Artykuły

Kłopoty z satyrą

Na scenie teatralnej POSK-u na zaproszenie U. Święcickiej, gościł popularny zespół satyryczny Andrzeja Strzeleckiego, znany najpierw jako "grupa Strzeleckiego", a następnie jako Teatr na Targówku, nazwa "Rampa". Mimo położenia na dość dalekim przedmieściu cieszy się ten zespół, specjalizujący się w widowiskach muzycznych i w kabarecie politycznym, ogromnym powodzeniem. Gra przy nadkompletach, zwłaszcza dzisiaj, kiedy zniknęły ograniczenia cenzury, i kiedy można już mówić ze sceny ponura prawdę - na wesoło.

Należy się parę słów historii "Rampy". A. Strzelecki stworzył w latach siedemdziesiątych kabaret literacki "KUR" (aluzja, zawarta w tym skrócie, jest oczywista), który tłumnie ściągał publiczność do warszawskiego STS. Następnie przedstawienie muzyczne Strzeleckiego "Alicja w krainie czarów odniosło sukcesy w Polsce, w Czechosłowacji i na Węgrzech. W 1984 Strzelecki wystąpił z musikalem "Złe zachowanie", tworząc własny zespół z absolwentów Warsz. Państw. Wyższej Szkoły Teatralnej, z którymi poprzednio przez parę lat prowadził zajęcia i seminaria z zakresu kabaretu i piosenki. Gdy grano przez dwa lata w teatrze "Ateneum", nie można było dostać biletów. Posypały się zaproszenia zagraniczne; w samej Francji zespół występował w 30 miastach, trzykrotnie jeżdżąc do tego kraju. I wreszcie "Rampa" osiadła na warszawskim przedmieściu, na miejscu dawnego Teatru na Targówku, gdzie powtórzono "Złe Zachowanie"; gdzie grano "Cabaretro" (dowcipny tytuł, podkreślający intencję przedstawienia: powrót do tradycji, spojrzenie wstecz, program retro...) - rewię piosenek z okresu międzywojennego, łącząc sentyment wspomnień z ironicznym spojrzeniem na częsty wtedy sentymentalny banał; gdzie wystawiono swoisty musical wojskowy "Muzykoterapię", oparty na piosenkach wojskowych i echach wszelakich galówek z organizowanym masowym entuzjazmem.

Wystawiono też "Sweet Fifties" - "Słodkie lata pięćdziesiąte" - przekorne spojrzenie na najgorsze lata - i w ten sposób teatr stał się ciągle żywym przykładem demaskowania zakłamań ery stalinizmu przez pokolenie wolne od zaczadzenia powojenną propagandą, urodzone przeważnie po roku 1960 i nie dające się już nabierać na hasła, nie mające pokrycia w rzeczywistości. Przez cały ten czas "Rampę" łączy współpraca z wybitnym satyrykiem tego pokolenia, Stanisławem Tymem, autorem sztuki "Kochany Panie Ionesco", wytwarzająca swoistą koncepcję teatrzyku satyry, w którym popularny młodzieżowy idiom muzyczny łączy się z brawurową choreografią, bezceremonialnym dowcipem i żartem, mającym głębsze polityczne znaczenie.

Najnowsze widowisko "Rampy" - "Czerwony stoliczek", umożliwione przez zasadniczą zmianę atmosfery w kraju po skończeniu się rządów Jaruzelskiego zupełnym załamaniem gospodarczym, powinno już było wcześniej trafić na nasze sceny.

Satyra bowiem łatwo się starzeje i to, co było nowe i śmiałe przed dwoma laty, po tychże dwóch latach staje się zbyt oczywiste.

Tytuł najnowszej rewii "Rampy", pokazanej ostatnio w teatrze POSK-u 7-9 września, odwołuje się do popularnej bajkowej formuły "stoliczku, nakryj się", a że "stoliczek" jest "czerwony" więc z góry wiemy o co chodzi.

Magiczne zaklęcia, czarodziejskie formułki ideologiczne miały zastąpić pracę i rozsądek, słowem - magia miała przemieniać rzeczywistość. Ale "czerwona bajka zawiodła, wróżki zrobiły klapę, cuda się nie udały, rzeczywistość skompromitowała magię, zamiast żeby to magia w cudowny sposób w mgnieniu oka zmieniła rzeczywistość.

Przedstawienie jest skrótem polskiej powojennej historii, zmieszczonym w pięciu kwadransach tańca, piosenki, satyry i dowcipu. Żeby było wiadomo o co chodzi, na ekraniku umieszczonym na scenie ponad aktorami, pokazuje się zdjęcia fotograficzne, które same przez się są najlepszym kabaretem politycznym.

Oto Bierut w roli prezydenta, Stalin w roli patrona Polski; pochody, rewie, pseudo-spontaniczne demonstracje, Cyrankiewicz mistrz służalczej kariery, Breżniew całujący się z Gierkiem; na koniec Jaruzelski, czołgi, stocznia gdańska, patrole wojskowe na ulicach Warszawy, wszelkie parafernalia stanu wojennego. Te zdjęcia, rzutowane na ekran, dają nieustanny ironiczny akompaniament do akcji scenicznej. Gdy Bierut wygłasza przemówienia, gdy po królewsku wyciąga rękę do pocałowania jej przez ubeka, przebranego za górala, przesuwający się montaż fotograficzny narzuca widzom myśl: jakie to wszystko przeminęło bez trwałego śladu, jak rzeczywiście spełniło się znane hasło o rzeczach idących na "śmietnik historii"...

Widownia dobrze rozumie ów nieustanny kontrapunkt fotografii i akcji scenicznej, nagradzając oklaskami poszczególne epizody i nawet poszczególne dowcipy i aluzje szły głównie z tylnej części sali, z tańszych miejsc, gdzie przeważnie siedziała młodsza część publiczności. Dla niej były to rzeczy bezpośrednio bliskie, dobrze znane, zabarwione satysfakcją, że nareszcie można się śmiać i szydzić z nonsensu, który przed tym kazano podziwiać i którego nie było wolno krytykować.

Przednia część widowni, zajęta głównie przez "starą" emigrację, czyli emigrację powojenną, właściwą emigrację polityczną a nie zarobkową, reagowała słabiej. Dlaczego? Po prostu dlatego, że ten rodzaj satyry, jaki w kraju tryumfalnie wybuchł przed mniej więcej dwoma laty, w naszym środowisku istnieje od 45 lat, jak o tym świadczą choćby teksty Hemara, Ref-Rena i nieodżałowanego Wiktora Budzyńskiego. Korzystaliśmy ze swobody, jakiej w kraju nie było, i to właśnie sprawia, że złośliwości wobec dawnych sztucznych wielkości reżymowych nie są tutaj, na londyńskiej scenie, taką znowuż rewelacją.

Na koniec satyra "Rampy", acz właściwie satyrą aktualną, aktualność zaś stanowi nieodzowny nakaz dla każdego kabaretu. Satyra zatrzymała się wobec postaci Wałęsy, ponieważ zaczynamy mieć swoistą odmianę nowego "kultu jednostki". Zatrzymuje się wobec Jaruzelskiego, ponieważ Generał stworzył sobie szczególną tarczę ochronną przed krytyką i zarzutami w formie urzędu prezydenta. Zatrzymuje się przed osobą obecnego premiera, ponieważ prem. Mazowiecki ma trudną sytuację, z którą para się z nadludzkim wysiłkiem. Tymczasem prawdziwa satyra musi walczyć z dniem dzisiejszym, nie wolno jej żywić się przeszłością, która jest dla wszystkich oczywista. Satyra musi demaskować, a co można demaskować wobec figurki "króla", który już od dawna "jest nagi"? Nawet w najlepszej sytuacji społecznej też są błędy, uchybienia, nieporozumienia, śmieszności i przerosty ambicji osobistych. Od tego jest kabaret by nie mieć "nic świętego" i dla nikogo nie mieć litości.

W warunkach krajowych być może wystarczy satysfakcja szyderstwa wobec przegranej epoki, na scenie londyńskiej potrzebna jest bezpośrednia aktualność ... Satyryczna historia Polski "Rampy" zatrzymuje się na roku 1988.

Ten ewentualny brak "Czerwony stoliczek" pokrywał brawurą sceniczną. Jest to doskonałe przedstawienie, jeśli idzie o konsekwencję inscenizacyjną, choreografię, sprawność ruchu, pozorną spontaniczność dobrze przecież obmyślonych szczegółów, wyrazistość słowa i gestu, dynamikę, żywiołowość, tempo i pasję całego widowiska. Wszystkim wykonawcom, którzy grają, tańczą, recytują śpiewają, należą się szczere pochwały, ze St. Tymem na czele. Zbyt długa jest ich lista, by ich wszystkich wymienić, ale trzeba zaznaczyć udział znakomitego aktora teatralnego i filmowego, Daniela Olbrychskiego, który dla poparcia pracy tego śmiałego inscenizacyjnie teatru przyjął na siebie rolę przynęty dla publiczności, biorąc udział w prologu i w epilogu. Pewne zastrzeżenia może budzić raczej jednostajny, monotonny przyjęty idiom muzyczny - czy nie byłoby lepiej gdyby podkład muzyczny i melodie miały i charakter historyczny i wiązały się z każdym kolejnym okresem odtwarzanym przez aktorów na scenie i fotografie na ekranie? Zresztą ten właśnie ekran był najlepszym aktorem!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji