Artykuły

Humor z automatu

1.

"Śmierć porucznika" Sławo­mira Mrożka jest jedną z najgłośniejszych premier polskich obecnego sezonu teatralnego; idzie równo­cześnie na dwóch czoło­wych scenach w Warszawie i Kra­kowie. Na widowni jest zawsze komplet widzów; ten komplet wi­dzów wybucha raz po raz grom­kim śmiechem; na spektaklu w Teatrze Dramatycznym wydało mi się w pewnej chwili, że to wybu­cha gromkim śmiechem automat. Z powodu wielkiej frekwencji dy­rekcja Teatru Dramatycznego prze­niosła "Śmierć porucznika" z małej sceny na dużą. Krytycy wyrażali się o "Śmierci porucznika" pochleb­nie (z kilkoma wyjątkami); w "Świecie" przeczytałem, że w Mrożku są zakochani wszyscy Polacy i że na "Śmierci porucznika" po prostu nie wypada się nie śmiać. Ale równocześnie narastało oburzenie; mówiło się, że "Śmierć porucznika" kogoć znieważa, kogoś innego de­moralizuje, coś szarga; początkowo było tych głosów kilka, potem kil­kanaście, w końcu głosy zlały się w falę. Najpierw oburzali się ci, którzy sztukę widzieli, potem ci, którzy o niej słyszeli, w końcu oburzali się także ci, którzy nie mogli sobie przypomnieć tytułu sztuki, ale którzy dobrze wiedzą, że Mrożek targnął się na to, co "najświętsze". Oburzenie przerodzi­ło się w histerię; Mrożek z czoło­wego satyryka awansował na naj­bardziej czarny charakter współ­czesnej literatury polskiej. Ktoś "zachęcał" Mrożka z tak zwaną gorzką ironią, by zaczął obecnie szydzić z Romualda Traugutta i innych męczenników narodowych, ktoś inny (w "Kierunkach") zarzucał Mrożkowi pogardę dla prostego człowieka, ktoś inny atakował "Śmierć porucznika" za cynizm, ni­hilizm, demoralizowanie społeczeń­stwa. Wprowadzono do akcji działa najcięższe: nie chodzi już o to, że Mrożek pozwala sobie na kpiny z Mickiewicza, rzecz w tym, że Mro­żek dokonał zamachu na morale nanodu. Krótka sztuka wystawiona w dwóch niewielkich salach okazała się śmiertelnie niebezpieczna dla moralności z górą trzydziestomilionowego narodu.

2.

Oburzeniu dewotek narodowych towarzyszył bezkrytyczny zachwyt snobów. "Śmierć porucznika" ma to do siebie, że jest po pierwsze sa­tyrą, po drugie groteską, po trze­cie parodią, po czwarte kabaretem. Mrożek ma to do siebie, że jest po pierwsze bezlitosny, po drugie okrutny, po trzecie ożywczy (wpuszcza ożywczy strumień po­wietrza w zatęchłe zakamarki hi­storii narodowej). Mrożek jest pi­sarzem, ale nie tylko; Mrożek jest lekarzem; poddaje on naród polski kuracji (oczywiście bezlitosnej), je­go skalpel (oczywiście bezlitosny) zdziera (oczywiście bezlitośnie) strupy zakrzepłe na polskiej świa­domości narodowej. Mrożek jest mitoburcą; jego specjalnością jest kompromitacja mitów uprawiana zawodowo; sądy o Mrożku dzielą się na te które wypada mówić i których mówić nie wypada. Otóż, nie wypada w żadnym wypad­ku mówić, że Mrożek nie kom­promituje mitów, a tym bardziej, że nie kompromituje mitów w sposób bezlitosny. Sądy powyż­sze mają tyle wspólnego z kryty­ką i z myśleniem, co malowanie ust z plastyką, mimo że bywa­ją stosowane przez tzw. najpo­ważniejszych krytyków i tzw. naj­poważniejszych myślicieli. Tak się jakoś utarło, że Mrożek jest okrutny, bezlitosny, zdziera, de­maskuje, kompromituje, leczy, ope­ruje etc. Tak "się mówi'' o Mroż­ku. Ale ponieważ nie mam zwy­czaju pisać o nikim i o niczym tego, co "się mówi", tylko to, co myślę, postaram się wyjaśnić pań­stwu w artykule niniejszym po pierwsze o co w "Śmierci poruczni­ka" chodzi, i po drugie, dlaczego Sławomir Mrożek w "Śmierci po­rucznika" poniósł sromotną klęskę intelektualną i artystyczną. To wszystko nie przeszkadza mi uwa­żać Mrożka za jednego z najwybit­niejszych naszych satyryków (kom­plement całkiem serio, bez ironii). Jego jednoaktówki weszły do trwałego dorobku polskiej dramaturgii współczesnej; "Śmierć porucznika" jest regresem, sztuką zdecydowa­nie słabszą od poprzednich utwo­rów Mrożka. Jest rzeczą oczywi­stą, że artykuł niniejszy nie zado­woli snobów, którzy chcą, by przed Mrożkiem odprawiano nieustające nabożeństwo. Ale jest także rzeczą oczywistą, że nie zadowoli dewo­tek narodowych, które chcą, by Mrożka postawiono pod pręgierz. Niestety, moje panie: "Śmierć po­rucznika" nie interesuje mnie jako sztuka, która kogoś znieważa, ko­goś demoralizuje i coś szarga, tyl­ko jako problem intelektualny i artystyczny.

3.

Ktoś napisał, że "Śmierć porucz­nika" jest "po prostu" zabawą, nie należy doszukiwać się w "Śmierci porucznika" znaczeń, tylko po pro­stu parskać beztrosko śmiechem, ponieważ "Śmierć porucznika" jest po prostu zabawą. Ta olśniewająca inteligencją diagnoza byłaby nie­zwykle trafna, gdyby nie dwa dro­biazgi, a mianowicie, że "Śmierć porucznika" jest po pierwsze zabawą na określony temat, a po dru­gie zabawą na czyjś koszt. Śmiech Mrożka nie jest wycelowany "ni­gdzie"; godzi on w określonego adresata. Można oddawać się bez­interesownej zabawie, gdy się obserwuje błazeństwa aktora ucharakteryzowanego na klowna; sytuacja zmienia się diametralnie, gdy błaznujący aktor jest ucharakteryzowany na Adama Mickie­wicza. Zachowaniem, mową, ubio­rem swych marionetek Mrożek od­wołuje się do określonych znaczeń, i to znaczeń rdzennie polskich, arcypolskich. "Śmierć porucznika" jest najbardziej narodową sztuką Mroż­ka; Anglik będzie się śmiał na "Karolu" czy "Męczeństwie Piotra Oheya", na "Śmierci porucznika" An­glik będzie siedział jak na turec­kim kazaniu. "Śmierć porucznika" jest parodią, Mrożek parodiuje określone modele zachowań naro­dowych; wypowiedzi marionetek Mrożka są parodiami utworów, które weszły do panteonu literatu­ry polskiej. "Śmierć porucznika" mo­że się wydać zabawna tylko ko­muś, kto zna - niekoniecznie w proporcjach właściwych, także po­przez karykaturę - te modele i te utwory. Gdy w finale "Śmierci po­rucznika" umierający Orson ucharakteryzowany na chuligana mówi: "Podajcie mi mój ukochany kastet, mój nóż, mojkę, szpadrunki", gdy tłum wykolejonej młodzieży mówi, że "on chce jak Czarniecki umie­rając swe żegnać rynsztunki'": sie­dząca obok mnie uczennica zaczę­ła się śmiać, a raczej wpadła w paroksyzm śmiechu; był to nie tyle śmiech ile wycie; z trudnością powstrzymywałem się, by nie wy­tarmosić tej uczennicy za uszy. Na­si najpoważniejsi krytycy powie­dzą, że to naród polski, którego reprezentantką jest ta uczennica, poddany został przez Mrożka bez­litosnej kuracji; ja mówię, że to publiczka zarzuciła w tym mo­mencie na szyję obrożę jednemu z naszych najwybitniejszych saty­ryków. Nasi najpoważniejsi kryty­cy nazwą Mrożka okrutnym mitoburcą; ja go nazwę niewolnikiem publiczki. Ktoś nazwał parodię najwyższą formą krytyki; parodia odsłania drugie dno parodiowanych postaw i myśli. Ale parodia jest sztuką trudną; wymaga od parodysty najwyższego napięcia władz intelektualnych. Fałszywy krok, i oto parodia parodiuje już tylko sa­mą siebie, śmiech parodysty jest już tylko chichotem głupca.

4.

W estetyce Boileau kryterium dobrego smaku miało głos rozstrzygający. Dziś kryterium to zdewaluowało się do tego stopnia, że krytyk, który dyskwalifikowałby jakiś utwór, czy element jakiegoś utworu z pozycji dobrego smaku, byłby uznany za kretyna. Ale oso­biście sądzę, że kryterium dobrego smaku zostało zdewaluowane zbyt pochopnie: istnieją sytuacje, w których odwołanie się do dobrego smaku narzuca się krytykowi jako konieczność. To prawda, że po­jęcie dobrego smaku jest histo­ryczne; Boileau całą literaturę współczesną uznałby za niesmacz­ną, łącznie z tym, co się dziś wypi­suje dla dzieci i dla dorastających panienek (dożyliśmy czasów, gdy literatura dla dorastających panie­nek jest bardziej nieprzyzwoita niż dla dorosłych). To prawda, że pojęcie dobrego smaku jest nie ostre; jest to raczej wyczucie niż pojęcie; wyczucie fałszu. Ale jak mam zachować się wobec parodii wiersza z "Dziadów", w której mię­dzy słowa Adama Mickiewicza wstawiono "kocioł wódki", żeby by­ło "śmiszniej". ("Zamknijcie drzwi od kaplicy; żadnej lampy, żadnej świcy, zamykajcie drzwi na kłód­ki, stawcie w środku kocioł wód­ki".) "Śmiszność" tej parodii po­woduje, że siedząca obok mnie uczennica zanosi się śmiechem; to już nie jest śmiech, to są konwul­sje; jeszcze w szatni będą nią wstrząsać spazmatyczne chichoty. Sala faluje wesołością; mnie jest smutno; nie umiem wytłumaczyć, dlaczego ów "kocioł wódki" jest dysonansem, fałszem; coś jeży się we minie: to "coś" nazwałbym właśnie smakiem. Gdy umierający chuligan żegna kastet słowami, któ­rymi Emilia Plater w wierszu Mickiewicza żegna szablę, można by wystąpić z poważnym wywo­dem historyczno-moralnym, dy­skwalifikującym tego typu zesta­wienia; wywód taki byłby zapew­ne uzasadniony. Ale moja pierw­sza reakcja na tę osobliwą parodię, to wyczucie, że satyryk przekro­czył granicę przyzwoitości; coś je­ży się we mnie; to "coś" nazwał­bym właśnie smakiem. Jak widać, smak to nie tyle odruchowa reak­cja na fałsz estetyczny, ile raczej odruchowa reakcja na fałsz estetyczno-moralny.

5.

Co kompromituje (a raczej usi­łuje skompromitować) "Śmierć porucznika"? "Śmierć porucznika" kom­promituje (a raczej usiłuje skom­promitować) Poetę: po pierwsze jego język, po drugie jego posta­wę. Język Poety jest "śmiszny", je­go postawa moralnie podejrzana. Poeta jest romantyczny; jest to ro­mantyk karykaturalnie marionetko­wy. Ale ta marionetkowość jest ukierunkowana: jest to karykatura Adama Mickiewicza. Język Poety jest poetycki; nie jest to poezja stworzona sztucznie; Poeta mówi epitetami, zwrotami frazeologicz­nymi, całymi wierszami wyrwany­mi z poezji Mickiewicza. Te epite­ty, zwroty frazeologiczne, wiersze są same w sobie poważne, w "Śmierci porucznika" uzyskują za­barwienie komiczne. Źródłem komizmu jest w "Śmierci poruczni­ka" kontrast między językiem poe­tyckim a językiem potocznym, mię­dzy poezją a codziennością. "Redu­ta Ordona" deklamowana na wa­łach, w ogniu walki jest utworem komicznym; opis sytuacji bojowej w "Reducie Ordona" jest z punktu widzenia wojskowego humorystycz­ny. Widz zaśmiewa się, gdy Poeta rozmawia z Generałem; widz wy­chodzi z teatru (przekonany, że "Śmierć porucznika" skompromito­wała Poetę. Ale w rzeczywistości są to pozory kompromitacji. Język poetycki zawsze uwzniośla, sublimuje, idealizuje. Funkcję taką spełnia każdy język poetycki, nie tylko język poetycki w konwencji romantycznej.W "Śmierci poruczni­ka" Mrożek usiłuje skompromito­wać poezję romantyczną metoda­mi, którymi można skompromito­wać poezję każdą; są to metody rzeźnickie. Traktat filozoficzny Kanta w ustach kaprala będzie brzmiał śmiesznie, ale z tego nie wynika, że śmieszny jest traktat; traktat filozoficzny z punktu wi­dzenia kaprala jest bezsensowny, ale z tego nie wynika, że jest bez­sensowny z punktu widzenia filo­zofii. "Reduta Ordona" jest wojsko­wo bezwartościowa, ale z tego nie wynika, że jest bezwartościowa poetycko. Regulamin i wiersz są pisane różnymi kodami; są to ko­dy z innych pięter, kody niepo­równywalne; zestawiając je, moż­na upolować kilka efektów ko­micznych, ale są to efekty tanie. Śmiech widzów na "Śmierci porucznika" nie jest śmiechem ludzi inte­ligentnych; jest to śmiech automa­tów.

6.

Generał: Więc atakują? liczeb­ność?

Poeta: Pół świata!

Widownia wybucha śmiechem.

Generał: Jakie pułki?

Poeta: Jak sępy!

Widownia wybucha śmiechem.

Generał: Ja oszaleję! To może mi pan powie, jakie sztandary, ile; umie pan liczyć?

Poeta: Sztandary? Czarne cho­rągwie na śmierć prowadzą zastę­py.

Widownia wybucha śmiechem.

Generał: O Boże, że też akurat musiałem oślepnąć! Słuchaj pan...

Poeta: O, o, o

Widownia wybucha śmiechem.

Generał: Co jest?

Poeta: Piechota!

Widownia wybucha śmiechem.

Generał: Też mi informacja! Czy kto kiedy atakuje forty konnicą? Jaka piechota?!

Poeta: Jako lawa błota, zupeł­nie podobne do lawy błota, a przy tym nasypana iskrami bagnetów...

Widownia wybucha śmiechem.

7.

Kompromitacja języka jest bro­nią straszliwą. Rozumieją to in­stynktownie dzieci, które nie dy­skutują, tylko przedrzeźniają. W "Śmierci porucznika" odbywa się per­manentne przedrzeźnianie Poety; widz wychodzi z teatru przeświad­czony, że Poeta jest "śmiszny" (czyli "głupi"), ponieważ "śmiszny" (czyli "głupi") jest jego język; widz nie rozumie, że tę "śmiszność" uzyskano w "Śmierci porucz­nika" chwytem tanim, sztuczką, trikiem, szarlatanerią. Nauczyciel­ka od polskiego, która zaprowadzi­ła swe uczennice na "Śmierć po­rucznika" podcięła gałąź, na której siedzi; obawiam się, że odtąd uczennice te będą wybuchać śmie­chem nie tylko podczas lektury utworów Mickiewicza, ale w ogóle podczas lektury wszystkich utwo­rów poetyckich. Mrożek przedrzeź­niając Poetę, "skompromitował" go tak gruntownie, że mógłby już na tej "kompromitacji" poprzestać. Ale Mrożek jest "bezlitosny", nie ogranicza się do "kompromitacji" języka, chce także podać w wąt­pliwość racje moralne Poety. Poe­ta jest nie tylko, "śmiszny" i "głu­pi", jest także moralnie plugawy. Poeta nie jest zainteresowany w zwycięstwie- tylko w klęsce.

Poeta: Druzgocząca przewaga wroga, to podstawowy warunek, żeby mój epicki utwór wzruszał i przekonywał poetycko. Proszę przypomnieć sobie Termopile. Kto by się przejmował Termopilami, gdyby Leonidas rozporządzał siła­mi dorównującymi armii perskiej. Nie zazdroszczę dzisiaj poetom przeciwnika.

Poeta występuje w "Śmierci po­rucznika" w roli przedsiębiorcy po­grzebowego, który jest zaintereso­wany w tym, żeby było jak naj­więcej pogrzebów, z tą popraw­ką, że chodzi tu o pogrzeb naro­du. Poeta jest spekulantem, któ­ry zarabia na tragedii narodowej. Ale wydaje się, że atak można by rozszerzyć: Sofokles był zaintere­sowany w tym, by król Edyp wyłupił sobie oczy, Szekspirowi było na rękę, by Romeo i Julia popeł­nili samobójstwo. To są także spe­kulanci, oni także zarobili pienią­dze i sławę na ludzkim nieszczęś­ciu. Na szczęście dysponujemy nie­zawodnymi kryteriami, według któ­rych można oddzielić spekulanta od twórcy: jest to wartość stwo­rzonych dzieł. Spekuluje się na ludzkim nieszczęściu kiczem. Adam Mickiewicz wykupuje się od po­sądzeń Mrożka dziełami o poziomie najwyższym. Twórca arcy­dzieł może spokojnie wysłuchiwać dowcipów o dwuznaczności moral­nej swej roboty poetyckiej, handlarstwie etc.

8.

"Śmierć porucznika" nie jest ani bezlitosną groteską, ani wpuszcza­niem powietrza w zatęchłe zaka­marki historii narodowej, ani wbi­janiem skalpela w jungowskie ar­chetypy, ani morderczą operacją dokonywaną na świadomości naro­du. "Śmierć porucznika" jest maszynką komiczną o prostej konstrukcji, jej komizm jest przede wszystkim językowy, wynika ze zderzenia się dwóch kodów: ko­du poetyckiego (w konwencji ro­mantycznej) i kodu potocznego (głównie w konwencji wojskowej). Ta maszynka nie jest dobrze nao­liwiona; raz po raz zacina się i wówczas zjawiają się ułańskie środ­ki do wywoływania śmiechu, śmiechotwórcze sposoby z Pułtuska (Generałowi wpada coś do oka, Poetę podczas wzniosłej deklama­cji zaczynają boleć zęby, Orson mdleje na widok migdałków Poe­ty etc.). W Epilogu maszynka za­cina się zupełnie i przez jedną trze­cią spektaklu jesteśmy świadkami rozpaczliwego polowania na dow­cipy; na scenie zjawia się "głupi redaktor", sfrustrowana młodzież, okazuje się, że Orson miał trudne dziecińsktwo, że miał kompleksy na wiele lat przed Freudem etc. Zja­wia się na scenie pełny komplet humorystycznych stereotypów, dow­cipy Mrożka zaczynają chodzić ścieżkami, po których chadzają kawały, dowcipy rodzinne, szkolne, uliczne, dowcipy, którymi wujaszek Henio na imieninach u cio­ci Zosi raczy publiczność.

Starzec: Niebo nam pana zsyła.

Redaktor: O nie! To przesada. Pracuję w uczciwej państwowej gazecie.

Wybuch śmiechu na sali. Siedzą­ca obok mnie uczennica wpada w paroksyzm.

Obecność Redaktora nie jest uza­sadniona logiką akcji, podobnie jak obecność wykolejonej młodzieży i innych drobiazgów. "Głupi Redak­tor" został wprowadzony po to, żeby było "śmiszniej". Cały Epilog został wprowadzony po to, żeby było "śmiszniej". I dlatego siedzi się na Epilogu jak na stypie.

9.

"Śmierć porucznika" składa się z Prologu, Aktu i Epilogu. W Prologu Poeta "uśmierca" Orsona, w Akcie okazuje się, że Orson żyje, ale Poeta nie chce go "wskrzesić", w Epilogu kłopoty z Orsonem ma już tylko Mrożek, nie wiadomo mianowicie, co z Orsonem zrobić. Najlepszy jest Prolog, Epilog nie udał się do tego stopnia, że gdyby sztuka zaczynała się od Epilogu tylko wyjątkowo wytrzymały krytyk wysiedziałby na sali do Aktu. Ponieważ Epilog jest na końcu można powiedzieć, że sztuka jest tak znakomita, że pod koniec musiało autorowi zabraknąć oddechu. Ale czy Epilog nie udał się dlatego, że za krótki był oddech, czy dlatego, że za krótka była koncepcja? Jeśli chodzi o oddech, to pisanie o nim pozostawiam naszym najpoważniejszym krytykom; sam wolę zająć się koncepcją. Sławomir Mrożek mówi i myśli dowcipami; w "Śmierci porucznika" dowcipy usiłują być fabułą; robota dramaturga polega tu na rozdmuchiwaniu dowcipów. Dowcip jednak ma to do siebie, że chce być najkrótszy; dowcip ciąży ku aforyzmowi. To­też to, co wyprawia Mrożek w "Śmierci porucznika", jest przeciwne naturze dow­cipu, a tym samym przeciwne na­turze talentu Mrożka.

10.

"Śmierć porucznika" jest intelek­tualnie pusta. Jej trzon, którym jest kompromitacja Poety, jest trzo­nem z trocin. Ta kompromitacja jest - jak widzieliśmy - pozorna. Ale Mrożek raz po raz robi per­skie oko do publiczności. Sztukę zamykają słowa Klucznika: Oto jak nareszcie z wielkim trudem znika narodowy problem "Śmierci porucznika">. Słowa te zdają się sugerować, że w "Śmierci porucz­nika" został rozwiązany jakiś pro­blem narodowy. Takich alu­zji na wyrost znajdziemy w "Śmier­ci porucznika" więcej; sztuka chce być głosem w dyskusji na temat polskiej skłonności do bezsensow­nego umierania. W tym kontek­ście parodia Mrożka sprowadza­jąca do jednego mianownika śmierć chuligana i śmierć Emilii Plater nabiera akcentów niepokojących. Czy szyderstwo z polskiej (czy rze­czywiście polskiej?) skłonności do bezsensownego (czy rzeczywiście bezsensownego?) umierania, nie jest za tanie? Nie występuję z po­zycji rozhisteryzowanych dewotek narodowych. Nie oburzam się, ani nie potępiam. Nie przeceniam wpływu "Śmierci porucznika" na mo­rale narodu, na postawę "naszej młodzieży". Chciałbym tylko zapy­tać o wartość intelektualną i arty­styczną tego szyderstwa. Czy jed­nemu z naszych najwybitniejszych satyryków rzeczywiście opłaca się tak szydzić? Nie wykluczone, że był okres i były sytuacje, gdy szy­derstwo z polskiej skłonności do bezsensownego umierania miało walor intelektualnej prowokacji. Dziś jest to szyderstwo tanie jak barszcz, jak butelka wody sodo­wej, szyderstwo pod publiczkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji