Zdrowaś Mario" na elektronicznym ekranie tak jak newsa w TVN 24.

Jan Klata trwa w katolicyzmie, a jednocześnie słowami Witkacego deklaruje artystyczną otwartość: mądra sztuka jest dla niego ważniejsza od ideowej tożsamości autora. W każdym spektaklu mówi o tym, by nie dać się zwieść grze pozorów - ani Kościoła, ani narodowców, liberałów czy awangardy. Najważniejsze jest uporczywe dążenie do prawdy. Może czuje się samotny jak bohater "Mechanicznej pomarańczy". Stanął po stronie dobra, ale widzi, że w kraju, gdzie śmierć papieża przerywa polskie piekło tylko na chwilę, sprawiedliwość i normy moralne bywają traktowane instrumentalnie - zawsze przeciwko komuś.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji