Szpan popularny
NIE ustaje tryumfalny pochód musicali amerykańskich w ich ojczyźnie i na świecie. Jeden z nich: "The Fantastics" Toma Jonesa (libretto i teksty piosenek) i Haryeya Schmidta (muzyka), oparty na motywie "Romantycznych" Rostanda osiągnął pono ponad tysiąc premier na terenie obu Ameryk i Europy, a na scenie nowojorskiej nie schodzi z afisza od dwudziestu paru lat. Sięgnął po ten utwór także warszawski Teatr Ateneum. Przekładu libretta dokonał niedawno zmarły wyszukiwacz anglosaskich nowinek Kazimierz Piotrowski. Przekłady piosenek powierzono niezawodnemu majstrowi w tej dziedzinie - Wojciechowi Młynarskiemu. Reżyserii i choreografii podjęła się Jagienka A. Zychówna, scenografii Marcin Stajewski, przygotowania wokalnego, rzeczy tak zasadniczej przy musicalach, Romana Krebsówna, opracowania muzycznego Tomasz Bajerski.
Warunkiem podstawowym musicalu jest zabawa na całego, przy jak największej sprawności ogólnej artystów, oraz odpowiednie rozłożenie liryzmu i komiki. Praktycznie biorąc te elementy mogą być rozdane poszczególnym artystom w miarę ich predyspozycji i wtedy skleja się coś, co sięga do starej tradycji wodewilów.
"Fantastics" w Teatrze Ateneum właśnie przychyla się ku zasadzie wodewilów działających nie na zasadzie nieprzerwanej fugi wrażeń, lecz oddzielnych popisów.
JACEK Borkowski i Agnieszka Kotulanka w rolach Matta i Luizy tworzą przekonującą parę zakochanych z wziętym jeszcze z Rostanda następstwem akcentów lirycznych i dramatycznych, i z oczywistym happy endem. Utanecznienie i wdzięk w połączeniu z młodzieńczą zwinnością sprzyja akceptowaniu tych postaci przez widza. Nie sprzyja natomiast tekst. Rostand tworzył sentymentalną wersję romantycznego "Retro" już za czasów moderny i secesji. Jones sięgając po swej musicalowej przeróbce do "Romantycznych" tworzy "retro" do kwadratu. Nie uległ pokusie zastępowania poezji poetyzowaniem. Na próżno więc Młynarski zaostrzałby piosenki. Jeśli mają być wierne oryginałowi, muszą zawierać te umowności, które masowemu widzowi mogą dostarczać wzruszeń, lecz nie mogą radować widza teatru o określonej randze, jakim jest Ateneum. Toteż podsłuchałem na przerwie takie zdanie któregoś z widzów: "co nas częstują tym szpanem popularnym!". Widz teatru dramatycznego chce odnosić wrażenie, że się go podciąga wyżej, a nie ściąga na niższy poziom wrażliwości poetyckiej. Tak więc Kotulanka i Borkowski mieli trudne zadanie.
PROSTRZE zadanie przypadło Henrykowi Machalicy i Marianowi Kociniakowi w rolach Belomy`ego, ojca Luizy, i Huckleberego, ojca Matta. Są tak wytrawnymi i wyrazistymi artystami, że mogli "utrzymać w cuglach" umowność granych przez siebie postaci, które już u Rostanda są ironiczną wersją motywu Kapuleta i Montekio z "Romeo i Julii" Szekspira. Bohdan Ejmont w roli Henry'ego i Jarosław Kopaczewski w roli Mortimera najbliżej dotarli do nurtu parodii w tym widowisku. Doświadczenie aktorskie Ejmonta i przebojowa małponada Kopaczewskiego były najmocniejsze przy kreowaniu tych ról i jak najbardziej na miejscu.
Oddzielne zauważenie należy się Emilianowi Kamińskiemu, który rolę El Gallo potraktował jako okazję do popisu z ogólnej sprawności od ekspresyjno-aktorskiej do cyrkowo-gimnastycznej. Napracował się, potłukł o deski co niemiara. Wraz z Henrykiem Głębickim, który mógł się bardziej oszczędzać w roli Niemowy (i muru!) postarali się nadać całemu widowisku cudzysłów artystyczny, bez którego nie znaleźlibyśmy usprawiedliwienia do wystawiania omawianego musicalu.