Sztukmistrza podróż do Krakowa
"Między przykrościami, których aktorowie doznawać muszą, jest jedną z bardzo wielkich dla teatru, który przez rok cały nie mogąc się utrzymać w jednym miejscu, musi odbywać podróże do miast innych i oswajać się z rozmaitymi gustami; co się bowiem podoba jednej publiczności, zupełnie jest przeciwnym drugiej". (Zygmunt Gloger, "Encyklopedia Staropolska").
Nie ma zatem nic nadzwyczajnego w tym, że i dzisiaj teatr wyrusza w podróż z przedstawieniem, które wzbudza zainteresowanie, które udało się bardziej, niż inne, czy też spełnia szczególne posłannictwo.
Nie było zatem nic nadzwyczajnego w tym, że Teatr Współczesny z Wrocławia wyruszył w podróż ze "Sztukmistrzem z Lublina", granym od roku przy ciągłym braku biletów.
Kto podróżuje, ten wie jak łatwo wybrać się w drogę mając ręce w kieszeni, a jak trudno taszcząc ze sobą stosy tobołków.
Kto widział "Sztukmistrza...", ten może sobie wyobrazić, ile miejsca mogą zająć same kostiumy, ile czasu może potrwać samo ustawianie dekoracji i jak bardzo efekt spektaklu zależy od perfekcyjnego zgrania światła, dźwięku i ruchu martwych przedmiotów - jeżeli już, na razie, pominiemy aktora.
Toteż "Sztukmistrz..." wyruszył w podróż pełen obaw o samego siebie. Pełen obaw tym bardziej, że wyruszył do Krakowa, miejsca teatralnie - w niepisany sposób - szczególnego. Tam, na scenie Teatru im. Słowackiego, w ramach Teatru Rzeczypospolitej w dniach 15 i 16 listopada, zaprezentował się trzykrotnie... Prasa krakowska pisała:
"Sztukmistrz z Lublina" - spektaklem dla wybranych... Po co denerwować ludzi... Okazało się, że na niedzielę nie ma już ani jednego biletu, natomiast na poniedziałek zostało zaledwie 58.. Ściągnięty przez poirytowane tłumy dyrektor (dyrektor Teatru im. Słowackiego - dop. aut.), rozstrzygnął spory modnym ostatnio zwrotem: "Co robić, proszę państwa, podaż jest mniejsza niż popyt" (cytat z "Dziennika Polskiego", Kraków, 13 XI 87).
Nic dziwnego, że ten spektakl chciało obejrzeć więcej chętnych niż było to możliwe, skoro i wśród twórców (Zygmunt Konieczny np.), i wśród wykonawców (Jan Prochyra np.) "Sztukmistrza..." jest tylu byłych krakowian... A każdy z nich ma mamę, ciocię, kolegów z podstawówki, sąsiadów, panią nauczycielkę... Tymczasem nawet dyrektor Prochyra dostał do swojej dyspozycji zaledwie kilka biletów...
- Nie bez wzruszenia witam zespół na scenie Teatru im. Słowackiego, gdzie występowało tak wielu aktorów, którzy są już historią teatru, i gdzie ja sam stawiałem pierwsze kroki - tak rozpoczął próbę dyrektor Jan Prochyra. - Wyprzedziło nas wielkie zainteresowanie spektaklem. Postarajmy się mu sprostać.
Więc żeby sprostać, te dni w Krakowie były dla wszystkich dniami nerwowej i intensywnej pracy. Jak opisać pracę?
Próba. Trwała prawie sześć godzin. Wszyscy: reżyser, kompozytor, aktorzy, zespół techniczny - uczyli się nowej sceny, innej akustyki, innego sprzętu... A "inne" hardo nie chciało oddać się przybyszom. Więc stworzyło się wielkie napięcie: kto kogo pokona. Tym większe, że do budynku teatru - od czasu jego narodzin - przylgnęła opinia, że mieszka w nim "złe" złośliwe i przewrotne i wtrąca się do wszystkiego. Proszę, choćby tylko taki drobiazg: przed frontonem teatru stoi pomnik Fredry, a nie patrona, Słowackiego; na fasadzie zaś umieszczono alegoryczne sceny z... "Pana Tadeusza".
A budynek? Budynek jest zarazem piękny i przygnębiający. Złocony eklektyzm architektury i wystroju wnętrz. Odpadające tynki. Imponujące wejście: szerokie schody, rzeźby, złocenia, plusze i malowidła. Ciemne zaplecze, ciasne i niefunkcjonalne. Powiadają, że w ferworze budowy zapomniano o garderobach dla aktorów i musiano je potem przerabiać z korytarzy... Teraz z powodu remontu wyłączone są z eksploatacji balkony i widownia ograniczyła się do 650 miejsc - z powodu dekoracji do "Sztukmistrza..." ograniczono ją jeszcze bardziej, do 480 miejsc. Dla "Sztukmistrza..." musiano też przerobić scenę: poprzedzający ją orkiestron przykryła specjalnie skonstruowana podłoga.
Wspomnienia: garderoba Solskiego, a w niej ściana pokryta malowanymi portretami, autografami i wierszykami pisarzy i aktorów. Trema wobec żyjącej tu wszędzie legendy?
Aktorzy to trema. Ale trema, bo inne warunki, bo inna publiczność, bo każde "nie u siebie" to brak poczucia bezpieczeństwa. Więc w niedzielę owa próba - wyczerpująca, ale konieczna. Wieczorem: pierwszy spektakl w Krakowie, w ogóle spektakl setny. Przepełniona widownia i bardzo zdenerwowani aktorzy; nie uspokojeni nawet oklaskami, które towarzyszą przedstawieniu od "Tory". Bardzo też zdenerwowana ekipa techniczna (Marian Wołczecki - brygadier maszynistów, Zbigniew Sus - elektryk, Maciej Prosek - akustyk), pracująca w wyjątkowo trudnych warunkach. Ale na drugi dzień, w poniedziałek, dwa spektakle już dla nich łatwiejsze, bo miejsce obłaskawione. I też oblegany teatr, i też owacje.
A kiedy już było po wszystkim:
- Jak dobrze, że już po wszystkim - powiedział Sztukmistrz z Lublina. - Tak potwornie się bałem...
Wszyscy się bali. A mimo to na pytanie: czy teatr powinien jeździć z przedstawieniem, zwłaszcza z takim przedstawieniem, które w pełni zaistnieć może tylko w tych warunkach, dla których zostało stworzone - na to pytanie wszyscy odpowiadają, że tak, że jeździć trzeba. Z różnych powodów.
- Trzeba jeździć, choćby po to, żeby się hartować grając w coraz to innych warunkach, dla coraz to innej publiczności. Trzeba uczyć się być przygotowanym na niespodzianki i uczyć się radzić sobie z nimi.
- Trzeba jeździć, ale nie takim kosztem, nie tak nerwowo. Nie można grać w takim napięciu i w takiej obawie, że za chwilę coś się stanie. Musi być luksus dobrze przygotowanych warunków technicznych.
- Trzeba jeździć, jeżeli ludzie chcą nas oglądać i potrzebują. Po to jesteśmy.
Już po wszystkim, 17 XI 87 w "Echu Krakowa" Dorota Krzywicka napisała między innymi:
"Cały Kraków koniecznie chciał zobaczyć "Sztukmistrza...". Takiego oblężenia nie pamiętał Teatr im. Słowackiego (podobnie zresztą, jak inne teatry krakowskie), od wielu, wielu lat. Bodaj od czasów "Dziadów" w reż. K. Swinarskiego?... "Sztukmistrz..." w reżyserii i choreografii Jana Szurmieja zauroczył nas. Zahipnotyzował".
Co przekazuję.