Artykuły

Lankosz debiutuje w teatrze

- "Kolacja kanibali" to szczególny tekst, napisany w taki sposób, że aktorzy przez prawie dwie godziny nie schodzą ze sceny. Grają zespołowo, od czasu do czasu pojawia się jeszcze jedna postać - oficer SS, która "dokręca śrubę", powoduje zwroty akcji - mówi reżyser BORYS LANKOSZ przed premierą w Teatrze Polonia w Warszawie.

Borys Lankosz - reżyser głośnego filmu "Rewers", jeden z najciekawszych polskich filmowców (w styczniu na ekrany kin wejdzie jego nowy tytuł "Ziarno prawdy") debiutuje w teatrze. Pracuje nad przedstawieniem "Kolacja kanibali". Premiera 6 listopada w Teatrze Polonia.

Rozmowa z Borysem Lankoszem, reżyserem.

Dorota Wyżyńska: To pana teatralny debiut. Czego filmowiec szuka w teatrze? Co znajduje?

Borys Lankosz: To wielka przygoda i lekcja. Moje filmy: "Rewers" czy "Ziarno prawdy", nad którym obecnie pracuję, łączy to, że scenariusze pochodzą od literatów: Andrzeja Barta i Zygmunta Miłoszewskiego. W obu filmach widać moje przywiązanie do słowa, w obu jest sporo długich scen dialogowych. W "Ziarnie prawdy" jedna ze scen między Robertem Więckiewiczem a Zoharem Straussem, izraelskim aktorem, który zresztą specjalnie do tej produkcji nauczył się mówić po polsku, trwa aż siedem minut, co w kinie gatunkowym ["Ziarno prawdy" to thriller - przyp. red.] nie jest takie częste. Wspominam o tym nie bez powodu.

Kiedy pracuję nad tekstem, mam potrzebę skoncentrowania się na aktorach i energii, która wywiązuje się między nimi podczas prób. Przy produkcji filmowej prędzej czy później w ten "żywy" plan trzeba wpuścić całą maszynerię: kamery, światło, dźwiękowców. I często właśnie wtedy traci się tę atmosferę, którą udało się wykreować, te wibracje, na które udało się wprowadzić aktorów. Po włączeniu maszyny trzeba wszystko budować od nowa. W teatrze nie ma tego niebezpieczeństwa, mogę sobie pozwolić na tzw. dłuższe przebiegi, mogę skupić się na pracy z aktorem. Debiut teatralny daje mi szansę na spełnienie tych marzeń, na które na planie filmowym nie mogłem sobie pozwolić.

A trudności, na które napotyka w teatrze reżyser filmowy?

- Pierwsze próby nie były łatwe. Przyznaję. To były trudności czysto techniczne, organizacyjne. Na początku pracowałem tak jak na planie filmowym. Stałem blisko aktorów, wchodziłem w sytuacje, ustawiałem sceny tak, jakby gdzieś obok była kamera. Zapominając o tym, że robimy to dla całej widowni, że spektakl inaczej działa z 17. rzędu, a inaczej z pierwszego. Oczywiście to drobiazgi. W ciągu kilku prób, dzięki pomocy kolegów - doświadczonych aktorów - udało mi się te trudności przeskoczyć.

Najważniejsze jest to, żeby znaleźć prawdę, wydobyć tę prawdę z aktorów. I stworzyć zespół, co jest w przypadku tego przedstawienia nie bez znaczenia. "Kolacja kanibali" ma strukturę niemalże muzyczną. Jest napisany jak oktet. Od czasu do czasu pojawia się solo i wtedy zespół gra na tego jednego.

To pan tworzył obsadę, wybierał aktorów do spektaklu?

- Tak. I jestem z tego zespołu bardzo zadowolony. Są tu osoby, z którymi nie miałem wcześniej okazji pracować, a bardzo chciałem, jak np. Rafał Mohr. I ci, którzy grali u mnie w filmach, ale tylko małe rólki. Ta świadomość, że ma się na planie aktorów obdarzonych wielkim talentem, którzy dostali tylko epizody, a mają niezwykły potencjał twórczy, może być dla reżysera frustrujące. Więc z radością przyjąłem ich tutaj.

"Kolacja kanibali" to szczególny tekst, napisany w taki sposób, że aktorzy przez prawie dwie godziny nie schodzą ze sceny. Grają zespołowo, od czasu do czasu pojawia się jeszcze jedna postać - oficer SS, która "dokręca śrubę", powoduje zwroty akcji. Po każdym jego wejściu na scenę atmosfera zagęszcza się, staje się coraz trudniejsza do wytrzymania.

Czas i miejsce akcji zostało dokładnie określone w didaskaliach. Jest rok 1942, jesteśmy w okupowanej Francji. Siedmioro przyjaciół spotyka się na urodzinach pani domu. Próbował pan dotrzeć do źródeł historycznych?

- I tak, i nie. Jedyna lektura, która na pewnym etapie pracy wydała mi się sensowna, a wręcz konieczna, to powrót do Alberta Camusa. Mamy 1942 rok, nieprzypadkowo jest to data publikacji "Mitu Syzyfa". Sytuacja opisana w "Kolacji kanibali" - mimo że określone są konkretne miejsca i czas akcji - jest uniwersalna. Ta sztuka dobiera się do stłumionych lęków, które są w każdym z nas. Ja w każdym razie coraz wyraźniej to w sobie czuję. To lęk przed znalezieniem się w sytuacji granicznej, niezależnie, czy to będzie wojna, czy choroba. Posłużę się tu w sposób banalny nieco zużytym cytatem z Szymborskiej: "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". Czasami życie potrafi powiedzieć nam: "sprawdzam". Wtedy dowiadujemy się, czym tak naprawdę jest macierzyństwo, czym jest miłość małżeńska, przyjaźń, patriotyzm. Dopiero wtedy poznajemy prawdziwą wartość tych wszystkich bezpiecznych iluzji, na których budujemy swoje życie, a które pozwalają nam rano wstać z łóżka. Jesteśmy pewni słów, które wypowiadamy z lekkością, z przekonaniem, ale gdyby sprawdzić nas w czynach? Kim tak naprawdę jesteśmy? I czy jesteśmy gotowi na to, żeby się tego dowiedzieć? Większość z nas ma nadzieję, że taka sytuacja nigdy się nie przydarzy, ale jeśli jednak...

Kolacja kanibali - mocne słowa...

- Podoba mi się ten tytuł, choć dosłownie z francuskiego tytuł powinien brzmieć raczej "Kolacja drapieżników". To jest pewien rodzaj kanibalizmu. Chodzi o barbarzyńców, którzy nie tyle siebie nawzajem zżerają, ile typują ze swojego grona kogoś na ofiarę, która ma być złożona za ich pomyślność, za ich przetrwanie.

"Kolacja kanibali" z powodzeniem grana jest we Francji. To pan przyszedł z tym tekstem do Polonii czy to była propozycja teatru?

- To propozycja Krystyny Jandy. O pracy w Teatrze Polonia rozmawialiśmy już dwa lata temu, jeszcze przed moim wyjazdem do USA. Wtedy się nie udało, czego bardzo żałowałem, bo w planach była "Noc Walpurgii" Jerofiejewa. Kiedy parę miesięcy temu Krystyna Janda zadzwoniła do mnie z propozycją "Kolacji kanibali", zrobiłem szybki reseerch. To tytuł dobrze przyjęty w Paryżu, zagrany kilkaset razy, nagrodzony.

Autor Vahé Katcha "Kolację kanibali" napisał tuż po wojnie. W latach 60. powstał film na jej podstawie. Adaptację do teatru, nieco uwspółcześnioną, dostosowaną do wrażliwości współczesnego odbiorcy, zrobił Julien Sibre. Katcha na początku nie bardzo chciał się na nią zgodzić, dał zielone światło dopiero po pięciu latach starań. Premiery sztuki, która odbyła się w Paryżu w 2010 roku, już nie dożył.

Teatr Polonia: "Kolacja kanibali". Autor: Vahé Katcha, adaptacja: Julien Sibre, przekład: Elisabeth Duda w opracowaniu Piotra Skotnickiego. Reżyseria: Borys Lankosz, scenografia: Arkadiusz Kośmider, kostiumy: Magdalena Biedrzycka, światło: Adam Czaplicki, praca nad słowem: Grażyna Matyszkiewicz. Występują: Aleksandra Domańska, Andrzej Deskur, Kamil Maćkowiak, Piotr Makarski, Grzegorz Stosz, Justyna Grzybek, Zbigniew Konopka i Rafał Mohr. Premiera 6 listopada. Bilety: www.teatrpolonia.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji