Artykuły

Jeśli poznawać Polskę, to najlepiej przez teatr

- Zawsze naszą intencją było to, żeby festiwal w jakiś sposób podkręcał atmosferę swoim prapremierowym rysem. Nowe spektakle wchodzą później do repertuarów, a duch Boskiej żyje w ciągu roku w różnych teatrach dzięki koprodukcjom - mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny Festiwalu Boska Komedia.

Gabriela Cagiel: Boska Komedia w Krakowie odbywa się już po raz siódmy. Jaka idea jej towarzyszy?

Bartosz Szydłowski: Chęć pogodzenia często wykluczających się teatralnych żywiołów i tym samym zabrania głosu w imieniu całego środowiska w obronie prawa do różnorodności. Trochę też przeciwko obowiązującym modom czy zbyt oczywistym hierarchiom, bo dzisiaj mamy takie czasy, że trzeba pokazać jedność i siłę twórców teatralnych.

To przyświeca festiwalowi na wielu płaszczyznach. Mocny, autorski teatr nie może zdarzyć się bez kontekstu teatru bardziej tradycyjnego. On musi się od czegoś odbijać, musi coś przekraczać, przeciw czemuś się buntować. Dlatego równie interesujące jak sam eksperyment jest tło, z którego wyrasta. Zapominamy, że cała ta progresywna sztuka jest tak naprawdę nieodrodnym dzieckiem tradycji. Bez niej nie mogłaby zaistnieć. W pewnej roboczej wersji festiwalu nazwałem to nawet konfrontacją teatru ekscesu i procesu.

W tym roku obok teatru autorskiego silną rolę odegra teatr, którego nie chcesz nazywać "teatrem środka".

- Te dwa nurty funkcjonowały na festiwalu w poprzednich edycjach, ale tym razem chcielibyśmy, żeby było to jeszcze bardziej widoczne. Ja mam dystans do podziałów i wartościujących kategorii. Tworzenie ich jest bardzo arbitralne i zbyt często podszyte intencją wylansowania jednych kosztem drugich. Ostateczną instancją, całe szczęścia jest widz. Bardzo mu ufam, bo wierzę, że siłą sztuki jest to, że jest indywidualnie odbierana. Ma w sobie ten rodzaj nieoznaczoności, która pozwala widzowi kroczyć według własnej wrażliwości czy umiejętności rozczytywania znaczeń. Sztuka staje się mało wiarygodna, kiedy ujednoznacznia swój przekaz, kiedy wali jak obuchem i jak agitacyjny plakat traktuje widza przedmiotowo.

Wśród festiwalowych widzów znajdują się mieszkańcy Krakowa, środowiska teatralne, krytycy, ale i zagraniczni goście.

- To chyba jest fenomen Boskiej Komedii i magnes dla artystów. Zawsze interesowało mnie to zderzenie z widzem z zewnątrz, powiew świeżości w rozmowie o polskim teatrze, o Polakach. My jesteśmy bardzo autoreferencyjni, nieustająco odwołujemy się do naszych własnych światów, kompleksów, tematów niesionych tradycją. To hermetyzuje, ale taka jest przecież i prawda o nas. Taki mamy klub polski. Czasem to siła, a czasem megalomania. Spotkania z kuratorami, którzy obserwują ten polski teatr, traktuję jak barometr. Z jednej strony na niektórych spektaklach nie mogą się kompletnie zorientować, o co chodzi, a z drugiej imponuje im złożoność polskiego teatru. Rozmowy z nimi są fascynujące. Od dyrektorki festiwalu z Nowego Jorku dowiedziałem się, że najczęściej słyszanym słowem z polskiej sceny jest... PRAWDA. Muszę powiedzieć, że niełatwo mi było wyjaśnić, o co w tym chodzi...

Spektakle w trakcie festiwalu ogląda się inaczej niż podczas repertuarowych pokazów. Pewne ramy narzuca jego format. Co zadecydowało o wyborze przedstawień konkursowych?

- Cały czas w tym polskim teatrze tętni jakaś niesamowita energia i ambicja. Poczucie, że głos artystów na scenie nie jest głosem na puszczy. Cały czas toczy się walka o dialog z publicznością. Raz afirmatywnie, raz zaczepnie, ale dzięki temu mamy niespotykane napięcie w spektaklach. To wspaniały kapitał, którego nie są na razie w stanie zdewaluować ani kłopoty finansowe, ani degradowanie roli kultury w sferze publicznej. Dramaturgia festiwalu musi to napięcie podkreślić i pokazać światu, że teatr w Polsce rozbudza namiętności, odrzuca obojętność i marazm. Goście obserwują całą sytuację teatralną, której nieodrodną częścią są reakcja publiczności, tłumy na spektaklach, kolejki po bilety, kuluarowe spotkania w klubie festiwalowym. Prawdziwie dantejskie sceny w niepowtarzalnej nigdzie indziej atmosferze Krakowa. Nawet jeżeli goście nie odczytają wszystkich kontekstów, to czują to utopijne pożądanie wyrażane albo w buncie, jak w przypadku Strzępki, albo duchowej kontemplacji, jak u Lupy. Chociaż pojawiają się czasem prośby o rozjaśnianie kontekstów, jak w przypadku ubiegłorocznego "Na Boga!" Marcina Libera, to tego unikamy. Chcę, żeby jurorzy pozostali europejskimi widzami, oglądającymi polski teatr.

Jurorom jest zatem trudniej w odbiorze spektakli?

- Albo łatwiej. Opierają się na bardzo bezpośrednim odbiorze dzieła sztuki, które rządzi się fundamentalnymi prawami. Albo czujesz prawdziwy przepływ energii, albo czujesz ściemę, i to jest coś, co w teatrze bez względu na język czy temat jest widoczne. Teatr dramatyczny opiera się na pewnych fundamentalnych sprawach - relacji aktora z aktorem, aktora ze światem tworzonym na scenie, aktora z widzem. Jest jeszcze ciekawość tej naszej polskiej egzotyki, niezrozumienie jest często prawdziwszym spotkaniem. Zarażam ich wiarą, że jeżeli poznawać Polskę, nasz kraj, to najlepiej przez teatr.

Teatr pokazuje, z czym się bijemy.

- Wypunktowuje pewne pęknięcia, które mogą zainspirować do powrotu i poszukiwań na własną rękę. Moją rolą jest wywołanie efektu zdziwienia, zaintrygowania, fascynacji. Po tych kilku latach coraz więcej międzynarodowych gości ma już wyrobione zdanie o polskim teatrze. Przestają być outsiderami, interesują się drogą twórczą poszczególnych reżyserów, którą mogą śledzić na kolejnych edycjach.

Po Boskiej Komedii pojawiają się zaproszenia, zagraniczne wyjazdy, kolejne festiwale. Teatry walczą, żeby być na Boskiej?

- W tej edycji czułem faktycznie dużą presję. Najtrudniejsze w roli selekcjonera jest to, że musi odmawiać z przyczyn niekoniecznie artystycznych. Po domknięciu programu pozostaje dbałość o atmosferę festiwalu, dobrą organizację. To jest równie ważne jak różnorodne wrażenia artystyczne.

Niespełna pół godziny po otwarciu sprzedaży biletów zabrakło miejsc na "Wycinkę" Krystiana Lupy. Szybko zabrakło też miejsc na "Drugą kobietę" Grzegorza Jarzyny czy "Twardy gnat, martwy świat" Evy Rysovej. Czy to podpowiada faworytów?

- Niekoniecznie. Krystian Lupa zawsze witany jest w Krakowie ze szczególną atencją. Jarzyna to właściwie ikona teatralna. W niektórych przypadkach brak miejsc jest wynikiem niewielkich sal, gdzie grane są spektakle. Osobiście liczę zawsze na werdykt zaskakujący, pod prąd, który odkryje nowe twarze, wzmocni artystów mniej znanych, doceni pracę poza głównymi ośrodkami.

Jest szansa na dodatkowe pokazy i bilety?

- Rozważam to, ale warunkiem są możliwości organizacyjne. To od nich zależy, czy możemy wprowadzić dodatkowy pokaz. Cieszy mnie, jeżeli twórcy wykazują się inicjatywą i jeżeli to możliwe, to staramy się zgromadzić im odpowiednią publiczność. Jesteśmy na tyle otwarci, że chętnie promujemy tych, którzy pojawią się w orbicie festiwalu, ale poza głównym programem. Marzę o formule otwartej przestrzeni, w której co kilka godzin mogliby pokazywać się artyści z mniejszymi formami. Trzeba stworzyć jak najwięcej możliwości do obcowania z polskim teatrem. Może się okazać, że ktoś ma taki profil festiwalu, że odpowiada mu np. nowatorska forma, albo młodzi ludzie, albo coś na pograniczu tańca. Tak rodzi się współpraca.

W kręgach Boskiej Komedii funkcjonują również Purgatorio i Paradiso. W tym roku w Purgatorio zaplanowane są trzy premiery w sekcji "Kiedy przyjdą podpalić dom, ten, w którym mieszkasz".

- Zawsze naszą intencją było to, żeby festiwal w jakiś sposób podkręcał atmosferę swoim prapremierowym rysem. Nowe spektakle wchodzą później do repertuarów, a duch Boskiej żyje w ciągu roku w różnych teatrach dzięki koprodukcjom. Ten temat ma inspirować i prowokować twórców, a w grudniu zobaczymy, co z tej prowokacji wyniknie.

Co z Paradiso, w którym występują młodzi twórcy?

- Dajemy młodym szansę. Nie polega ona na skonsumowaniu pewnych możliwości, ale na ich uczestnictwie w festiwalu i poczuciu bycia częścią teatralnej rodziny. Chciałbym, żeby Paradiso stanowiło bardzo ważną część festiwalu. Wciąż szukamy sposobu, który umożliwiłby nam jej rozwój.

Boska Komedia to też spotkania i rozmowy w kuluarach. Co przygotowujecie dla widzów w cyklu Teatr od Boskiej Kuchni?

- To aranżacja różnych dyskusji z polskimi twórcami. Szukamy sposobu, aby spotkania miały charakter festiwalowy, zaskakiwały swoją formą. Oprócz rozmów po spektaklach przewidujemy południowe sesje w centrum festiwalowym. W tym roku nasze rozmowy - prowadzone przez Łukasza Maciejewskiego - będą przebiegały w atmosferze spa, czyli zgodnie z grecką tradycją strawa duchowa podana zostanie w aurze doskonałości ciała. Ponadto ważny panel międzynarodowy z udziałem m.in. Frie Leysen - wybitnej belgijskiej kuratorki, laureatki nagrody Erazma z Rotterdamu, i Krystyny Meisner - twórczyni Kontaktu i Dialogu. Będziemy rozmawiać o festiwalach, o intencjach, jakie były przy ich narodzinach, zjawisku upraktycznienia ich funkcji oraz o tym, czy są tylko odzwierciedleniem stanu teatru, czy też mają jeszcze stymulującą rolę.

Na zdjęciu: Bartosz Szydłowski na konferencji prasowej zapowiadającej festiwal.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji