Reduta Orsona
Przez jednych nadmiernie sławiony, przez drugich zapalczywie ganiony i do ustatkowania gderliwie wzywany, Sławomir Mrożek wytrwale orze niwę ojczystej satyry i z różnych wad narodu dzielnie się naigrawa, oby tylko bardziej pozytywnie i dydaktycznie, bez zjadliwych i fałszywych wyskoków, czego mu życzę, może drętwo ale szczerze i dla dobra jego satyry, amen. Mrożek od dawna upodobał sobie formę teatralną - właśnie czekamy na kolejną prezentację jego nowych jednoaktówek i równocześnie witamy tę pełnowieczorową "Śmierć porucznika", pozorną kpinę z bohaterszczyzny, nie oszczędzającą nawet szarży generalskiej, kpinę, powiadam, pozorną, czego najlepszym dowodem, że sztuka została nagrodzona na konkursie właśnie wojskowymi pod patronatem MON.
Bohaterem anegdoty Mrożka jest bohater "Reduty Ordona", o którym wiadomo, że przy wysadzaniu prochów reduty nie zginął i że wśród różnych wojen i emigracyjnych tułaczek dożył blisko 90 lat. Legenda i rzeczywistość, w chwałę odziany mit i goła prawda - owszem, to popularny motyw, w kraju i za granicą. Mrożkowi w istocie chodzi o co innego.
Właściwym bohaterem sztuki Mrożka jest romantyzm - i jego największy w Polsce idol, sam Poeta o imieniu Czterdzieści i Cztery. Bohaterem Satyrycznym. A więc kalanie, szarganie świętości Wieszcza, który z pomników posągowym wzrokiem spogląda w dal siną i mroczną, i jest synonimem wielu Spraw Najwznioślejszych? Bynajmniej. Nie o Geniusza chodzi, lecz o jego zgranych czcicieli. Jaką bronią wojujesz, od takiej zginiesz. Stając się symbolem, Poeta zastygł i skamieniał. Jest naszpikowany patosem, nawet gdy mu pisarze lichego pióra kazali przemawiać częstochowskimi rymami. Mrożek sięgnął do oręża parodii. Czy to kogoś razi? Ponuraków nie brak. Ale trzeba im wytłumaczyć, że akurat w tej sztuce Mrożek spełnia pozytywną rolę, czcigodnych wierszy i mężnego Ordona w opinii publicznej i w oczach młodzieży szkolnej poniżyć nie chce, a żartuje z romantycznych klisz, romantycznej blagi celnie, dowcipnie.
Nie w całej sztuce. U Mrożka jak to u Mrożka - jeździec popuszcza cugli, kondensacji brak. Starczy tematu i dowcipu na półtora obrazu, Mrożek namachał trzy. Z początku kpina jest ożywcza, rozbrajająca. Potem zaczyna się mącić i gmatwać, słowa występują z brzegów. W powłóczystej pelerynie Poeta (EDMUND FETTING, twarzowo owłosiony, wybornie trafia w ton parodii, nie zniżając się ani chwili do taniej farsowości); z wianuszkiem chabrowym na głowie, obciążonej kosami warkoczy, Zosia, dziewczę polskie (uroczo szczebiotliwa i gąskowata LUCYNA WINNICKA); dwaj panowie majorowie (groteskowe role RYSZARDA BARYCZA i WIESŁAWA GOŁASA); generał, najrozsądniejszy z całej kompanii, ale też ulegający tyranii poezji (JANUSZ PALUSZKIEWICZ); stary wiarus, wzruszająco sterany w bojach, służbisty (MARIAN TROJAN); konfrontacja dwu prawd sceny bitewnej, sąd honorowy nad niefortunnie uhistorycznionym i uśmierconym za życia, komicznie bogu ducha winnym Orsonem (zabawnie przegrany i sfrustrowany JÓZEF DURlASZ) - tak, te postacie, te sytuacje tłumaczą się jasno, ich funkcje satyryczne są określone ściśle i przekonywająco. Cała natomiast odsłona trzecia wydaje się nieporozumieniem, jakby Mrożek nie wiedział jak skończyć (choć i tu parę bystrych i zjadliwie celnych obserwacji się trafia). Parodia "Dziadów" jest z innej, o wiele gorszej i niedopracowanej czy nawet "machniętej" sztuczki. Stale powtarzam, że ogromny satyryczny i parodystyczny talent Mrożka-scenopisarza jest typu skeczowo-kabaretowego, że im bardziej autor dba o zwięzłość, zwartość i krótkość spięcia - tym artystyczny rezultat jest lepszy.
Może się mylę, ale wydaje mi się, że ALEKSANDER BARDINI sam się nieźle bawił, reżyserując "Śmierć porucznika'' na kameralnej, sympatycznej scenie w Sali Prób Teatru Dramatycznego. Tak samo jak JAN KOSIŃSKI, markujący kopiec na polu bitwy, działobitnię, tworzący stylowy pokój w paryskim mieszkaniu Poety i zabawnie podrabiający w dekoracji celi więziennej pewne współczesne chwyty scenograficzne. W trzeciej odsłonie zabłysł w komicznym epizodzie ALEKSANDER DZWONKOWSKI. Wykolejona młodzież niewiele ma do wygrania (i wytańczenia) w "Śmierci porucznika" - mam nadzieję, że Mrożek zajmie się tą młodzieżą osobno i jak najbardziej serio - ale warto zanotować jak dobrze wywiązali się jednak ze swego zadania ZDZISŁAW LEŚNIAK, EWA KRZYŻEWSKA i ich pięcioro "kolesiów".