Bardzo potrzebna edukacja
Siłę oddziaływania starych mitów odkrywamy z każdą udaną próbą ich aktualizacji. Stary mit o Pigmalionie i jego miłości do stworzonego przez siebie posągu - podniósł do rangi wydarzenia społeczno-artystycznego w literaturze anglosaskiej niezawodny George Bernard Shaw. W jego "Pigmalionie" dostrzeżono nie tylko ludzką prawdę związku wykształconego naukowca i ulicznej kwiaciarki, ale - co więcej - zobaczono także sceniczną wersją słynnego traktatu Russella o wychowaniu. Wraz z rozwojem kinematografii i telewizji musical oparty na schemacie fabularnym Shawa najpierw podbił Broadway i West End, a potem w wersji filmowej cały cywilizowany świat.
I oto w połowie lat siedemdziesiątych młody liverpoolczyk, noszący zresztą - nomen omen - nazwisko słynnego uczonego, którego postawiono kiedyś Shawowi jako pierwowzór metody, zaproponował wersję mitu najbardziej kameralną. Tak powstała, napisana na zamówienie londyńskiej Royal Shakespeare Company - "Edukacja Rity", komedia na dwie osoby: kobietę i mężczyznę. Starego Higginsa, specjalistę od dialektów i slangów, zastąpił młody profesor poetyki Frank, a pannę Elizę Doolittle - panna Rita, również z przedmieścia, ale za to mężatka i fryzjerka.
Frankowi, żeby komplikacja psychologiczna była jeszcze szczyptę większa i żeby stawał się bliższy londyńskiej middle class lat siedemdziesiątych. Willy Russell także skomplikował życie osobiste. Frank nie jest, jak jego świetny prototyp, starym kawalerem do wzięcia, ale rozwodnikiem, na dodatek żyjącym z kolejną swą studentką na kocią łapę. Uwielbia również whisky, które pociąga z flaszki przez cały boży dzień swych zajęć i konsultacji, by wieczorem zaszywać się w pubie na cztery duże "pinty" i przywołać znaną z autopsji nomenklaturę wybornego na Wyspach "dużego jasnego".
Panna Rita natomiast nie musi już żebrać na ulicy, ale wtopiona w typowo robociarską rodzinkę, zażywać uroków salonu fryzjerskiego jako miejsca pracy. Robota schludna i czysta, w przeciwieństwie do pyłu i błota Shawowskiej ulicy, Ricie jednak nie wystarcza. Hasła starego Russella demokracja brytyjska wcieliła częściowo w życie i otrzymaliśmy propozycję edukacji mas w postaci "otwartych uniwersytetów". Rita, jako bardziej od swych koleżanek rozwinięta, stanęła właśnie przed szansą awansu społecznego. No i, jak nietrudno się domyślić, szansę tę - podobnie jak Eliza - wykorzystała.
Komedia Russella, tak jak "Pigmalion", ma dwie wyraźne części. Pierwszą, w której dominuje nauczyciel, załamujący race nad odwiedzającym go przemądrzałym "tłumokiem", i drugą, zbudowaną na zasadzie przewrotnej zmiany funkcji: przedmiot "płodów edukacji" zyskuje tak zdecydowaną przewagę, że tylko końcowy gong ratuje od zupełnego upadku staczającego się na skutek alkoholu pedagoga.
"Edukacja Rity", przeżywająca w Polsce swój szczytowy renesans właśnie w tym sezonie, zawędrowała także do Krakowa. Sztuka, grana w Australii, Belgii, Danii, Francji, RFN, Stanach Zjednoczonych, Izraelu, Meksyku i Turcji, pokazywana jest przez aktorów Teatru "Bagatela" w przepięknej, barokowo-rokokowej sali Fontany dziennikarskiego Klubu "Pod Gruszką" Pomysł bardzo dobry, bo nie tylko mieści się w niej zgrabnie przez Kazimierza Wiśniaka zaprojektowany gabinecik college`u, ale przede wszystkim setka widzów czuje się tam o wiele lepiej, niż w jakiejkolwiek "studyjnej" salce obitej zwykle czarnymi kotarami. Co więcej, realistyczno-psychologiczna interpretacja znakomicie znosi ten podniesiony do kwadratu weryzm miejsca akcji.
Komedia Willy Russella, mająca już nawet swoją wersję filmową, w której przy boku Julie Walters wystąpił Michael Caine, stanowi nie lada atrakcję dla aktorów. Napisana jest bowiem na benefisowy popis tytułowej bohaterki. I znowu rzecz ciekawa, godna podkreślenia w krakowskiej propozycji. Oto reżyser Włodzimierz Nurkowski zdecydował się na zadanie odtwórcy roli Franka - wykształconemu na monodramach i teatrach małych form, bardzo sprawnemu Jackowi Stramie - dodatkowego trudu: postać Rity grają dwie aktorki. Bożena Adamkówna i Lidia Bogaczówna prezentują przecież bardzo różny typ fizyczny i sposób scenicznej ekspresji. Trzeba zobaczyć "Edukację" dwa razy, by dostrzec, jak dysponujący znakomitym słuchem aktor zmienia pod wpływem partnerki wiele interpretacyjnych niuansów.
Bogaczówna, ostra i rodzajowa, dysponująca świetnym głosem dla przedstawicielki dzielnicowego slangu, ma o wiele mniej trudności w pierwszej części. Adamkówna, by osiągnąć wszystkie efekty komiczne, musiała mocno nadwerężyć swoje niewinne i szlachetne emploi, za to przemiana w drugiej części, uszlachetniająca bohaterkę, nie sprawiła jej żadnych kłopotów.
Jak widać z tych kilkuzdaniowych porównań, propozycja "Bagateli", ciesząca się dobrym odbiorem publiczności, która niestety nie wszystko zdolna jest zobaczyć, to udana próba edukacji aktorskiej. Próba dla tak dobrej trójki aktorów zawsze atrakcyjna, bo niosąca ze sobą szansę pełnego pokazania swoich możliwości. Strama i jego partnerki wykorzystali ją udatnie. Fakt ten musi cieszyć i widzów, i nowe kierownictwo teatru, któremu życzyć trzeba więcej podobnych sukcesów edukacyjnych.