Artykuły

Przepraszam, czy tu gonią?

Najnowsza premiera, a ściślej mówiąc prapre­miera widowiska pt. "Przepraszam, czy tu biją?" przygotowana przez RYSZARDA SMOŻEWSKIEGO w teatrze tarnowskim, nie­bawem będzie grana na terenie województw kieleckiego i ra­domskiego. Sam proces powsta­wania tego przedstawienia jest dość niecodzienny. W styczniu ubiegłego roku reżyser filmowy Marek Piwowski ("Rejs", "Suk­ces", "Hair", "Korkociąg") ogło­sił na łamach "Dialogu" nowelę filmową zatytułowaną "Przepra­szam, czy tu biją?". Potem przez kilka miesięcy przygotowywał się do realizacji filmu, poszukując m. in. aktorów amatorów. Dzisiaj film jest już gotowy i wejdzie na ekrany prawdopodobnie w listopadzie. Ryszard Smożewski nie czekał na tę premierę; na podstawie noweli Piwowskiego sporządził scenariusz teatralny, który następnie zainscenizował i wyreżyserował w tarnow­skim Teatrze im. Ludwika Sol­skiego. Otrzymaliśmy spektakl oryginalny, interesujący i wielce dyskusyjny także w stosunku do przekazywanych treści.

Mówiąc lapidarnie, choć nie całkiem zgodnie z prawdą, jest to widowisko kryminalne, rozgry­wające się współcześnie w War­szawie. Milicja nie może sobie poradzić ze sprytnym szefem szajki włamywaczy Belusem. Je­dyne wyjście to podstawienie do szajki swojego człowieka. Wybór pada na młodzieńca, któremu grozi wyrok za fałszerstwa. Spra­wa zostanie zatuszowana, jeśli Waldek pomoże organom ściga­nia. Ten zgadza się, zaprzyjaź­nia z Belusem i za pomocą zręcznej prowokacji oddaje go w ręce sprawiedliwości. Miotają nim jednak (w dosłownym sen­sie) wątpliwości - czy słuszne jest zdradzenie człowieka, który mu zaufał? Na to pytanie kapi­tan MO ma jasną odpowiedź - wszystkie środki są dozwolone, jeśli celem jest ujęcie przestęp­cy. Tym stwierdzeniem kończy się spektakl, a każdy z widzów musi sam rozstrzygnąć, kto - z moralnego punktu widzenia - ma tu rację?

W tym miejscu czytelnik mo­że mieć pretensje do ni­żej podpisanego za wyja­wienie, bądź co bądź kryminal­nej treści. Usprawiedliwiam się więc, że fabuła sensacyjna jest dla Smożewskiego tylko pretek­stem do rozwichrzonej, baroko­wej, toczącej się w zawrotnym tempie inscenizacji. Czego tu nie ma? Już przy wejściu do teatru witają widzów bileterki przebrane za milicjantki. Pod­czas całego spektaklu widownia jest otoczona przez aktorów i statystów w strojach milicyj­nych. Natomiast na scenie mamy jednocześnie: więzienie, komen­dę MO, knajpę, dyskotekę, sklep jubilerski, rusznikarza Wasiuczyńskiego, człowieka gapiącego się w telewizor, tablicę, na któ­rej milicjantka zapisuje bohate­rów zdarzeń oraz zawody w dżudo, w których uczestniczą członkowie sekcji tarnowskiego Pałacu Młodzieży. Poprzednio wprowadził Smożewski na scenę bokserów ("Złoty chłopak" Clifforda Odetsa), teraz mamy dżudoków, a w następnej kolejności oczekujemy na szachistów. Wra­cając jednak do "Przepraszam, czy tu biją?" - chyba za dużo grzybów w tym barszczu. Zwłasz­cza że na scenie mamy ponad­to milicjanta regulującego ruch, a nawet przejeżdżający motocykl, co jest pastiszowym cytatem z "Balladyny" Hanuszkiewicza, ale dowcipu tego widow­nia tarnowska nie "kupuje" (kto w Tarnowie oglądał "Balla­dynę" Teatru Narodowego?). Tak rozbudowane tło musiało przy­tłoczyć akcję, która z trudem przebija się przez wrzask dysko­teki ze starymi przebojami i tłu­kących się o matę dżudowców. W międzyczasie kielczanin BRONISŁAW OPAŁKO śpiewa z gra­jącej szafy balladę o zdradzie, a milicjantka prezentuje zalety sprężynowego majchra, kieliszki i butelkę po żytniej. Przez blisko dwie godziny na scenie i wśród widzów (skąd wyciągani są aktorzy-przestępcy) panuje tumult, muzyka, wrzask, kotłowanina, dżudo i pozorny chaos. Pozorny, bo w tym szaleństwie jest meto­da. Od czasu do czasu w kom­pletnej ciszy głos z megafonu przestrzega "zwolnić tempo!". Inscenizator zdaje się mówić wi­dzom: przestańcie tak gonić, nie pędźcie na złamanie karku, bo gdzie wylądujecie? W miejscu, gdzie kończą się racje moralne, a zaczyna panować kompletny chaos. Ciarki przechodzą i re­fleksja nasuwa się sama. Re­fleksja na temat życia u schyłku XX wieku.

Na tarnowskim widowisku nie ma wypoczynku, relak­su. Tu widzowie muszą się pomęczyć razem z aktorami. Mu­szą myśleć. O sobie i o rozpę­dzonym świecie. I dla osiągnię­cia tego celu nie wahał się Smożewski czerpać ze swoich przedstawień w kieleckim Teatrzyku Dziennikarza i Aktora ("Dallas w samo południe", "Siódme kradnij"), a nawet z filmu "Rififi". W dodatku ujawnił swoje kolejne wcielenie jako...aktora, gdy z twarzą Bustera Keatona powiadomił widownię, że na sali grasują kie­szonkowcy i radzi sprawdzić portfele. Takiej szansy wyraziste­go zagranią nie mają pozostali aktorzy, z których jedynie ZBIGNIEW GORZOWSKI, ZBIG­NIEW KŁOPOCKI i ANDRZEJ GRABOWSKI pozostają trwalej w pamięci. Ten ostatni m. in. dlatego, że najważniejsze kwe­stie wygłasza w pozycji horyzon­talnej.

Smożewski jest inscenizatorem pełnym rozmachu i brawury. Pudło sceny przytłacza go swymi ograniczeniami. Przypuszczam, że najchętniej wy­stawiałby na Stadionie Dziesię­ciolecia. Tym bardziej że jest to najsłabiej wykorzystywany sta­dion w Polsce. Zanim do tego dojdzie, radzę wybrać się na "Przepraszam, czy tu bijq"? bo jest to widowisko - mimo za­strzeżeń - fascynujące pomysłowością i dające do mylenia także na temat pokrętnych dróg teatru inscenizatora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji