Artykuły

Meller przytomniak

Postawiłem kiedyś pytanie krakowskim teatrom dlaczego dały się ubiec kierownictwu Teatru Dramatycznego w Warszawie, któremu przypadł zaszczyt wprowadzenia na afisze Sławomira Mrożka. Zadaję dziś podobne retoryczne pytanie Katowicom w związku z prapremierą "Uczty morderców" - nowej sztuki rutynowanego już śląskiego pisarza scenicznego Andrzeja Wydrzyńskiego - w tymże Teatrze Dramatycznym. I choć kierownictwo tego teatru stanowi piątka tęgich autorytetów (Kosiński,Meller,Rene,Świderski i Puzyna),nie pogniewają się chyba,że w tytule umieściłem osobę,którą najbardziej podejrzewam o przytomniactwo. Mimo bowiem wiązanki krytycznych uwag jaką już złożyli autorowi niektórzy z moich kolegów recenzentów - ośmielę się powiedzieć,że i tak jest to bardzo chwalebne posuniecie repertuarowe.

Tym razem z chęcią przywdziałbym togę advocatus diaboli. Od naszych autorów dramatycznych wymaga się Bóg wie czego. Czytam na przykład u Jaszcza,że Wydrzyński daleki jest w tej sztuce od swoich możliwości,a także poprzednich osiągnięć. Pozwolę sobie zapytać jakich? Wrażenie zależy od tła. Gdy Wydrzyński wchodził na arenę teatralną rozlewała się właśnie powódź miernoty wywołanej z niebytu przez smutnej pamięci festiwal polskich sztuk współczesnych. Konfrontacja grała na jego korzyść. Dziś mamy za sobą parę sezonów grania stosunkowo ciekawszych sztuk zarówno polskich jak obcych,a także retrospekcji teatralnych awangard od Witkacego do Gombrowicza i od Majakowskiego do Ionesco. Szafa już gra inaczej. Proszą to wziąć pod uwagę i nie przypisywać autorowi obniżenia lotu. To kryteria nasze się zmieniły. Jarecki w "Sztandarze Młodych",Beylin w "Expresie Wieczornym" wskazują niemal zgodnie,jak autor nie daje sobie rady z problemami moralno-społecznymi i obyczajowo - wychowawczymi. Ale pokażcie, mi dramaturga,który tak bez lipy,wszystko wie,rozumie i prawidłowo ustawi? Gdy osiągnie tę,wiedzę - na pewno przestanie pisać dramaty i tragedie, nawet buffo...

Zgadzam się z Karczewską,że istnieje jakaś zasadnicza pomyłka,gdy się chce usprawiedliwić występek złym przykładem lub nieudolnością wychowawczą. Ani Cham nie mógłby się wybronić widokiem Noego po jego zapoznaniu się z produktem winorośli,ani Kain tłumaczyć swej zbrodni grzesznością rodziców. Trudny dylemat pokoleń stawia sobie Karpowicz,w "Studniach",drwi zeń przekornie Gałczyński w "Babci i wnuczku". Wydrzyński stara się drwić jak Gałczyński, pozostawia jednak miejsce na sprawę serio jak Karpowicz. To jest właśnie to coś,co od siebie dodaje. Nie po wszystkich jego bohaterach przewiny spływają jak woda po psie. Ktoś za nie zapłaci. Rzeczywiste samobójstwo popełni młoda dziewczyna Alicja,grana ze zrozumieniem przez Elżbietę Czyżewską.Nie jest to istota bynajmniej niewinna. Na złość rzekomemu ojcu Horacemu,granemu zabawnie przez Czesława Kalinowskiego,zachodzi w ciążę i to dwukrotnie,przy czym raz pozbywa się płodu,drugi raz wzdraga się przed spędzeniem go,po to chyba żeby dwa grzyby w barszczu nie były całkiem identyczne,bo nie skrupuły moralne kierują czynami dziewczyny. Zgadzam się,że Wydrzyński przesadził,za dużo "nawrzucał" do swej "tragedii buffo". W dodatku obie ciąże są od tego samego dziennikarza Lucjana,który dla kontrastu za pierwszym razem boleje nad spędzeniem płodu,za drugim razem,gdy dowiedział się,że jest rzeczywistym ojcem także Alicji,przyjmuje raczej z ulgą jej samobójstwo,mimo że jednocześnie zginie zawiązek zupełnie niewinnego życia. Jest więc raczej eugenistą niż moralistą,co umiarem podkreśla grający tę rolę Magórski. Widzi to wszystko żona Horacego - Kornelia,która dla wygody i spokoju godzi się na wszystko,choć chętnie także by kogoś struła. Gra ją Wanda Łuczycka,naprawdę doskonale. Z dyskrecją zewnętrzną pokazuje otchłań współczesnej dulszczyzny,która pleni się bardziej powszechnie niż się sądzi i przy której ohyda drobnomieszczańska z czasów Zapolskiej jest dziecinna nie tylko,nie tylko na scenach...Służąca Hanka nosi nawet to samo imię co bohaterka Zapolskiej,jest jej doskonałym negatywem,choć trochę papierowym w szczegółach,w ogólnej zasadzie trafnym. To ona teraz jest despotką."Państwo" są posłuszni wszystkim kaprysom kuchty,która góruje nad nimi silą witalną i pewnością egzystencji. Ta postać absolutnie komediowa jest najszczęśliwiej obsadzona przez mistrzynie transformacji Barbarę Krafftównę,która zbiera najwięcej braw.

Zabawnie anegdotyczną postacią Jest Robert (grany na zmiany przez Gołasa i Pokorę) chuligan,nieprawy syn Horacego,który po roku edukacji w rodzinie ustatkowanej przejmuje jej polor,lecz nawzajem zaraża otoczenie swoim argot. Autor "Uczty morderców" sporo podpatrzył,więcej napiętrzył,bo takie bywają prawa sceny i trudno mieć do niego pretensję,że nie wie kogo oskarżyć,kogo usprawiedliwić,względnie się myli. Przecież nie jest zadaniem sztuki nieomylność,byłoby to uzurpowanie sobie przez sztukę zadań megalomańskich. Do tragedii,nawet buffo,autor na pewno się nie dogrzebał. Bo na tragedię trzeba jeszcze jednej rzeczy - żeby było ofiary żal. Trudno zaś zdobyć się na żal po Alicji,która,jak mówi przysłowie,"przeziębia się na złość cioci",a ściślej na złość(rzekomym zresztą)rodzicom, dość na siłę(w taksówce i w ciągu dziesięciu minut)zachodzi w ciążę z byle kabotynem. Buffonada sceniczna jednak wypaliła i było się z czego na sztuce pośmiać,zwłaszcza,że teatr - jak to czasem piszemy, "zrobił wszystko co mógł".

Pozwolą jednak państwo,że na chwile zatrzymam się nad tym frazesem. Cóż mianowicie teatr "mógł",łącznie z reżyserką W. Laskowską i scenografką Z.Pietrusińską? Pokutuje przekonanie,jakobyśmy mieli niezwykle sprawny aparat teatralny wykonawczy i zawodną dramaturgię. Po wykonaniu "Wielkiego Bobby'ego" w Katowicach i teraz "Uczty morderców" w Warszawie coraz bardziej skłaniam się ku poglądowi,że istnieje kongenialność,a w każdym razie współzależność tych zjawisk. Choćby dla przykładu - Wydrzyńskiemu można z łatwością zarzucić niejedną zbrodnię,ale na jego "Uczcie" zjawił się jeszcze jeden morderca,raczej morderczyni. Jak ją nazwać? Już wiem:"zasada dykcji nonszalanckiej". To nieprawda,że nasi aktorzy nie umieją wymawiać wyraźnie. Oni się lubują,ćwiczą w zjadaniu spółgłosek,zniekształcaniu samogłosek,unicestwianiu znaków przestankowych. Tym razem tylko Krafftówna i Łuczycka mówiły tak,że było słychać każde słowo. A szkoda,bo jednym z walorów sztuki były właśnie dowcipy słowne,powstałe z zestawienia mowy inteligenckiej i gwary chuligańskiej. Debiutantka Elżbieta Czyżewska nie dała się niestety zdystansować starszym w produkcji klusek w gębie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji