Artykuły

Kto nie skacze, prawosławny!

Belgradzki festiwal teatralny BITEF nie jest już miejscem spotkania Zachodu ze Wschodem. Coś za coś. Dziś przyjeżdżają tu twórcy z podzielonego regionu. W "Battlefield Memories 1914-2014" Serbowie i Bośniacy opowiadają historię byłej Jugosławii. Gdy mowa o serbskich gwałtach w Sarajewie, aktor z Serbii milczy - pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Odbywający się w Belgradzie od 1967 r. festiwal BITEF to impreza kultowa. Gościł najważniejsze postaci światowego teatru. W czasie zimnej wojny bywał najdalej na wschód wysuniętym przystankiem dla zachodnich artystów - i najdalej na zachód dla wschodnich. Dziś przyjeżdżają tu gwiazdy - belgijski reżyser Luk Perceval czy Krzysztof Warlikowski z "(A)pollonią" - ale po upadku żelaznej kurtyny BITEF stracił wyjątkową pozycję. Stał się za to miejscem spotkania teatru podzielonego dziś regionu. Są tu Słoweńcy, Bośniacy, Serbowie, Węgrzy, Chorwaci. Na Bałkanach teatr mówi o trudnych sprawach w sposób bezpośredni i odważny.

Ofiara wraca w koszmarach

Dowodem "Aleksandra Zec" [na zdjęciu], przedstawienie zwycięzcy tegorocznej edycji Olivera Frljicia z teatru w chorwackiej Rijece. Opowiada o nierozliczonej zbrodni na Serbach z Zagrzebia. Tytułowa Aleksandra miała 12 lat, gdy w czasie wojny w 1991 r. widziała, jak jej ojca mordują funkcjonariusze chorwackiego MSW. Wkrótce dziewczynka wraz z matką została zastrzelona. Sprawa długo nie interesowała chorwackiego wymiaru sprawiedliwości, a sprawców ostatecznie skazano za inne przestępstwa.

Każdy element spektaklu Frljicia z osobna byłby kiczowaty. Padający na przysypane ziemią ciało aktorki sztuczny śnieg; upozowanie posiłku rodziny na Ostatnią Wieczerzę; muzyka Preisnera w tle odczytywanych sądowych protokołów. Wreszcie: wprowadzenie na scenę 12-letnich dziewczynek - Serbek i Chorwatek - rozmawiających z Aleksandrą po latach. Razem tworzy to jednak obraz precyzyjnie skrojony i okrutny, wyrafinowany w swej prostocie. Koszmarny sen na jawie - zapada po nim w teatrze głęboka cisza.

Frljić posługuje się prowokacją i manipulacją emocjonalną jako metodą; jego spektakle są żywo komentowane. To nazwisko dobrze znane w Polsce. Przed rokiem Frljić miał w Starym Teatrze w Krakowie wystawić spektakl o "Nie-Boskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego i jej realizacji Konrada Swinarskiego. Tematem miały być nie tylko antysemickie wątki tekstu, ale też banalizacja oraz komercjalizacja Holocaustu we współczesnej sztuce. Po nagonce lokalnych mediów i środowisk prawicowych oraz konflikcie wewnątrz teatru dyrektor Jan Klata odwołał premierę.

Zostań własnym cenzorem

O współczesnej (auto)cenzurze w sztuce mówi spektakl "A gde je revolucija stoko?" ("A gdzie rewolucja, ścierwo?") Chorwata Boruta Šeparovicia. Z grupą Montažstroj zrealizował on w Zagrzebiu projekt teatru społecznościowego. Chór Małych Ludzi stanowią mniejszości - Serbowie, imigranci. Wspólnie śpiewali piosenki z kultowej na Bałkanach płyty "Paket aranžman", symbolu jugosłowiańskiej nowej fali lat 80., przepisane tak, by mówiły o dzisiejszej ksenofobii, drapieżnym kapitalizmie, silnych ruchach neofaszystowskich. "Ko ne skac!e, pravoslavac!" ("Kto nie skacze, prawosławny!") - śpiewają na znaną w Polsce stadionową nutę. Jednak z powodu kłopotów z prawami autorskimi do piosenek chóru już nie ma. Został zapis wideo na ekranie. A na scenie - ostry koncert wkurzonych artystów.

Šeparović opowiada o porażce społecznego projektu w starciu z rynkiem sztuki i pokrętnym prawem. Cytuje ustawy, oznacza w spektaklu momenty wycięte z powodu praw autorskich - to długie fragmenty ciszy. Idzie dalej: mówi o rozkładzie jugosłowiańskiego przemysłu nagraniowego sprywatyzowanego w sposób, który musiał doprowadzić do jego upadku. O zanikaniu w krajach tzw. nowej Europy przywiązania do tego, co wspólne. Warto pamiętać, że "uspołecznienie" przemysłu w dawnej Jugosławii wyglądało inaczej niż choćby w PRL-u - samorząd pracowniczy odgrywał tam większą rolę.

Najważniejsze jednak, że Šeparović zdaje sobie sprawę z własnego uwikłania w mechanizmy prowadzące do decyzji o autocenzurze. Nie przyjmuje pozy męczennika, mówi wprost, że nie chciał ryzykować aktu obywatelskiego nieposłuszeństwa, sądowego procesu, może zakazu występów. Tej bezlitośnie szczerej autodiagnozy może Chorwatowi zazdrościć niejeden "artysta zaangażowany" - również w Polsce.

Bitwa o pamięć

Głównym tematem BITEF-u było stulecie strzałów do arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie, iskry, od której rozpętała się I wojna światowa. Na scenę wracał zabójca arcyksięcia Gawriło Princip, bojownik - jak sam mówił - o zjednoczenie południowych Słowian. Biljana Srbljanović w dramacie "Ten grób jest dla mnie za mały" przypomina, że Princip o swojej narodowości mówił "Serbo-Chorwat", a jego organizacja nazywała się Młoda Bośnia.

W spektaklu "Zmajeubice" ("Pogromcy smoków") Ivy Miloszević narodowy mit to bajka dla grzecznych dzieci. Princip ze swoją drużyną jest tu jak szewczyk Dratewka rzucający wyzwanie obcej potędze, nieświadomy, o co toczy się gra. Świetnie odegrany przez aktorów Jugosłowiańskiego Teatru Dramatycznego w Belgradzie tekst współczesnej serbskiej dramatopisarki Mileny Marković pławi się w ironii, naiwnej poetyce, rymowankach i piosenkach.

Z kolei w "Battlefield Memories 1914-2014" Hansa-Wernera Kroesingera z Berlina tematem jest nie tyle historia, ile polityka historyczna na Bałkanach w ostatnim stuleciu. Grany po serbsku, angielsku i niemiecku spektakl igra formułą akademickiego wykładu i historycznej rekonstrukcji, odnosi się do oficjalnej propagandy i podręczników historii. Aktorzy mówią o pomnikach Principa stawianych za rządów Tity - i usuwaniu jego śladów w niepodległej Bośni.

Serbowie i Bośniacy jednym głosem opowiadają historię byłej Jugosławii. Gdy jednak mowa o serbskich gwałtach w Sarajewie, aktor z Serbii milczy - jak oficjalna pamięć jego kraju.

Czy gej ma gorzej niż Węgier?

Nacjonalistyczne demony oswaja się też na wesoło - jak Andraš Urban w entuzjastycznie przyjętym spektaklu "Neoplanta". To łacińska, nadana przez austriacką cesarzową Marię Teresę nazwa miasta Nowy Sad. Funkcjonuje tam jvidéki Sz~nház, teatr licznej w autonomicznej prowincji Wojwodina mniejszości węgierskiej.

Należący do niej Urban opowiada losy serbsko-węgiersko-niemieckiego sąsiedztwa w formie czarnej komedii. Grubą kreską rysuje kolejne sceny, nie unika trudnych tematów - uwikłania serbskich Węgrów w nazizm, gwałtów czerwonoarmistów na węgierskich i niemieckich kobietach, czystek etnicznych, których dokonały w Wojwodinie komunistyczne władze. Nie ma litości dla turystycznego wizerunku Wojwodiny multikulti - odpowiada na niego kolażem wciąż żywych haseł antysemickich, homofobicznych, antywęgierskich, antyserbskich, antybośniackich, antyromskich... Nie oszczędza samej sztuki społecznie zaangażowanej. Na koniec aktorzy licytują się, kto jest bardziej dyskryminowany w Serbii - gej czy Węgier? A jeśli gej - to serbski czy węgierski?

Autor był członkiem jury 48. Międzynarodowego Festiwalu BITEF

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji