Artykuły

Mit Waitsa

Siódmego grudnia skończy sześćdziesiąt pięć lat. Artysta doskonały, kultowy, niepodrabialny - można mnożyć podobne przymiotniki, niewiele jednak o nim mówią. Ledwo sygnalizują oryginalność tego barda kilku już pokoleń - pisze ks. Andrzej Luter.

Tom Waits to przede wszystkim artysta osobny, niezależny, gardzący blichtrem. Zawsze ten sam, jakby czas się zatrzymał. Czterdzieści lat temu i dzisiaj: to wciąż ten sam włóczęga, a raczej wędrowiec, o twarzy dzikiego pustelnika, z ironicznym półuśmiechem, w niedopasowanych i pogniecionych ubraniach, prawie zawsze w kapeluszu z małym rondem. Miejscem, gdzie zawsze najlepiej się czuł były jakieś małe jazzowe kluby i bluesowe knajpy, w których można było wypić i palić używki, i pławić się w oparach dymu. Zmieniał się w życiu, ale zawsze był i jest prawdziwy, nic fałszu. Jego muzyka sięga do amerykańskich korzeni. Zafascynowany Bobem Dylanem, duchowo był związany z beatnikami, czerpał z szalonej poezji Charlesa Bukowskiego i prozy Jacka Kerouaca.

Marcin Przybylski wyreżyserował na scenie Studio w Teatrze Narodowym przedstawienie "Fortepian pijany". Rzecz o Waitsie, a raczej o jego świecie, tajemniczym, krwistym, emocjonalnym, dramatycznym i śmiesznym jednocześnie. Przybylski, znakomity aktor, świetnie śpiewający, a jego uzdolnienia muzyczne mają w tym przypadku kluczowe znaczenie, stworzył spektakl dotykający najbardziej skrywanych słabości ludzkich, uczuć, pożądań, tajemnic, których człowiek nikomu nigdy nie zdradzi. Od tego jest sztuka.

Zapytałem reżysera o motyw podjęcia tego tematu. Odpowiada, że motywem tym była bardzo szeroko rozumiana kultura amerykańska, gdzie film drogi spotyka się z poezją beatników, jazz z komiksem, pustka teksańskiego stepu z przepychem i blichtrem Nowego Jorku, metafizyka malarstwa Edwarda Hoppera z historiami wiecznych tułaczy. "Lata temu, kiedy pierwszy raz usłyszałem Waitsa - mówi Przybylski - pozostał swoisty niepokój. Coś jak powidok, wspomnienie fragmentu filmu obejrzanego w dzieciństwie, który powraca czasem podczas snu". Tak więc na pewnym etapie poszukiwań artystycznych zainteresowała Przybylskiego ciemna strona człowieczej osobowości, a wtedy Waits pojawił się niczym naturalny punkt odniesienia. Przybylski: " Najpierw poprzez teksty. Poetyckie, ale i dosadne jednocześnie. Dopiero następnym krokiem było oswojenie jego muzyki. Wymykającej się wszelkim stereotypom". Muzyka Waitsa wykorzystuje bowiem całe pasmo amerykańskich brzmień - czarnego bluesa, białego jazzu, rock and rolla, popu, country, wreszcie ciężkich alternatywnych rockowych dźwięków, a także - jak niektórzy dodają - dźwięków "papieru ściernego i mikrofonu". "To wszystko, przesycone specyficzną teatralną stylizacją, przywołującą skojarzenia z brechtowskimi songami Kurta Weilla i przedwojennym europejskim kabaretem, spowodowało, że w twórczości Waitsa odnalazłem to, co mnie samego zawsze interesowało" - mówi reżyser.

Udało się! Spektakl w Teatrze Narodowym składa się dwudziestu kilku bardzo różnych utworów, znakomicie zaśpiewanych przez aktorów z różnych pokoleń. Konstrukcja Przybylskiego nie przypomina jednak koncertu. "Należało więc określić miejsce akcji i stworzyć bohaterów - mówi reżyser - Postaci z krwi i kości, które z porównywalnym, choć przecież nie identycznym do Waitsa, charyzmatem, interesująco opowiedziałyby jego świat. Umieściłem akcję w starym studiu radiowym, które kojarzy się z zapisywaniem rzeczywistości, aby zachować ją w jakiejś zbiorowej pamięci, z powstawaniem dźwięków, eksperymentowaniem nad nimi. Poza tym owo studio radiowe umieściłem w małym kalifornijskim miasteczku, w jakim Tom się wychowywał. Dało to szansę powołania do życia osób, które mogłyby go pamiętać. Moim założeniem było również skonfrontowanie dwóch pokoleń bohaterów. Ciekawe bowiem wydało mi się uruchomienie pełnego przekroju twórczości Waitsa".

Przybylski sam występuje w roli radiowego didżeja, który jest jednocześnie narratorem sztuki. Marzy on o powołaniu zespołu muzycznego podobnego do Buena Vista Social Club, który stworzą ludzie starzy, przeorani przez życie, dziwni, wykluczeni, samotni, czasami tragikomiczni. Waits natomiast służy reżyserowi jako zwornik poplątanych życiorysów dziwnych postaci, starych i młodych, snujących się psychodelicznie po scenie. Mit Toma, który podobno urodził się w Mieście Aniołów "na tylnym siedzeniu żółtej taksówki", staje się znakiem więzi międzypokoleniowej. "Fortepian pijany" to zatem afirmacja świata i jednocześnie krytyczny do niego dystans. W końcu Bóg i diabeł pomieszkują obok siebie w miasteczku Whittier.

Odczucie jest impulsem, które rodzi się w człowieku. Wydostaje się ono w postaci jęku albo westchnienia, śmiechu albo smutku. Tak właśnie impulsywna jest twórczość Toma Waitsa, i taki jest spektakl Przybylskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji