Artykuły

Europeizacja

"Chcemy nawiązać pod każdym względem do mody światowej - powiedział dyrektor Moskiewskiego Domu Mody. Jeżeli chodzi o modę męską, np. lansujemy już wyłącznie modele spodni o szerokości mankietów 26 cm"

("Życie Warszawy" nr 231).

Program wystawionej w Sali Kongreso­wej Pałacu Kultury i Nauki sztuki Jean Anouilha "Skowronek" przynosi na ostatniej stronie zapowiedź następnej premiery, którą ma być (a której, jak się jednak skądi­nąd dowiadujemy - nie będzie) utwór Sa­muela Becketta. Wprowadzając pewną nie­ścisłość do polskiego brzmienia tytułu na­zwano ją "Czekamy na Godota". Czekamy: tytuł zabrzmiał programowo. W sztuce "Cze­kając na Godota" nikt - mówią, że i autor do nich należy - nie wie, kim ów Godot jest.

Jesteśmy w lepszej sytuacji. Kilkunastodniowy pobyt w Paryżu, lektura paru sztuk i streszczeń sztuk zachodnioeuropejskich przekonanie się, że nie wszystko na zgniłym Zachodzie jest zgniłe, uczyniło wielu z nas znawcami zachodniego teatru i dramatu. Upewniwszy się, że Vilar i jego teatr jest już nowoczesny, przenieśliśmy swe zainteresowania z czarnych kotar i punktowych reflektorów na nowoczesną metaforę nowoczesną dramaturgię i nowoczesnych dramaturgów. Wkroczyliśmy na drogę europeizacji. Europeizacji za wszelką cenę.

Pozwoliło to nam odkryć po raz szósty w ciągu ostatnich trzydziestu lat Anouilha, wystawić - wkrótce po nie tak świetnym "Zaproszeniu do zamku" - świetnego "Skow­ronka", dokonać przy tej okazji kilku ekspe­rymentów inscenizacyjnych, które, mimo że śmiałe i radykalne, nie zdołały jednak zniszczyć samego utworu. Brawo!

Eksperymentem pierwszym były sprawy obsadowe, drugim - lokalowe, trzecim - telewizyjne. Pierwszy jest tematem drażli­wym, drugi - jak mówią - koniecznym ustępstwem, u którego źródeł leżą antago­nizmy teatrów warszawskich i telewizji. Ona też - wraz z redakcją "Po prostu", pismem o świetnej publicystyce, ambitnych założeniach i naprawdę olbrzymim zasięgu czytelnictwa, posiadającym jednak dość niezdecydowaną linię literacką, która kłóci się w pewien sposób z ogólnym kierunkiem tego tygodnika - stała się inicjatorką stwo­rzenia teatru telewizji, który po pokazaniu "Kłamstwa politycznego" Vercorsa i "Wyjątku i reguły" Brechta opracował właśnie Skow­ronka, mając następnie apetyt na "Czekając na Godota".

Tu wysunąć chciałbym pierwsze zastrze­żenie, dotyczące nie tyle spraw konkret­nych, ile pewnej tendencji - tendencji nie­pokojącej również w odniesieniu do nie­których kół teatralnych. Współczesny teatr polski przeżywa w chwili obecnej dość za­sadnicze przemiany, prowadzące niewątpli­wie do zasadniczego przewartościowania różnych metod twórczych, do stworzenia szerszej platformy dla realizującej się w praktyce dyskusji artystycznej. Proces ten przebiega różnymi, skomplikowanymi dro­gami, wyraża się na razie ciągle jeszcze w formie najróżnorodniejszych poszukiwań praktycznych rozwiązań, wiodących do - niezbyt jasnego w chwili obecnej - celu. Za wcześnie jeszcze na zasadnicze rozezna­nie się w rodzącej się dziś nowej sytuacji, na pobieżną choćby analizę "nowej polity­ki kulturalnej". Rysuje się już jednak w tej chwili pewien kierunek rozwoju, kieru­nek, który, w dziedzinie teatru przynaj­mniej, budzić może równocześnie duże na­dzieje na przyszłość jak i pewne niepokoje. Znaleźliśmy się bez wątpienia w pewnym dość ryzykownym punkcie naszej dalszej drogi. Oczywiście fakt ruszenia z miej­sca kostniejącego - mimo pozorów rewolucyjności - teatru, fakt odrzucenia mecha­nicznej formuły klasyfikującej na "nasze" i "obce = wrogie" środki teatralne, wresz­cie fakt podjęcia dyskusji ideowej i artystycznej (na miejsce referatu ideowo-artystycznego) o obecnych i przyszłych dro­gach rozwoju teatru i dramatu polskiego zasługują jedynie na radosne powitanie.

Oczywiste jest jednak również i to, że samo stworzenie korzystniejszych warun­ków, sama zmiana klimatu, niczego jeszcze nie rozwiązuje. Konieczny jest wybór dal­szego kierunku, w którym mielibyśmy się posuwać, wytyczenie dalszej drogi. Prak­tyka wykazuje jednak, że nie zawsze cho­dzi nam o znalezienie "rozsądnej postawy". Żeby tu chodziło jedynie o poszerzenie re­pertuaru... Żeby tu chodziło jedynie o róż­norodność... Lektura niektórych wypowie­dzi, przejrzenie planów repertuarowych, przysłuchanie się niektórym dyskusjom świadczą, niestety, często o czymś innym. I wtedy rzeczywiście niepokojące staje się takie "poszerzenie repertuaru", które wpro­wadza nową dyskryminację repertuarową, czy różnorodność odrzucająca te, a apro­bująca inne środki artystyczne. Niepokoją­ce jest właśnie rozumienie w pewnych wy­padkach zmiany jako odwrócenia ubra­nia na drugą stronę. Chodzi tu więc o linię repertuarową, której kształtowanie nie za­wsze wynika z mniej lub bardziej wykry­stalizowanego programu ideowo-artystycznego, nie jest związane z potrzebą jakiegoś głębszego wypowiedzenia się. Raczej z mo­dy. Wydaje mi się, że sprawy te odnoszą się w pewien sposób i do Teatru Telewizji : "Po prostu".

Zastrzeżenie drugie dotyczy sprawy już nieco węższej - samej koncepcji teatru te­lewizji. W rozmowach z osobami, uchodzą­cymi za znawców telewizji, na zapytanie "czym jest właściwie telewizja?" otrzymy­wałem zawsze prawie jednobrzmiące, wy­czerpujące odpowiedzi: "Telewizja nie jest ani filmem ani teatrem". Dalej nie pyta­łem. Usłyszałbym prawdopodobnie kilka zdań o specyfice dramaturgii telewizyjnej, o odrębności środków artystycznych, czego - znając to, co dotychczas zdołano osiąg­nąć - nie jestem zbyt pewny.

Jednak w prawdziwość definicji, że nie jest "ani... ani..." uwierzyłem. Dlatego żą­dam konsekwencji. Wydaje mi się, że "Skowronek" Anouilha nie różni się niczym istotnym od dotychczas znanych dramatów teatralnych, że nie wprowadzono do przed­stawienia żadnych zmian dramaturgicznych, że nie oparto inscenizacji na zasadzie "telewizyjności". I słusznie. A równocześnie przedstawienie zostało przygotowane w za­sadzie dla transmisji telewizyjnej. W zało­żeniu swym spektakl w Sali Kongresowej miał być rodzajem dodatku do dokonanej retransmisji; w rzeczywistości mieliśmy do czynienia z jeszcze jednym "przeniesieniem". W tym celu zmontowano dość przypadko­wy zespół aktorski, opracowano w niezwy­kle trudnych i właściwie ateatralnych wa­runkach spektakl, który uniemożliwia prak­tycznie na pewien czas wystawienie Sko­wronka w innym warszawskim teatrze. Chodzi tu więc o niezbyt trafne próby znalezienia form telewizyjnych, zmierzają­ce nie do stworzenia czegoś, co byłoby "in­ne niż film i inne niż teatr", a czegoś, co jest dalekim od doskonałości teatrem.

Mimo tych wszystkich zastrzeżeń i żalów, wysuniętych powyżej, uważani, że przedsta­wienie "Skowronka" Anouilha stało się jed­nak przeżyciem artystycznym. Zasługa w tym głównie autora. Sztuka jest świetna i świetnie napisana. Nie byłbym co prawda tak pochopny, aby nazwać Anouilha "naj­większym z żyjących pisarzy teatru Francji", co mogłoby być niebezpieczne tak dla Anouilha, jak i dla oceny współczesnej dra­maturgii francuskiej.

Teatr wystawiający Skowronka bierze na siebie ogromną odpowiedzialność - ca­łą trudność zagrania sztuki. "Skowronek" bo­wiem mimo wszystko samograjem nie jest.

Reżyseria Czesława Szpakowicza, nie sta­rając się właściwie wyeksponować żadnego z elementów sztuki, rozminęła się, wydaje mi się, w pewien sposób z autorem. Niewyciągnięcie żadnych wniosków z założeń kon­strukcyjnych Skowronka, polegających na przemieszaniu wydarzeń ubiegłych z właści­wą akcją, odrzucenie pojęcia czasu i miej­sca scenicznego, retrospektywne potrakto­wanie nie tylko wątków ale i sytuacji i charakterów - a więc zakładających epic­kość formy wypowiedzi, co wymagałoby je­żeli nie hierarchizacji to przynajmniej cie­niowania różnic w traktowaniu poszczegól­nych rozdziałów opowieści o Joannie d'Arc, niewyróżnienie w inscenizacyjnym opraco­waniu żadnej z postaci, która, przyjmując nawet odżegnywanie się od tego autora, wyznaczałaby pewien kierunek linii przed­stawienia (nie mówię tu o Joannie, central­nej pod każdym względem figurze sztuki), zatarcie wreszcie różnic nie tylko formal­nych, ale i artystycznych pomiędzy ogól­nym sensem poszczególnych etapów odgry­wającego się przed trybunałem kościelnym procesu przeciw Joannie - wszystko to za­decydowało o utrudnieniu odczytania sztu­ki. Samo podanie tekstu i naszkicowanie sytuacji scenicznej, szczególnie w "Skowron­ku", nie może wystarczyć. Pozwala to unik­nąć poważniejszych błędów interpretacyj­nych, ale nie może stać się zasadą insceni­zacji.

Trudno jest pisać o stronie aktorskiej przedstawienia, które przygotowane zostało przez tak przypadkowo dobrany kolektyw. Jednorazowość scenicznej współpracy od­biła się poważnie na stronie wyko­nawczej. Mimo to na słowa najwyższego uznania zasługuje postać Delfina, granego przez Stanisława Jasiukiewicza. Jego Kró­lewicz, narysowany ostrymi środkami ar­tystycznymi, które uwzględniały jednak wszystkie (czy prawie wszystkie) subtelnie cieniowane różnice charakteru rozkapryszo­nego dziecka, "mężniejącego" mężczyzny i władcy, zapalającego się do idei Joanny, królewicza znudzonego wszystkim, inteli­gentnego i pełnego naiwności chłopca. W tym jedynym wypadku mogliśmy poznać smak Anouilha jako nie tylko pisarza dra­matycznego, ale i poety sceny. Gdyby nie wyświechtany i wieloznaczny sens tego sło­wa, można by kreację Jasiukiewicza okre­ślić mianem nowoczesnej.

Teatr niewiele pomógł autorowi. Anouilh musiał się bronić sam. Obronił się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji