Artykuły

Symulanci, Orson i konkurs (fragm.)

OGLĄDAŁEM już dwie sztuki z konkursu MON na utwór sceniczny o tematyce wojskowej. Po "SY­MULANTACH" Albina Siekierskiego w teatrze kato­wickim - "ŚMIERĆ PORUCZNIKA" Mrożka na małej scenie warszawskiego Teatru Drama­tycznego. Po sztuce wyróżnionej drugą nagrodą - sztukę, która zajęła trzecie miejsce. Z bardzo mieszanymi uczuciami, pełen nie­dosytu i daleki od pełnej saty­sfakcji opuszczałem oba przedsta­wienia i wydaje mi się, że bez żadnej "taryfy ulgowej" warto w tym miejscu wprost o tym po­wiedzieć.

A MROŻEK? To nawet muszę przyznać, trochę, niezręcznie łączyć w jednym omówieniu "Symulantów" i "ŚMIERĆ PORUCZNIKA". Inny koliber artystyczny, inny for­mat, inne loty. Stawiać Mrożkowi zarzut typu, że jest nieporadny - to z gruntu śmieszne. Autor "Policjantów", "Zabawy", "Ky­nologa" wręcz mistrzowsko opa­nował już swój specyficzny war­sztat, swój specyficzny - przy całej zachowanej nadal skeczowości gatunku - rodzaj teatru absurdalnego. Wie jak pointować swój humor, jak w przebiegu ak­cji nieomylnie rozkładać efekty, by pobudzić widownię do śmiechu. On jest w "Śmierci porucz­nika" bardzo dowcipny. Może na­wet - powiadają niektórzy - najdowcipniejszy z wszystkich swoich dotychczasowych sztuk.

Prawda, dał tej sztuce teatr swo­ich najlepszych aktorów; WIESŁAWA GOŁASA do roli jednego z oficerów - ułanów, JÓZEFA DURIASZA do roli tytułowej, porucznika Orsona, EDMUNDA FETTINGA - roli Poe­ty, sobowtóra Mickiewicza, JANUSZA PALUSZKIEWICZA do roli generała, ALEKSANDRA DZWONKOWSKIECO do niewielkiej roli klucznika, LU­CYNĘ WINNICKĄ do roli Zosi... Ale mimo tego sztabu aktorskiego Mrożek jest tu Mrożkiem w pełnym swoim formacie. Potrafił znakomicie, na swój sposób, wykorzystać tu legendę i prawdę o śmierci mickiewiczowskie­go Ordona, o jego - jak pisał Za­łuski - podwójnym, tragicznym ży­ciu; martwym w poezji, uśmiercanym na uroczystych romantycznych akademiach i żywym, z krwi i kości, tragicznie skazanym na milczenie. Znalazł tu Mrożek świetną pożywkę, by zakpić z poezji romantycznej za­kochanej w umieraniu, śmierci, prze­kładającej uśmiercanie, wysadzanie w powietrze, bohaterstwo za grobem nad chwałę dla żywych, zwycięskich. Zna­lazł świetną pożywkę do tego, by wykorzystując podwójne życie mic­kiewiczowskiego bohatera, pobawić się perypetiami żywego ORSONA-ORDONA, splątać te perypetie w pewien wątek miłosny i z kolei po­bawić się "cierpieniami" narzeczonej Orsona, owej mickiewiczowej Zosi, która boi się, że nikt jej w przyszło­ści nie uwierzy, że ma dzieci od nieżyjącego Orsona. "Niech pan zmie­ni wierszyk - błaga Mickiewicza. Nie mogę - odpowiada Poeta - uka­zał się już tomik, miał dobre re­cenzje... Legenda i prawda o Ordo­nie jest wreszcie dla Mrożka okazją, by - przerzucając pomost do współ­czesności - przedstawić tragedię Or­sona żyjącego po stukilkudziesięciu latach wśród tzw. nowoczesnej mło­dzieży, wśród tych, którym już nie imponuje, ani "wysadzanie się", ani umieranie za ojczyznę, ani nic in­nego poza hasłem "śmierć frajerom". Dlaczego więc po takiej prezentacji mimo wszystko pewne nie­małe "ale" wobec Mrożka? Kpi przecież w imię słusznej sprawy, ucząc przecież szacunku dla fak­tów, obalając legendę, uczy za­razem szacunku dla historii, która wcale - jak to pisał Załuski - nie była idiotyczna, a jedynie idiotycznie została spreparowana. Tak, ale jest to jedno skrzydło sztuki. Dopiero jedno. Kpina w "Śmierci porucznika" jest bar­dziej rozciągliwa, bardziej pojem­na, i jest to w całości kpina w mrożkowym stylu. Po sztubacku niemal przekorna, przewrotna, wymierzona trochę na oślep w rzeczy słuszne i niesłuszne. Pę­dzi jakby Mrożek na swym pe­gazie i tratuje nierozważnie nie­mal wszystko, co ma na drodze. Kpi z generała, z ułanów - jur­nych, a durnych, kpi z Mickie­wicza - nie tylko przy tym ustami nowoczesnej młodzieży, kpi z romantycznej walki, kpi z bo­haterów... Ale taki właśnie jest Mrożek. Potrafi kpić z wszystkie­go. I tylko kpić. Z mód, z kon­wencji, ze stylów, z tego również, co kiedyś w szkole na pe­wno sam ukochał, czym się kar­mił, i co dziś jak sztubakowi po latach, wydaje mu się śmiesz­ne.

To nie ja pierwszy, a wielu już innych piszących - m. in. Zy­gmunt Greń, Andrzej Kijowski - zwracało uwagę, że Mrożek znalazł się na najniebezpieczniej­szym zakręcie swej twórczości. Nie ma bowiem żadnego swego programu jako satyryk - filozo­ficznego, ideowego, potrafi jedy­nie, rozdzielając razy na prawo i lewo, kpić, parodiować i uwa­ża, że to wystarcza za własny styl, za własny temat, za własną ideę. Podoba się, może się po­dobać i wydaje się - wybaczcie szczerość - że Mrożek głównie szuka poklasku dla swojej bły­skotliwości, inteligencji i że przy całym swoim znakomitym warsztacie osiąga ów poklask trochę sztubackimi metodami, sztubacką parodią "na przekór wszystkie­mu", trochę ułatwionym sposo­bem. Stąd - i nie tylko stąd - owo "ale" do "Śmierci poruczni­ka". Stąd optymizm obwarowany zastrzeżeniami. Stąd wreszcie i mieszane uczucia, z jakimi oglądałem tę drugą sztukę konkur­sową. Nie mówiąc już o tym, że chciałoby się, by była to współczesna sztuka wojskowa.

PRAWDA, pierwszy to był konkurs tego typu. Tyle lat nie było żadnych sztuk o współczesnej i niewspółczesnej te­matyce wojskowej. Może wypa­dałoby i łagodniej. Wydaje się jednak, że trzeba było szczerze ocenić nagrodzone w konkursie sztuki, by, nie upajając się op­tymizmem, próbować dalej roz­wijać dramaturgię o problema­tyce wojskowej, szczególnie współczesnej i dramaturgów za­chęcać do jej podejmowania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji