Tyran szukający twarzy
KAROL Hubert Rostworowski należy do najznakomitszych dramaturgów okresu przełomu Młodej Polski i Dwudziestolecia Międzywojennego. A jednak sztuki tego pisarza po wojnie przez dłuższy czas nie były wystawiane. Czyżby dzieło jego nie przetrzymało próby czasu? Nie. Po prostu plama prawicowości zalała na pewien czas jego nazwisko. Jeżeli jednak twórca jest naprawdę wielki, jego osobiste poglądy nie szkodzą twórczości, która może nawet być z nimi sprzeczna. Np. o Gombrowiczu nie można powiedzieć, żeby był sympatykiem, naszych form ustrojowych, a przecież jego "Ferdydurke" bezlitośnie obnaża dialektyczny mechanizm zwalczających się sił społecznych w Dwudziestoleciu.
Na tej samej zasadzie zaczęto grać Rostworowskiego. Na pierwszy ogień poszedł "Kajus Cezar Kaligula". Zagrano go na Wybrzeżu, a teraz można spotkać się z tą pozycją w Warszawie w Teatrze Klasycznym - u Kanickiego jak się mówi powszechnie.
Postać Kaliguli od downa frapowała twórców. Czytelnikowi i widzowi polskiemu jest znana m. in. z tak popularnych pozycji, jak powieści Gravesa "Ja, Klaudiusz" i "Klaudiusz i Mesalina", oraz ze sławnej sztuki Alberta Camusa "Kaligula". Przypomnijmy, że ten wybitny utwór francuskiego egzystencjalisty wystawił w Polsce po raz pierwszy skromny, prowincjonalny, teatr kielecko-radomski. Panowali tam wtedy Tadeusz i Irena Byrscy. Tak, ale to był czas, kiedy do dobrego towarzysko-teatralnego tonu należało jeździć na premiery z Warszawy (i nie tylko) do Kielc i Radomia, a nie odwrotnie. Po odejściu Byrskich o teatrze tym stało się cicho i głucho - zasłużenie.
Zatem Kaligula - tyran, który tyranię doprowadził do wyżyn tak czystego absurdu, że nawet Rzym (a niejedno już wówczas widziało to miasto i niejedno w tym mieście było na porządku dziennym) musiał się zbuntować. Pominę listę wyczynów Kaliguli, znaleźć je można w podręczniku historii lub u Swetoniusza. Trzymajmy się tylko wymienionego głównego rysu: Kaligula jako tyran absolutny, doprowadzający tyranię do absurdu. Ktoś dobrze powiedział, że Kaligula mógł ze swymi dworzanami i podwładnymi wszystko zrobić, póki traktował ich - lub udawał, że traktuje - poważnie. Kiedy przestał (mianowanie np. konia konsulem) musiał nastąpić koniec. Człowiek bowiem nie znosi być ośmieszany.
Byłem ciekawy, jak wypadnie sztuka Rostworowskiego wobec tak groźnego konkurenta, jakim jest sztuka Camusa, tym bardziej, że Camus miał nad Rostworowskim przewagę w postaci mniejszej odległości od nas w czasie. I miło było patrzeć, jak Rostworowski okazuje się równorzędnym partnerem wielkiego Francuza. W dramacie Rostworowskiego, kontynuującego tradycję wielkich dramaturgów historycznych Krasińskiego i Wyspiańskiego znać wpływ doświadczeń związanych z burzą I wojny światowej (prapremiera dramatu w r. 1917), dlatego sztuka ta wyłamuje się z tradycji młodopolskiej. Dzieło Camusa, w którym jest położony o wiele większy nacisk na absurd, obraca się w aurze II wojny. Nic zatem dziwnego, że mimo niewątpliwych różnic, Rostworowski w swojej głębokiej i błyskotliwej zarazem analizie psychologicznej wydaje się czasem prekursorem Camusa. Mało mamy w naszej literaturze dzieł, które byłyby tak głębokie intelektualnie, dogłębne w rysunku postaci, a jednocześnie poetyckie - sięgające wyżyn uniwersalności.
Przejmująca jest wizja Rostworowskiego.
Kaligula - chory na okrucieństwo i jednocześnie pragnący tym okrucieństwem dotrzeć do prawdziwego człowieka, który by mu się przeciwstawił. Kaligula nienawidzący pochlebców, napuszczający ich na siebie, posuwający się wobec nich do granic niemożliwości, aby wreszcie zdjęli z siebie służalcze maski, aby poprzez strach przebił się w nich człowiek ze swoim ostatkiem godności. Kaligula, bojący się, a jednocześnie pragnący odruchu buntu i protestu, władca tęskniący za autentyzmem w swoim polerowanym dworze, postawiony w sytuacji, gdy o autentyzmie może świadczyć jedynie spisek na jego życie. Jest to dzieło jedno z pierwszych, jeśli nie pierwsze w naszej literaturze, w którym mamy do czynienia ze światem totalnym. Dopiero później przyjdą futuryści i awangardyści.
Podjęcie się przez Ireneusza Kanickiego reżyserii takiej sztuki i zagrania tytułowej roli wywołało zrozumiałe zainteresowanie. Kanicki jako reżyser znany ze swej umiejętności przeprowadzania konsekwentnej, nawet bardzo cienkiej interpretacji podporządkowującej sobie całość przedstawienia - przykładem może być choćby "Horsztyński" Słowackiego w tymże Teatrze Klasycznym; Kanicki znany jako aktor nieznośny, denerwujący swoim stylem czy raczej manierą gry, przykład - tenże sam "Horsztyński"; momenty wielkie obok położonych zupełnie. Dlatego to oczekiwanie i napięcie przed przedstawieniem.
Są aktorzy, którzy dostąpili szczęścia zagrania tzw. życiowej roli. Nie wiem, ale jak dotąd chyba tą życiową rolą Kanickiego jest właśnie Kaligula. Specyficzna maniera, przywodząca skojarzenia z trzecią płcią, tu właśnie w roli chorego, absurdalnego tyrana, walczącego z rozsypującym się ciałem znajduje pełne zastosowanie. Tu Kanicki jest przejmujący i to tym bardziej, że nie pogrąża się w swoistym "opisie" scenicznym postaci, w gestykulacji, mimice - on jednocześnie interpretuje tekst. Świetnie mówi wiersz Rostworowskiego. Jaki kontrast między nim a większością członków zespołu, którzy raczej spłycają, wybijają pewną częstochowskość rymów.
Naprawdę dobre są jedynie sceny mówione symultanicznie, jednocześnie. Jakże nowoczesny jest Rostworowski jeszcze dziś z tym chwytem.
Wystawienie "Kaliguli" Rostworowskiego jest dużą zasługą Teatru Klasycznego i jego dyrektora w przywracaniu scenie polskiej dziel wybitnych a niesłusznie zapomnianych lub niegranych. Jeszcze parę takich przywróceń, a może okazać się, że dramaturgia polska wcale nie jest tak uboga jak to się powszechnie wydaje. Proponuję zacząć od "Judasza z Kariothu" tegoż Karola Huberta Rostworowskiego.