Artykuły

Czas umierania z nudów

"Czas kochania, czas umierania" Fritza Katera wystawił w warszawskim Teatrze Dramatycznym Tomasz Gawron.

Prapremiera "Czasu kochania, czasu umierania" Fritza Katera - opowieści o młodych ludziach dorastających w cieniu berlińskiego muru u schyłku NRD - była przed dwoma laty wydarzeniem w Niemczech. Trudno w to uwierzyć patrząc na jej polską wersję w reżyserii Tomasza Gawrona.

Przecierałem oczy ze zdumienia. Młody reżyser, który na tej samej scenie debiutował przed rokiem precyzyjnie zagranymi "Grami i zabawami" Edny Mazyi, tym razem dał pokaz zaskakującego artystycznego rozchełstania. Czyżby podjął się zadania ponad siły? Polska wersja tekstu jawi się bowiem jako totalny bełkot. Brak myśli przewodniej i wiarygodnych postaci idzie w zawody z porażającym językowym niechlujstwem. W każdą wypowiedź wkrada się szelest gazetowego papieru, monologi pobrzmiewają pseudooratorską manierą.

Nie mam pojęcia, co skłoniło dyrekcję teatru do wystawienia tak adramatycznego tekstu. Nie ma w nim nawet tytułowego kochania - gdyż sami bohaterowie mówią jedynie o pieprzeniu; ani umierania - jeśli już, to z nudów. Czas wlecze się niemiłosiernie, a kolejnym gromadom snujów - zapełniających scenę, by deklarować, że mają problemy - nie ma końca.

Cierpią, oczywiście, z powodów politycznych. Wuj (Henryk Niebudek) powraca po wielu latach spędzonych w więzieniu. Skazany za to, że raz w życiu odważył się głośniej powiedzieć, conaprawdę myśli. Matka (Małgorzata Niemirska) czeka na powrót męża, któremu udało się uciec z kraju aż do Australii. Dlatego ich syn (Jacek Wytrzymały) nie może dostać się na studia medyczne. Na widok jego brata (Andrzej Szeremeta), bynajmniej nie adonisa, co seksowniejsze dziewczyny (Karolina Porcari, Marta Król), jak i ponętna nauczycielka (Maja Hirsch), z nieodgadnionych powodów przebierają nogami. Tymczasem gamoń, zasypywany przez nie intymnymi propozycjami, ubrdał sobie, że z nich nie skorzysta.

Nauczyciele to, jakżeby inaczej, nomenklaturowa swołocz, łapówkarze i tyrani. Reprezentantem tych, co nie dali się złamać, jest mąż dyrektorki szkoły (Paweł Prokopczuk), który swoje przejścia anonsował przeciągłym, wilczym wyciem. Jako widz też byłem tego bliski.

Sztuka, a za nią przedstawienie, przypominała worek bez dna, w którym wszystko da się pomieścić. Poza sensem i logiką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji