Artykuły

Jak sobie Jean Paul Sartre diabła i Pana Boga wyobraża

Jako głos w toczącej się dyskusji na temat filozoficznej wymowy sztuki Sartre'a " Pan Bóg i diabeł ", granej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, drukujemy obszerne fragmenty pracy Andre Blanchet, S. J., z jego tomu studiów pt.|" La literature et le spirituel " (Aubier, Paris 1959), za który otrzymał on Grani Prix de la Critique Litteraire 1959.Tłumaczenie Jadwiga Ewert

CZEMUŻ by nie powiedzieć tego od razu? Sartre rozczarował nas. Egzystencjalizm sartrowski wstrząsnął wyblakłymi ze starości ramami racjonalizmu. O wiele atrakcyjniejszą od starych pozycji wydawała się obietnica wiosny. " La Nausee " (Obrzydzenie), " L'Etre et Neant " (Byt i Nicość) i " Les Mouches " (Muchy) dramat trochę szkolarski, ale pełen soków żywotnych, otwierały drzwi wiodące w przyszłość. Oto - mówiliśmy sobie - myśl w pełnym rozpędzie! Każdy Francuz, choćby nawet katolik, z trudem bronił się przed poczuciem niejakiej dumy z tego filozofa, powieściopisarza i dramaturga, który, jak ongiś Descartes, szturmem zdobywał świat " Les Chemins de la Liberte " (Drogi Wolności) zrobiły nam zawód swoim niezdecydowaniem: po co ten powrót do rodzinnego bajorka? " Les Mains Sales " (Brudne Ręce) ze wstrząsającą szczerością odsłoniły tajemnicę człowieka, który zagubił swoją drogę i nie wie, jak żyć dalej. Potem nastąpiło kilkuletnie milczenie, które podsycało jeszcze nasze nadzieje. Wreszcie poprzedzona wielkim dęciem trąb, ukazuje się " Le diable et le bon Dieu " - Diabeł i Pan Bóg, jak fama powszechna głosi - odpowiedź ateusza na " Soulier de Satin " (Satynowy Trzewiczek). W sztuce tej Jean Paul Sartre zwiastuje wieści, które interesują wszystkich ludzi. Oto, co obwieszcza Sartre: Bóg nie istnieje, jest tylko marzeniem, z którego najwyższy czas, aby ludzie się ocknęli po to, żeby mocno ująć we własne dłonie - nędznie, ale i chlubnie samotni - swe przeznaczenie.Wydaje się, że Jean-Paul Sartre osiągnąwszy dojrzałość, zapragnął tą sztuką postawić wszystko na jedną kurtę. Postawił i przegrał.

Kurtyna idzie w górę i oto znaleźliśmy się w wieku XVI, w samym ogniu rewolucji religijnej i społecznej. Miasto Wormacja oblężone jest przez oddziały arcybiskupa, pozostające pod komendą Goetza. Czy podda się? Zrozumiałe jest, co nakazuje biednemu ludowi biskup Wormacji, używając jako perswazji wydatnej pomocy klątw kościelnych. A może będzie opierać się dalej, wzywając na pomoc inne miasta niemieckie? Tego pragnie i doradza luteranin Nasty, przyjaciel ludu. A biedny,pochodzący z ludu ksiądz w zielonej sutannie, Heinrich, wyklęty jest i znienawidzony przez wszystkich, wyznaczył bowiem sobie zadanie niemożliwe do spełnienia: będąc członkiem Kościoła chce być- jednocześnie i z ludem. Ale chociaż kocha biedaków,ksiądz jest tylko księdzem i powołaniem jego jest zdrada ludu: proboszcz Heinrich wyda Goetzowi klucze otwierające miasto.

Na scenie ukazuje się Goetz. Nie jest to przeciętny rajtar, który zabija, gwałci i pali; czyni on zło dla samego zła, ponieważ Bóg jest Dobrem, a on chce zelżyć Boga. Czy Bóg przeszkodzi mu spalić Wormację i wybić, co do nogi, jej mieszkańców? Goetz czeka na to drwiąco. Ale Bóg nie miażdży go, chociaż jest wszechmocny, nie zsyła na niego trądu ani nagłej śmierci, a więc, drwi dalej Goetz, spokojnie przyglądać się będzie temu, co on, Goetz, wkrótce uczyni z Wormacją. Ale tu zaskakuje go Heinrich.- cóż bardziej banalnego niż popełnianie zła? Czynią to przecież wszyscy, Goetz nie ma prawa chlubić się z faktu, że postępuje tak samo jak inni, niech mu się nie zdaje, że jest wyjątkiem: " piekło jest jarmarkiem! " Nie zło, lecz Dobro jest niemożliwe, albowiem Bóg rezerwuje je dla siebie. Wobec tego Goetz zakłada się z Heinrichem, że jemu uda się czynić dobro na ziemi. " To jest jeszcze najlepszy sposób, żeby zachować samotność... Zakładam się, że zostanę świętym. " Heinrich zakład przyjmuje. Za rok i dzień spotkają się i Heinrich osądzi, czy Goetz wygrał. Oszczędza więc Goetz miasto, zwalnia armię, rozdziela między lud własne dobra, wypędza kochankę i wkłada habit mnicha. Święty człowiek! Ale mimo szczerości jego postępowania lud ani; go nie kocha, ani mu nie dowierza; porozumienie łatwiej znajduje z księdzem szarlatanem, handlarzem odpustów niż z nim. Jego opuszczona kochanka umiera z rozpaczy, że nie ma księdza, który by ją wyspowiadał przed śmiercią, bo lud jest jeszcze tak głupi, że przenosi księdza nad świętego. Wtedy Goetz wzywa pomocy drewnianego Chrystusa wznoszącego się wysoko na krzyżu. Ale Chrystus pozostaje głuchy i niemy jak kłoda. Wobec tego Goetz pomoże sam sobie: ukrytym sztyletem rani swoje dłonie i oto sączy się z nich krew: jest stygmatyzowany: tłum uznaje w nim Bożego człowieka, kochanka umiera w spokoju. " Zdobyłem ich " - szepce radośnie Goetz. W jednej z podarowanych ludowi przez siebie wiosek Goetz tworzy " Państwo Słońca ", gminę chrześcijańską, gdzie stosunki między, ludźmi oparte są na miłości i umiłowaniu pokoju. Goetz brnie dalej w kontemplacji i pustelniczym życiu, ale w całych Niemczech lud burzy się, powstaje przeciw Kościołowi i wyzyskiwaczom; wojna chłopska rozwija się. Chrześcijańska gmina oparta na braterstwie ludzi, utwo­rzona przez Goetza, zostaję zburzoa. Goetz widzi ruinę swoich marzeń o czynieniu dobra i uszczęśliwieniu ludzkości. Kiedy mija rok i dzień od chwili zakładu, zjawia się Heinrich. Goetz uznaje się za pokonanego : nie udało mu się czynić dobra, jego pragnienie świętości przyniosło tylko nieszczęście. Będzie więc szukał innej drogi, żeby służyć ludziom. Zostanie wodzem tym razem armii złożonej z ludu. Ponieważ Bóg nie odpowiada na nasze wezwania, ponieważ zarówno Dobro, jak i Zło są niemożliwe, ujmijmy sami w ręce własne przeznaczenie. Wydajmy dekret, że Bóg umarł: " Widzisz tę pustkę nad naszymi głowami ? To Bóg. Widzisz tę wyrwę w drzwiach ? To Bóg. Widzisz tę dziurę w ziemi ? To także Bóg. Milczenie - to Bóg. Nieobecność - to Bóg. Bóg - to samotność ludzi. Jeżeli Bóg istnieje, człowiek jest nicością. Zostanę sam z tym pustym niebem nad głową, ponieważ nie mam innego sposobu, aby być z ludźmi". Kurtyna zapadła, wyszliśmy z teatru i możemy teraz spokojnie zastanowić się nad sztuką i autorem. Zostawmy na uboczu kwestię wierności historycznej; nie obowiązuje ona twórcy, ale mamy prawo do innych żądań. Mamy prawo wymagać, aby dramat " z tezą ", a takim jest bezsprzecznie " Diabeł i Pan Bóg ", odpowiedział na ideę, którą sobie z góry założył. I na ten temat warto podyskutować z autorem, choć wiadomo, że nie szczędzi on grubiaństw swoim oponentom. Jeżeli sztuka teatralna ma być prawdziwym dramatem, a nie tylko rozprawą filozoficzną w obrazach, musi pokazać nam żywych, czujących, zmagających się z życiem i losem - ludzi. W sztuce " Diabeł i Pan Bóg " jedna tylko postać może pretendować do miana człowieka z krwi i kości: Goetz. Goetz, któremu Sartre użycza własnych rysów. " Diabeł i Pan Bóg" to błysk magnezji oświetlający na ułamek sekundy głębie duszy ateisty, ateisty współczesnego, samego Sartre'a. Tym tylko ta sztuka może być dla nas interesującą, a nawet nas wzruszać. Pod pretensjonalną fabułą i chybioną transpozycją historyczną, to on się ukrywa i cierpi i, jak każdy pisarz, zarzucając nas lawiną słów, cichutko się spowiada. Posłuchajmy go.

Dramatem Goetza jest samotność. Samotność dobrowolnie wybrana,ale która mu cięży. A jakie namiętności nim władają? Może ambicja? A może miłość? Nie,gdyż istnienie innych ludzi nie jest dla niego naturalnym, prawdziwym istnieniem, w tym-samym sensie, w jakim nie istnieje również i Bóg, to znaczy nie liczy się dla niego. Widzimy, jakim przeobrażeniom ulega Goetz pomiędzy tymi fantomami: jego pogarda miażdży je jak karaluchy,odrzuca je precz, zaprzecza im. Użycza im dokładnie tyle tylko egzystencji, żeby mogły być jego narzędziami, nie dosyć, aby mogły być dowodami. Nieznośna samotność. A ta wyjątkowa istota potrzebuje galerii. " Kabotynie - mówi do niego Heinrich - co zrobisz bez publiczności? " Bóg! Oto jedyna godna niego " publiczność ". I Bóg staje się jego obsesją. Nadczłowiek wikła się w sprzeczności: ten, którego pycha uczyniła z ziemi pustynię, rad nierad musi oglądać się na niebo, żeby stamtąd wyżebrać spojrzenie Boga. Czy spojrzenie miłości ? Bynajmniej. " Nie potrzebuję miłości! " - Podziwu! Goetz jest Goeringiem, który upozowuje się przed Bogiem. Czegóż on nie zrobi, żeby przyciągnąć jego uwagę! Wyzwanie, bluźnierstwa, wszystko jest dobre dla tego celu. Dziwi się nie bez naiwności,że Bóg nie odpowiada! Żeby go sprowokować,sili się na jak największą wynalazczość w tej dziedzinie, ogromnie już wyeksploatowanej, jaką jest zło. Ach, gdyby tak piorun uderzył w niego - nadczłowieka, tak, wtedy byłoby prawdziwe zwycięstwo, jasny dowód, że Bóg zwrócił na niego uwagę! Wszystko byłoby lepsze od tego pogardliwego milczenia. "To Boga ukrzyżuję tej nocy ", A Bóg ciągle milczy. Istnieje może proste wyjaśnienie tego milczenia - po prostu Bóg nie jest człowiekiem " Jestem dostatecznie wielki na grom " - krzyczał już Zarathustra. Nie przeszło mu przez myśl, że o wiele za mały dla Boga. Nie spodziewajcie się, że On zniży waszej pychy. Życie duchowe niewiele ma wspólnego z regułami gry w szulerni.W dzieciństwie słyszałem historyjkę o pewnym prelegencie antyklerykale, który siedząc na podwyższeniu dał Panu Bogu pięć minut na porażenie go gromem. " Sami widzicie, że nie ma Boga " - powiedział wkładając zegarek do kieszeni. I jeszcze jedna anegdotka. Kiedy w parlamencie jakiś głupek wykrzykiwał: " Bóg, nigdy Go nie widziałem ",Barres ironicznie zapytał: "Pan pewnie chciałby umówić się z Nim w kawiarni ? ". Dlaczego Sartre pozwala,żeby jego teologia ściągała nas do tego poziomu? Niech dziwi się, kto chce. Postawa nowoczesnego egzystencjalisty nie jest prosta. Jeżeli wzywa on spojrzenia Boga, boi się Go jednocześnie. Ma to być próba sił. " Bóg jest jedynym nieprzyjacielem godnym mnie "- mówi Goetz. Ale ten nieprzyjaciel nie może posiadać majestatu, który by jego, Goetza, zmiażdżył; musi to być rywal skrojony na jego miarę, którego ramię mogłoby uderzać, a obelgi znieważać. Gdyby Bóg nie istniał, on by Go wymyślił; zmyśla Go zresztą i to takiego, przy którym on sam nie staje się zbyt żałosną figurą. Temu wymarzonemu przeciwnikowi daje tradycyjne imię Boga. Podnosi to jego, dobre mniemanie o sobie. Ale kim jest ten Bóg, któremu byle jaki junak mógłby nakazać zstąpić na ziemię. ( " Zejdź, jeżeli jesteś człowiekiem " ) Kim jest ten Bóg, który o problemie zła ma mieć identyczne z naszym pojęcie, pod karą, że Go nie uznamy. ( Jeżeli nie myślisz tak jak my, to znaczy, że w ogóle cię nie ma). Kim jest ten Bóg, który ma być wyłącznie dostawcą żywności ( Ty myślisz, że krzyż się zjada ? ) i powinien myśleć kategoriami społecznymi ? - wtedy Goetz ( ten nawrócony ) chętnie przyznałby Mu jakąś tam niewielka rolkę w społeczeństwie. Powiedzmy to sobie spokojnie : gdyby Bóg był tylko tym, co chce w Nim widzieć Goetz, jeżeli nie miałby zaspokajać przede wszystkim naszych najgłębszych potrzeb duszy, byłby nie tylko dla nas niczym - byłby w ogóle niczym. Wyobraźmy sobie, że Bóg, jakiego pragnie mieć Goetz, posłusznie mu odpowiada. My, chrześcijanie, nie usialibyśmy w Nim naszego Boga ponieważ nie znałby On posłannictwa Chrystusowego. Ale może przynajmniej byłby to Bóg " uczonych filozofów "? Niestety, i to nie, ponieważ cały oddany służbie ludzi którzy mogliby wymagać rachunków z Jego działalności dostępnej rozumowi, bez inwencji nieskończonej odarty z tajemnicy, nie byłby już Absolutem. Co mielibyśmy jeszcze czynić z jednym jeszcze człowiekiem więcej ? I jaki filozof wymyślił kiedykolwiek takiego Boga, pociągając nas za sznureczki jak pajace, nie respektował ani naszej wolności, ani godności człowieczej, gdyby przeszkadzał nam być ludźmi, naszym pierwszym obowiązkiem byłby bunt przeciw niemu. Ale ten koszmar jest wymysłem tylko Sartre'a. Opętany polityką, pojmuje Boga jako Fuehrera albo "Ojca ludów ",unoszącego się nad naszym życiem z batogiem w jednej ręce,a z ciastkiem w drugiej: niebieski dyktator. A może to tylko odnowiona forma starego strachu przed przeznaczeniem, z którego wyzwolił człowieka chrystianizm ? Nie lękajmy się. Hałas,jaki robi jeden aktor, nie sprawi, aby zamilkł Głos cichy jak poufne zwierzenie, a twardy jak diament, który nie przestaje mówić:"Nie jesteście moimi niewolnikami,lecz przyjaciółmi". Tak,chrystianizm nie zmiażdżył człowieka,przeciwnie, dał mu potężne siły duchowe. Sartre rzuca się z zaciekłością na bóstwo prechrześcijańskie. Opóźniony jest o dwa tysiące lat. Trzeba go więc wreszcie uświadomić, że atakuje Boga, który wcale nie jest naszym Bogiem. Zdawało mu się że przebija na wylot Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, tymczasem trafił w makietę. To prawda, że jego bluźnierstwa są nieznośne,ponieważ celują w Boga, i Kościół - ale nie trafiają. Sprawę jednak najgodniejszą uwagi porusza Sartre dopiero przy końcu przedstawienia i teraz nią się zajmiemy. Bóg albo człowiek. "Jeżeli Bóg istnieje,człowiek jest nicością".Chrześcijanie Sartre'a, terroryzowani przez "dzieciojada"("Muchy"), padający jak karaluchy plackiem na ziemię pod spojrzeniem Boga,nie są już ludźmi. Z tym możemy się zgodzić. Idźmy dalej tokiem jego rozumowania. "Jeżeli istnieje człowiek, Bóg jest nicością". Dosyć! Nie uwierzymy w alternatywy, które stawia przed nami Sartre, mówiący ustami Goetza: Bóg istnieje w przestrzeni i stanowi jedność ze światem,istota Jego utkana jest z tego samego materiału,co istota świata i w ten sposób,że jeżeli On jest wszechpotężny,ja nie jestem już wolny; jeżeli On jest wszystkim,ja jestem niczym. Ależ, to są zwyczajne urojenia. Koegzystencja skończoności z Nieskończonością nie jest łatwa do wyobrażenia sobie,ale spomiędzy wszystkich proponowanych rozwiązań, propozycja Sartre'a wyróżnia się elegancją: Sartre po prostu kasuje problem przez zręczne prześliźniecie się ponad jednym terminem: Nieskończonością. Co wcale nie dowodzi,żeby Sartre był myślicielem małej miary,on tylko myśli ciężko. "Bóg umarł, nie rozumiejmy przez to,że nie istnieje,albo że przestał istnieć...Mówił do nas,a teraz milczy"...("Situations").

Czytając kiedyś to żałobne stwierdzenie,skłonni byliśmy przypisywać Sartre'owi onieśmielające głębie metafizyczne. Ale ten naiwny żołdak Goetz rozwiał nasze przypuszczenia. Już w "Muchach "Jowisz przechadza się jak mieszczuch po scenie, z zafundowaną mu wspaniałą brodą, która miała nasuwać myśl,że jest to - nieprawda? - Bóg Ojciec. Mimo wszystko wolałem już tamto. Może jednak warto uprzedzić Sartre'a,że ciągnięcie diabła za ogon,a Pana Boga za brodę wcale nie jest najpewniejszym środkiem do wejścia z nimi w kontakt. Goetz nie stał się ateuszem; on był nim zawsze.

Ale czy rzeczywiście wyczerpał on wszystkie środki,aby poznać Boga? Żeby móc uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, Goetz decyduje się na ten raptowny skręt ku świętości,który - uczyniony w znanych mam już warunkach-może być tylko śmieszny. Chodzi tu bowiem o świętość bez Boga. Albo raczej, ponieważ Bóg nie jest jeszcze oficjalnie zdymisjonowany," prosi Go się" o współpracę w dziele Goetza: utworzeniu społeczeństwa doskonałego. Goetz weźmie na siebie sprawę cudów; takie nawrócenie nie ma nic Goetz weźmie na siebie sprawę cudów; takie nawrócenie nie ma nic wspólnego z prawdziwym nawróceniem duchowym. Idąc na pozór drogą wskazaną przez Boga i Kościół, z medalami i ze znakami krzyża, Goetz pozostaje wierny sobie. Tego rodzaju niezrozumienie świętości,która nie jest tylko całkowitym zaangażowaniem się w służbę ludzi, ale równocześnie duchowym obcowaniem z Bogiem,zdradza u Sartre'a rzadko spotykany brak zmysłu religijnego. A przecież ten, kto podjął się nadać nowy sens słowom " Bóg " i "transcendentny", powinien sobie przyswoić właściwe znaczenie słowa "świętość ". W ogóle cały świat chrześcijański dziwnie w sartrowskim oświetleniu wygląda. Goetz o rzeczach świętych mówi mniej więcej tak, jak osobnik opętany erotyzmem mówi o miłości. Słowa są takie same,tylko w jego ustach nabierają innego sensu. Chrześcijanie,którzy krążą w tej sztuce,to maniacy działający pod wpływem psychopatycznych impulsów, zagarnięci bez reszty swoją idee fixe, którzy doświadczają dziwnej radości zarówno wtedy, gdy chłoszczą Boga, jak i gdy dla odmiany biczują się sami, lub służą Mu pokornie jak pieski na czterech łapkach. Sadyzm i masochizm, którego Sartre dopatruje się wszędzie, przenosi tutaj na stosunki z Bogiem. Cóż mu odpowiedzieć, kiedy, dumny ze swojej erudycji, cytuje świętego Jana od Krzyża? Dla tych wszystkich powodów trudno uznać nam Goetza - Sartre'a za osobistość kompetentną w ocenie tego,co jest możliwe dla chrześcijanina,a co nie. Niemożliwe, mówią nam, być jednocześnie cząstką Kościoła i kochać lud, buntować się przeciwko niesprawiedliwościom społecznym, a jednocześnie zgadzać się z wolą Bożą. No i jak dyskutować ? Czy można kochać jednocześnie Boga i ludzi, dowiodły dwa tysiące lat chrześcijaństwa. Każdy najmniejszy nawet akt miłosierdzia - jest on niepodzielnie miłością Boga i człowieka - obala tego rodzaju wnioskowanie i powinien Sartre'owi wytrącić pióro z ręki. Ale pan profesor jest głęboko przekonany, że więcej prawdy mieści się na jego czarnej tablicy niż w realnym wszechświecie. Po cóż miałby otwierać swoje okno ? Nie mówcie mu o księżach, którzy pielęgnują trędowatych zakonnicach, które tysiącami poświęcają swoje życie dla chorych i ubogich,jakie znaczenie ma dla tego egzystencjalisty wobec idei? Dlatego to nie żywe istoty poruszają się w jego sztuce,nie może być traktowana poważnie, gdyż stawiając tezę nie dopuścił się do uczciwej obrony antytezy. Jeżeli już zadał sobie trud uporania się z chrystianizmem, powinien był postawić naprzeciw siebie świętego Tomasza, Augustyna i Wincentego a Paulo,a nie niedołęgów umysłowych albo ludzi złej woli. Corneille przeciwstawiając Sewerowi Poliekta,a Claudel Almarikokowi Mesę,okazali się bardziej wspaniałomyślni wobec przeciwnika. W sztuce Sartre'a chrześcijanin ukazuje się na scenie należycie spreparowany. A Pan Bóg jest tak głupi,że naprawdę nie ma prawa do istnienia. Bóg umarł. Trudno, nie mamy prawa oponować! Jego zniknięcie ma pozwolić na zrodzenie się uczucia, podobno nieznanego dotychczas: nie mając Ojca, ludzie nareszcie będą mogli kochać się jak bracia. Doskonale! Goetz,to serce z kamienia,uczuli się,otworzy, sforsuje od strony ludzi kraty samotności. Kiedy,przy końcu sztuki, Goetz z miłości do ludzi sztyletem zabija człowieka, który odmówił poddania się jego władzy,fakt ten nie stanowi dla nas dostatecznie przekonującego dowodu,abyśmy bez zastrzeżeń mogli uwierzyć w tę miłość ludzkości. I kiedy zaraz potem zapada kurtyna,nie pozostaje nam nic innego,jak tylko czekać na następną sztukę. Taką obietnicą kończyły się już "Muchy". Drepczemy w miejscu. Teatr Sartre'a przypomina te opery,gdzie tłum śpiewa na wszystkie tony. "Idziemy! Idziemy",nie posuwając się ani o krok. Czekamy pierwszego kroku Sar'tre'a w tej obiecywanej tak przez niego nowej erze.

Dramat Sartre'a jest dramatem Nietzschego. Jak zauważył już Jaspers,ateiście nie udaje się uciec od świata chrześcijańskiego. Uczepiony jego krawędzi,zapowiada mnóstwo innych możliwości. Ale,żeby wyjść poza chrystianizm,musi oprzeć się właśnie na wartościach chrześcijańskich,na wolności na przykład..."Niech opuści ten stały grunt,a,jak mówi Jaspers,"wpadnie w dziurę". Jedna noga w chrystianizmie,druga w pustce,pozycja to zaprawdę mało wygodna. Dusza współczesnego ateisty zachodniego jest ulepiona częścią z zawziętości,częścią z nihilizmu. Czuje on wstręt do tego,czym jest,a nie jest tym, czym chciałby być. Nie mogąc uczynić skoku w nicość,posługuje się wartościami chrystianizmu i lży go,chociaż czuje go głęboko pod skórą, chociaż karmi się nim i oddycha i chociaż bez niego byłby niczym; wreszcie pisze dramat,który jest gradem bluźnierstw i kończy blagierską obietnicą: dzisiaj jeszcze jest nienawiść,ale jutro będzie już na pewno miłość. Ale "śmierć Boga" nie stanie się nigdy faktem dokonanym,przeszłym,po którym się przejdzie do porządku dziennego, jak chciałby to w nas wmówić autor.Niektórzy ludzie uważają,że antyateistyczna zaciekłość Sartre'a ma źródło w dręczącym go niepokoju. Człowiek spokojnie ateistyczny,twierdzą,mówiłby mniej o Bogu i zachowałby więcej zimnej krwi. Ale i niepokój ma różne oblicza. Jest niepokój człowieka;który szuka w męce,nie wiedząc,jaką drogę obrać; i niepokój człowieka, który opowiedziawszy się przeciw Bogu,nie jest w stanie oswobodzić się od myśli chrześcijańskiej; myśląc jej kategoriami zwalcza jej istotę. Problem,który stawiają dramaty Sartre'a,jest mniej metafizyczny niż psychologiczny: Jean-Paul Sartre chce zapomnieć,że jest chrześcijaninem i przeskoczyć przez wiarę chrześcijańską. Czy to mu się uda?

"Diabeł i Pan Bóg" oddaje nam wielką przysługę. Pokazuje mianowicie,jaką drogą duchową egzystencjalista dochodzi do ateizmu. Podczas całego przedstawienia słyszymy głosy Lutra, Nietzschego,Comte'a i Marksa,nim wreszcie odezwie się sam Sartre. Ale jeżeli "Diabeł i Pan Bóg" jest montażem,w którym nie brak anachronizmów,to jednocześnie jest dobrą lekcją historii,na której przy blasku rampy wybucha wewnętrzna sprzeczność zachodniego ateizmu,który z zaczynu chrześcijańskiego wyciska ferment antychrześcijański i proklamuje wyjście poza chrystianizm. Cóż innego mu pozostaje,jak tylko uciec się do igraszek surrealistów, uczepić się jakiegokolwiek fanatyzmu,albo szarpać się w bezsilnej wściekłości ?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji