Artykuły

Bywam uwodzony

- Sceny łóżkowe są stresujące. Dwie obce osoby nagle muszą się przed sobą rozebrać, całować się, udawać że się kochają i odbywają stosunek - mówi aktor PRZEMYSŁAW SADOWSKI.

Co robi, gdy kobiety go podrywają? Czy bywa narcyzem? Co mu się najbardziej podoba w żonie? W rozmowie z SHOW aktor zdradza też, na co nie pozwala synom i dlaczego wciąż martwi się o pieniądze.

Jak ręka?

- Dziękuję, już lepiej.

Co się właściwie stało?

- Miałem wypadek na scenie. W sztuce przebieram się w damskie ciuchy. Okazuje się, że w szpilkach trudno utrzymać równowagę. Przewróciłem się tak niefortunnie, że złamałem rękę w łokciu, co, niestety, wymagało operacji.

Mimo to dokończyłeś spektakl?

- Tak, ze złamaną ręką i krwawiącymi nogami. Kiedy upadałem, rozbiłem stolik i się pokaleczyłem. To się nazywa poświęcenie dla sztuki! Chyba tylko w tym zawodzie pracownik, który złamie rękę, nie przerywa pracy (śmiech).

Przez rehabilitację przestaniesz ćwiczyć na siłowni? Podobno jesteś od tego uzależniony.

- Bez sadyzmu, ale faktycznie cały czas staram się ruszać. Podczas rehabilitacji też ćwiczę, tylko nieco inaczej. Ona jest mi bardzo potrzebna, bo okazuje się, że kiedy człowiek nosi gips, mięśnie szybko zanikają. Ja nosiłem go zaledwie dziesięć dni, a i tak zesztywniały. Łokieć to taki staw, który momentalnie sztywnieje. Nawet gdyby zdrową rękę unieruchomić, po dwóch tygodniach trzeba by ją było rehabilitować.

Co ci daje wysiłek fizyczny?

- Dzięki ćwiczeniom jestem w dobrej formie, czuję i się w miarę sprawnie i zdrowo. Jestem nałogowym palaczem, więc sam siebie oszukuję, że lepiej biegać i palić, niż tylko palić. Oczywiście najlepiej byłoby rzucić, ale na razie mi się nie udaje. Polscy aktorzy nie słyną z tężyzny fizycznej. Hollywoodzki kult ciała u nas jeszcze nie obowiązuje.

Tamtejsze gwiazdy wcale nie żyją tak higienicznie.

- Tam po prostu jest więcej czasu na przygotowanie się do roli. Jeśli aktor się dowiaduje, że ma zagrać komandosa, to nie dwa tygodnie przed zdjęciami, tylko przynajmniej pół roku wcześniej. Wtedy ma szansę popracować nad wyglądem. Kiedy staje przed kamerą, wygląda jak heros. U nas wszystko jest na wariackich papierach. Dziś casting, jutro zdjęcia. Kiedy masz czas się przygotować? Wymaga się więc od nas, żebyśmy cały czas byli w formie. Motywujące są z pewnością sceny łóżkowe. Wiadomo, przecież wtedy człowiek musi się zaprezentować w całej okazałości. A potem czyta o sobie w internecie: "Ale grubas, tłuszcz mu wisi na brzuchu". To nie jest przyjemne, dlatego każdy chce jakoś wyglądać i być atrakcyjnym. W spektaklu "Następnego dnia rano" w Teatrze Capitol, przed dwie pierwsze sceny leżę w łóżku bez koszulki. Nie chcę, żeby widzowie patrząc na mnie, oceniali mój wygląd fizyczny i żeby to było dla nich nieestetyczne. Chcę, żeby się skupili na tym, jak gram. Wtedy łatwiej mi ich prowadzić przez sztukę.

Aktorzy mówią, że sceny miłosne są krępujące i między partnerami nie ma iskier, a ty podobno zakochałeś się w żonie, właśnie grając taką scenę.

- Nie, to nie było tak. Sceny łóżkowe są stresujące. Dwie obce osoby nagle muszą się przed sobą rozebrać, całować się, udawać że się kochają i odbywają stosunek. Oczywiście nie kręcimy filmów pornograficznych, wszystko jest udawane, ale żeby to dobrze zagrać, musimy wytworzyć w sobie jakiś proces. To trudne, krępujące i wymaga ekshibicjonizmu. Jest taka piękna anegdota: przed sceną erotyczną pewien znany hollywoodzki aktor mówi do swojej równie znanej koleżanki: "Jeśli będę miał erekcję, to bardzo cię przepraszam, a jeśli nie będę miał, to... też cię przepraszam".

Przeczytałam dziś o tobie: "O nim marzy każda kobieta. Posprząta, ugotuje, a do tego świetnie wygląda". Odczuwasz, że podobasz się kobietom?

- Miło usłyszeć takie słowa. Chciałbym, żeby inni tak o mnie mówili, choć sam tak o sobie nie myślę. Nie mam w sobie nic z narcyza. Nie jest tak, że staję przed lustrem i myślę: "K..wa, jestem dziś jeszcze przystojniejszy niż wczoraj". Jest fajnie, ale dużo rzeczy można jeszcze poprawić.

Często jesteś uwodzony?

- Takie próby cały czas trwają (śmiech). Aleja daję dosyć wyraźny sygnał, że jestem zajęty, więc nie są to próby bardzo nachalne. Oczywiście to bardzo miłe. Łechce moje ego.

Jakie masz wady?

- Muszę się bardzo pilnować, bo łatwo wpadam w nałogi. Od papierosów nie mogę się wyzwolić od dłuższego czasu. Wiem też, że muszę uważać z alkoholem. Mój dziadek był alkoholikiem i wiem, że ze mną coś takiego też może się zdarzyć. Nie chodzę do kasyna, bo mógłbym popłynąć w hazard. Choć samo wygrywanie pieniędzy mnie nie rajcuje. Poza tym miewam "słabą silną wolę". Słomiany zapał. Biorę się za coś, potem szybko mi przechodzi. I to chyba tyle moich zastrzeżeń co do siebie. Resztę wyczytasz w internecie.

Niebawem znów zaczną o tobie plotkować, bo jeśli powstanie trzecia seria "Na krawędzi", to nie Marek Bukowski, ale ty będziesz grał pierwsze skrzypce.

- Jeszcze nic na ten temat nie wiem. Nie mam pojęcia, czy i kiedy ta decyzja zapadnie, jak będzie ewentualnie wyglądał scenariusz i moja w nim rola. Bardzo bym sobie życzył, by powstał kolejny sezon, bo serial jest wart kontynuacji. Z drugiej strony myślę, że czasem dobrze coś skończyć w odpowiednim momencie. Ale jeśli będzie trzecia transza, chętnie w niej wystąpię. I jeśli moja rola będzie bardziej rozbudowana, podejmę się tego wyzwania z przyjemnością. Byle tylko Czyżu pozostał Czyżem (śmiech).

No i będzie, że Sadowski wygryzł Bukowskiego.

- Jest teraz jakaś nagonka na Marka. Ktoś mu podłożył świnię z tymi narkotykami w samochodzie. A on się z tym bardzo szamocze. To, co się teraz dzieje, jest straszne. Choć nie jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi, to jednak przez wspólną pracę zakolegowaliśmy się. Marek zawsze był bardzo profesjonalny. Muszę to powiedzieć, bo ta ilość nieprawdziwych informacji na jego temat jest ogromna. Ktoś ostatnio napisał, że przychodził do pracy pijany albo nieprzygotowany. Nigdy się coś takiego nie wydarzyło. Zawsze był świetnie przygotowany, praca z nim zawsze była szybka. Marek jest i sprawny, i zdolny.

Oby się to wszystko szybko wyjaśniło. Co u ciebie nowego zawodowo?

- W tej chwili jeździmy po Polsce ze spektaklem "Kochanie na kredyt" - jest zabawny i mądry, co nie zawsze się udaje poskładać. Filmowo i serialowo nic się nie dzieje. Cały czas chodzę jednak na castingi. Mam też dwa tytuły w Teatrze Komedia - "Ostra jazda" i "Jak na wulkanie" - oraz "Następnego dnia rano" w Capitolu. Ostatnio musiałem odmówić wzięcia udziału w kolejnej produkcji, bo miesiąc ma za mało wieczorów, żeby to wszystko poukładać. Gdzie czas na życie rodzinne? W tak zwanym międzyczasie (śmiech).

Jak wychowujesz synów? Masz wzorzec?

- Ojciec doskonały nie istnieje. Oczywiście świadomie bądź nieświadomie przenoszę pewne rzeczy, które wyniosłem z domu.

Podobno walczysz z grami komputerowymi?

- Oj, to trudna walka. Zresztą ja walczę nawet nie tyle z grami komputerowymi, co w ogóle z ekranem i ruchomymi obrazkami, które się na nim przewijają. Przyjęliśmy zasadę, że jeżeli chłopaki, zwłaszcza starszy, chcą godzinę pograć na komputerze, wcześniej godzinę spędzają nad książką. Staramy się pilnować, żeby zachować tę równowagę. Bo nie ukrywajmy, gry komputerowe jakieś obszary mózgu pewnie rozwijają, ale nie do końca te, na których mi zależy, czyli wyobraźnię, umiejętność kojarzenia, łączenia faktów. Grając, chłopcy nie poszerzą też słownictwa. To nijak się ma do dobrej literatury. Dlatego nie tyle walczę z grami, bo sam lubię czasem zagrać, ale staram się zachować zdrową równowagę. W ogóle w życiu staram się być człowiekiem środka. Bliski jest mi grecki model rozwoju, czyli taki całościowy. Rozwijamy i ciało, i umysł. Żeby nie zostać tylko kulturystą, któremu głowa służy wyłącznie do jedzenia. I nie tylko intelektualistą, który brzydzi się sportem.

Który syn jest do ciebie bardziej podobny?

- Obaj są podobni, obaj mają paskudne charaktery Nie, żartuję. Kiedy potem ktoś to przeczyta i wyjmie z kontekstu, to będzie, że obrażam własne dzieci. Ostatnio w telewizyjnym show u Kaśki Kwiatkowskiej wspominałem, jak mój znajomy po pierwszym w życiu skoku ze spadochronem powiedział, że to jest lepsze niż seks. Za chwilę czytam w internecie: "Sadowski woli spadochron od seksu". To jest szok! A wracając do synów, to ostatnio Jasiek mnie zaskoczył. Uparł się, że weźmie udział w konkursie talentów i w krótkim czasie nauczył się wiersza Brzechwy "Pali się". Wiersz jest długi jak cholera. A on świetnie sobie poradził. Jestem bardzo dumny, że wykonał taką pracę. Obaj chłopcy są bardzo zdolni.

W waszym domu istnieją tematy tabu?

- Chyba nie. Staramy się rozmawiać o wszystkim. Jeśli padają pytania, próbujemy na nie odpowiedzieć. Na razie, nie padło żadne, na które nie mógłbym bądź nie chciałbym odpowiedzieć.

Kiedy jest czas na edukację seksualną?

- Hmm... Musiałbym poprosić o pomoc kogoś, kto wie więcej na temat rozwoju psychofizycznego człowieka. Nie wiem, kiedy jest dobra pora, pewnie dla każdego jest to inny moment. Ja zacznę tę edukację wtedy, gdy uznam, że mój syn jest na nią gotowy. Wiem, że na pewno edukacja ta jest potrzebna. W dobie internetu i wszechobecnych stron erotyczno-pornograficznych wszystko jest łatwo dostępne. Kiedy ja byłem nastolatkiem, świerszczyki były zakazanym owocem. Najbardziej pożądany był wtedy "Playboy". W tej chwili jest na rynku dużo znacznie mocniejszego materiału, który może łatwo trafiać do rąk dzieciaków. I rzeczywiście trzeba im mówić, że to co widzą na obrazkach, nie tak wygląda w prawdziwym życiu.

Kiedy pomyślałeś o sobie "głowa rodziny"?

- Zanim Jaś i Franek przyszli na świat, miałem już córkę. Łożę na jej utrzymanie, dlatego od bardzo dawna mam poczucie, że muszę zdobywać środki finansowe, żeby zapewnić komuś utrzymanie na dobrym poziomie. Głową rodziny poczułem się chyba w dniu narodzin mojego syna. W tym czasie dużo pracowałem, robiłem jednocześnie "Samo życie", "Magdę M.", występowałem w "Tańcu z gwiazdami", a do tego miałem próby do spektaklu "Król Lear" w Teatrze na Woli. Praktycznie nie bywałem w domu. W dniu porodu przerwałem nagranie i pojechałem do szpitala, żeby być przy Agnieszce. Kiedy Jasiek przyszedł na świat, kupiłem szampana i zawiozłem go na próbę. Ponieważ tak dużo wtedy pracowałem, zarabiałem przyzwoite pieniądze. Nie zastanawiałem się więc nad tym, że zostałem głową rodziny. To się po prostu stało. Teraz dzielimy się z Agą obowiązkami. Ona ma etat w Teatrze Dramatycznym, a ja jestem wolnym strzelcem. Nie jestem zatrudniony na etacie, prowadzę własną działalność gospodarczą. Państwo polskie mnie zmusiło do tego, żebym wynajął biuro księgowe, które mnie obsługuje. Swoją drogą to jest paranoja, że my w Polsce musimy uprawiać taką papierologję. Ale wracając do tematu, u nas w domu są dwie głowy rodziny: ja i Agnieszka.

Martwiłeś się kiedyś o pieniądze?

- Cały czas. Martwię się, że ich może nie być albo że jest ich za mało. Cieszę się, gdy są. Kiedyś pojechałem do Holandii robić film dla tamtejszej telewizji. W przerwach między zdjęciami rozmawiałem z tamtejszymi aktorami. Pytali mnie, co robię w Polsce. Odpowiedziałem, że od kilku lat mam główną rolę w serialu "Samo życie", na co oni spytali, w którym rejonie Francji mam dom. Niestety w Polsce to tak nie wygląda, dlatego cały czas się martwię o pieniądze. Liczę, że to się kiedyś zmieni.

"Wierność jest co najmniej tak trudna jak celibat" - to twoje słowa.

- Tak sobie kiedyś zażartowałem. Powinno być "prawdopodobnie", bo ja nie wiem, jak trudny jest celibat. A to, że wierność jest trudna, to fakt. Nie jesteśmy monogamiczni, to wiemy od dawna i naukowcy to wybadali. Fakt, że wiążemy się w pary jest uwarunkowany kulturowo, ale biologia wcale nam nie pomaga. To nasz świadomy wybór.

Co najbardziej podoba ci się w Agnieszce?

- Wszystko mi się w niej podoba, całokształt. Dlatego została moją żoną.

Macie wspólne pasje?

- Tak, przed laty Agnieszka zaraziła mnie nurkowaniem. Mam licencję nurka. Zanim urodziły się dzieci, sporo jeździliśmy po świecie i nurkowaliśmy. Lubiliśmy te krótkie wyprawy. Od narodzin chłopców nie mieliśmy jakoś na to czasu. Liczymy, że w końcu nam się uda, bo bardzo za tym tęsknimy.

Jak odpoczywasz po intensywnym czasie pracy?

- Sport mnie relaksuje. Pozwala mi się odciąć, zregenerować i pomyśleć. Nigdy nie sądziłem, że będę biegał. Uważałem jogging za wymysł idiotów. Bieganie bez celu wydawało mi się po prostu głupie. W tej chwili biegam, bo to najłatwiejsza forma uprawiania sportu. Wystarczy para butów, dres i heja! Kiedy mam wolną godzinę, mogę wyjść i potruchtać. Zauważyłem, że w trakcie biegania po jakimś czasie umysł się wyłącza. Zaczynam się wtedy fajnie regenerować. Gdy po biegu wracam do domu, fizycznie jestem zmęczony, ale głowę mam oczyszczoną. To miłe uczucie. Zimą biega się jeszcze lepiej niż latem.

Boisz się starości?

- Im jestem starszy, tym więcej o tym myślę. Nie powiedziałbym, że się boję. Nie powiem też, że ją lubię, nikt nie chce być stary lepiej być młodym, pięknym, zdrowym i bogatym, a nie starym, chorym i biednym. Ale starość przyjdzie - czy tego chcemy, czy nie. Jeśli cały czas będę się szamotał, to jako człowiek w miarę inteligentny wiem, że nic mi to nie da, a będzie frustrowało i przyspieszało proces starzenia. Kiedyś mi się wydawało, że jestem niezniszczalny, ale ostatni wypadek mi uświadomił, jak łatwo można zrobić sobie krzywdę. Kości coraz bardziej mam kruche. Już zaczynam brzmieć jak starzec!

Czego dziś pragniesz?

- Na starość wolałbym zostać rentierem niż rencistą (śmiech).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji