Artykuły

Kaligula na scenach Warszawy i Wrocławia

W dwóch teatrach można w tym sezonie zobaczyć sztuki, których bohaterem jest ów na wpół obłąkany cesarz rzymski, który swego konia wprowadził do senatu: w Teatrze Klasycz­nym w Warszawie i na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego we Wrocławiu. Jedną z tych sztuk napisał w latach pierw­szej wojny światowej Karol Hubert Rostworowski. Jej pra­premiera odbyła się 31 marca 1917 r. w Krakowie. Drugą wy­wiódł z doświadczeń faszystowskiego terroru i II wojny światowej Albert Camus. Jej premiera odbyła się tuż po wojnie w Paryżu. Obydwaj pisarze zadawali sobie pytania moralne, psychologiczne i filo­zoficzne, zastanawiając się nad tym do czego dojść może czło­wiek i społeczeństwo, jakie są granice terroru i upodlenia. Materiał czerpali z życia. I może właśnie dlatego, że "Kaligula" Rostworowskiego pow­stawał w czasie I wojny świa­towej, nie jest dziełem tak okrutnym, jak "Kaligula" Camusa. Pewne rzeczy wydawały się jeszcze wtedy niemożliwe. Dopiero w epoce pieców wszelkie granice zostały przekroczo­ne i to, co niewyobrażalne, stało się rzeczywistością.

Jeśli aż dwa teatry sięgnęły w jednym sezonie po sztuki osnute wokół historii Kaliguli, opisanej tak wymownie przez Swetoniusza, nie może to być rzeczą przypadku. Ireneusz Kanicki czuje i rozumie bardzo dobrze twórczość Rostworow­skiego. Mogliśmy się o tym przekonać oglądając telewizyj­ny spektakl "Niespodzianki". Utrafił też we właściwy styl w inscenizacji "Kaliguli". Odzy­wają się w niej echa poezji ro­mantycznej i neoromantycznej, świadome nawiązanie do "Iry­diona". Bardzo udana jest scenografia Ireny Skoczeń, oryginalna w swym kształ­cie plastycznym i funk­cjonalna, oraz kostiumy, efektowne w kolorze i formie, stanowiące syntezę elementów rzymskich i ponadczasowego uogólnienia. Kilka scen skom­ponował Kanicki z pełnym wyczuciem scenicznego efektu: m. in. chór małych dzieci z ogromnymi maszkaronami, na­łożonymi na głowy. Jest też w tym spektaklu kilku dobrych aktorów, sprawnie wykonują­cych powierzone im zadania: Irena Jun, Aleksandra Konce­wicz, Jerzy Kozakiewicz, Ga­briel Nehrebecki, Saturnin Butkiewicz, Wiesław Drzewicz, Zygmunt Maciejewski. Witold Kałuski, Stanisław Michalik (do niedawna jeden z czoło­wych aktorów scen wrocław­skich), Bogdan Łysakowski, Bernard Michalski, Krzysztof Kalczyński prezentuje się do­datnio w roli Regulusa, choć brak mu jeszcze techniki.

I na tym można by zakoń­czyć aktywa spektaklu. Bo są także pasywa, i to poważne. Po pierwsze demaskuje się bardzo szybko słabość tekstu "Kaligu­li". Rostworowski był wybit­nym dramaturgiem, to nie ule­ga wątpliwości. Świadczy o tym choćby "Niespodzianka". Ale nie był poetą, najwyżej nim bywał. Dlatego jego sztuki pisane prozą są znacznie lep­sze od tych, które usiłował pi­sać wierszem, "Kaligula" na­leży niestety do tych ostatnich i warstwa słowna jest skut­kiem tego najsłabszą częścią sztuki. Częstochowskie rymy epigona Młodej Polski ranią nasze ucho boleśnie.

Ale nie na tym koniec wad spektaklu. Niestety, nie udź­wignął roli tytułowej sam dy­rektor teatru, Ireneusz Kanic­ki. W dodatku zabrakło Kanickiemu w tym przedstawieniu partnera. Jest nim Cherea, z którym Kaligula toczy walkę, Cherea, który ma być prze­cież Brutusem czasów upadku i rozkładu imperium rzymskie­go. Janusz Kilarski był w dniu, w którym oglądałem przedsta­wienie "Kaliguli" wyraźnie niedysponowany. Zaś Kaligula Kanickiego potraktowany zo­stał bardzo zewnętrznie. Dobra była jego maska ale kiedy tyl­ko zaczynał mówić stawał się histeryczną, minoderyjną kukłą, a nie oszalałym i groź­nym, bo nieobliczalnym ceza­rem.

I wreszcie sprawa sensu ideowego przedstawienia. Tu gubimy się zupełnie w psycho­logicznych wątkach i nie otrzymujemy żadnej odpowiedzi na pytanie: jaka jest intelek­tualna, filozoficzna, polityczna wymowa spektaklu? Reżyser skoncentrował się wyraźnie na sprawach formy artystycznej, unikając jasnej odpowiedzi na pytanie o zawartość treściową sztuki. A w takim utworze, jak "Kaligula", jest to niedopusz­czalne.

Zupełnie inaczej postąpił re­żyser przedstawienia wrocław­skiego, młody Włoch Giovanni Pampiglione, niedawny absol­went warszawskiej PWST. Punktem wyjścia była dla nie­go analiza intelektualna utworu i wszystkie wnioski, ja­kie z tego wynikają. Miał oczywiście ułatwione zadanie, ponieważ rygory intelektualne dramatu Camusa i jego struk­tura filozoficzna są znacznie jaśniejsze i precyzyjniejsze, niż w sztuce Rostworowskiego. Ale przyznać trzeba, że wywiązał się ze swego zadania bar­dzo dobrze.

Przedstawienie wrocławskie jest bardzo surowe w swej formie, oszczędne i proste w układach sytuacyjnych. Jedy­nym elementem scenografii są sześciany, duże kuby, zapro­jektowane przez Wojciecha Krakowskiego, które można ustawiać w różnorodne kompo­zycje przestrzenne. Brak w tym przedstawieniu prawie zu­pełnie koloru, barwy. Obowią­zuje tonacja biało-szaro-czarna, przypominająca chwi­lami koloryt i atmosferę sali operacyjnej. Jesteśmy jakby świadkami wiwisekcji intelek­tualnej pewnego procesu myś­lowego. Przedstawienie jest może trochę chłodne, ale owym chłodem, który pomaga koncentrować uwagę i lepiej myśleć.

Centralnym problemem spe­ktaklu jest pytanie: czy moż­na przekroczyć granice realne­go myślenia? Czy wola czło­wieka może złamać wszelkie opory i pokonać wszelkie trud­ności? Jak bardzo można napinać łuk i w którym momen­cie łuk pęknie? Kaligula był przeświadczony, że wola ge­nialnego człowieka, wola ce­zara - nie ma granic. Chciał schwytać księżyc - jest to w przedstawieniu wrocławskim przejrzysty symbol jego dą­żeń i jego tragedii. Z zimną precyzją pokazuje spektakl, że nawet najokrutniejszy i naj­bardziej bezwzględny terror musi załamać się wtedy, kiedy jego organizator przekracza granice realnych możliwości. Materia stawia jednak opór. Można ją ścisnąć do maksi­mum, można ją niszczyć, nie można jednak postępować tak, jak by jej w ogóle nie było, jakby nie istniała.

Kaligula ze sztuki Camusa idzie krok za krokiem po dro­dze swych doświadczeń. Wy­daje się, że osiągnął już to, co nieosiągalne. I wtedy właśnie łuk pęka. Przedstawienie koń­czy się słowami: "Kaligula przechodzi do historii". Sens tych słów jest aż nadto wy­mowny. Jako lekcja dziejów świata i jako pouczenie dla tych, którzy chcieliby iść dro­gą Kaliguli. Mogą przejść do historii, ale nie mogą osiągnąć swego celu. A historia musi ocenić ich negatywnie, mimo, że ich intencje mogły być su­biektywnie najuczciwsze.

Przedstawienie wrocławskie ma rygor rzymskiego sposobu myślenia. Nie darmo reżyser jest Włochem. I ma znakomity pomysł obsadowy. Kaligulę gra młody aktor, wyglądający je­szcze młodziej, niż wskazywał­by na to jego wiek. Józef Skwark został tu idealnie ob­sadzony. Próby przekraczania granic możliwości, które mo­głyby u człowieka starszego dysponującego dużym doświad­czeniem życiowym wyglądać nieprawdopodobnie, tu są ab­solutnie przekonujące. Ten młodziutki człowiek pragnie naprawdę dowiedzieć się, czy są w życiu rzeczy niemożliwe. Skwark jest w tej roli naiw­ny i poetycki, gwałtowny i pe­łen zadumy nad losem czło­wieka i świata. Znajduje się na pograniczu obłędu i nie­raz granicę tę przekracza, ale chwilami jest piekielnie inte­ligentny i mówi z głęboką samowiedzą prawdziwego filozo­fa. A nadto ma jakiś niepowta­rzalny wdzięk i fascynację, którą potrafi spętać swe oto­czenie. Tłumaczy to także nie­jedno.

Rolę Cezonii gra Anna Luto­sławska. Jest na scenie znacznie starsza od Kaliguli i to także niejedno wyjaśnia. Jest dla młodego cezara nie tylko kochanką, lecz także opiekun­ką, prawie matką. Chereą w stylu Brutusa jest Andrzej Hrydzewicz, wyrazistym Helikonem - Andrzej Gazdeczka.

Wolę wrocławskiego Kaligu­lę od warszawskiego. Jest pro­stszy, mądrzejszy, jaśniejszy. Ale to nie tylko zasługa teatru. To także zasługa dobrej litera­tury. Może nie przestała ona odgrywać w teatrze takiej roli jak dawniej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji