Artykuły

Bełkotliwa niemoc

"Siódme Niebo" w reż. Lecha Chojnackiego w Teatrze Animacji w Poznaniu. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Tak pokrętnie zagmatwanego przedstawienia nie widziałam w teatrze chyba nigdy. I więcej nie chcę oglądać. Kruk jest nieszczęśliwy, bo nie ma imienia i nazwiska. Jest nieszczęśliwy, bo jego czarne piórka są ponure.

Jest nieszczęśliwy, bo nie zna innych kruków, więc czuje się samotny. Grający Kruka Marcel Górnicki sprawia, że Kruk jest Prawdziwą Postacią. To "coś" tkwi w sposobie poruszania się, mówienia, w tym, o czym mówi... Od razu nas intryguje, od razu jesteśmy ciekawi, co będzie dalej. Nas: dzieci na widowni i dorosłych na widowni. Ale za chwilę tracimy z oczu Prawdziwą Postać (czytaj: głównego bohatera), którego zdążyliśmy już polubić oraz jego dylematy, które zdążyły nas zainteresować. Po Kruku zostaje tylko głos i reprezentująca go drewniana figurka, która trafia w ręce innych - animujących ją - aktorów. Dylematy zaś - rozmywają się w świecie... Pierzastych. Kim są Pierzaści? Dziwna rodzina, żyjąca gdzieś w kosmosie. Ubrani, jakby byli bohaterami "Gwiezdnych wojen", w długie płaszcze z poszerzonymi ramionami i czapeczki ciasno przylegające do głów, odrealnieni przez dziwny ton głosów i otaczające ich ze wszystkich stron lampki-gwiazdki. Dowiadujemy się, że mieszkają w Siódmym Niebie, do którego chciał trafić Kruk. Potencjalna opowieść o tym, jak próbują mu pomóc znaleźć tożsamość, a także radość i sens życia, rozmywa się w nieskończenie zagmatwanych, naciąganych, nieprzekonujących scenach. Usiłują one połączyć magiczny urok gwiazdozbiorów, tajemnice narodzin, kilka prostych życiowych prawd i jeszcze więcej pseudofilozoficznych wywodów oraz własną sceniczną atrakcyjność. Efekt jest, niestety, marny. Pierzaści snują się po scenie bez rytmu, wdzięku i logiki, kilkaset lampek miga nieustannie nie bardzo wiadomo w jakiej sprawie, lalki-szkieleciki sprawiają bardzo ponure wrażenie, padają jakieś słowa-klucze, mnożą się dziwne symbole, które usiłują coś znaczyć... Ni stąd, ni zowąd pojawia się też Dusza, której oczy widzimy wyświetlone na ekranie. Żyje gdzieś w kosmosie i nie chce się urodzić. Pomysł użycia Kruka w celu przekonania jej do przyjścia na świat (skutecznie), jest dla mnie sam w sobie dość karkołomny, żeby nie powiedzieć makabryczny. Tym bardziej że w finale na chwilę wraca do nas i Kruk, i jego dylematy. Nierozstrzygnięte. Głosy z zaświatów pytają: co z nim będzie? I same sobie odpowiadają: nie wiadomo.

Próba złożenia tej bełkotliwej mieszanki w całość nie powiodła się reżyserowi, więc dzieciom też się nie uda. A wszystko, co ja mogę zrobić, to odradzić wyprawę na ten spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji