Artykuły

Teatralny rekord

- Życzyć mi można zdrowia, no i może tego, żebym jeszcze pograł trochę na scenie Słowackiego. I żeby ktoś powiedział: "O, CEBULSKI jak żywy" - mówi o sobie krakowski Jubilat.

Rozmawiamy z Marianem Cebulskim, który dziś [25 listopada] na scenie Teatru im. J. Słowackiego obchodzi jubileusz 60-lecia pracy artystycznej

60 lat na scenie to szmat czasu. Czy patrząc wstecz, sądzi Pan, że mógłby Pan robić coś innego?

- Może to dziwne, ale zawsze marzyłem o tym, żeby być inżynierem dróg i mostów. Do dziś chodzę na skrzyżowanie pod dworcem i patrzę jak oni tam pracują.

Na szczęście został Pan aktorem. Występować zaczął Pan już przed wojną.

- Tak, mój ojciec był oficerem i prowadził w wojsku teatr amatorski. Grała w nim moja mama, siostra, ojciec reżyserował, więc ja siłą rzeczy też w nim podgrywałem. Pewnie to miało wpływ na to, że podczas wojny, kiedy spotkałem Wiktora Sadeckiego i Adama Mularczyka, wstąpiłem do teatru konspiracyjnego. Atmosfera w nim była niesamowita, wiązała się z niebezpieczeństwem, które musiało robić wrażenie na młodych ludziach.

Skończyła się wojna i Pan od razu trafił do Studia Aktorskiego, które otwarto przy Starym Teatrze.

- Z miejsca tam uderzyłem. A jakie tam było towarzystwo... Z Tadeuszem Łomnickim kupowaliśmy na placu Szczepańskim chleb na pół, spotkałem tam Andrzeja Szczepkowskiego, Martę Stebnicką... Uczyliśmy się w dwóch małych pokojach, siadając na krześle udawaliśmy, że siedzimy na tronie, chochla zastępowała berło. Teraz, jak zapraszają mnie do szkoły teatralnej, to widzę, że oni mają wszystko. Myśmy nie mieli nic, ale to wyrabiało fantazję.

Od 1947 roku jest Pan aktorem Teatru im. J. Słowackiego. To chyba historyczny rekord?

- Rzeczywiście, pewnie pobiłem jakiś rekord. Przyznam się, choć proszę mnie nie posądzać o zarozumiałość, że miałem trzy razy propozycję przeniesienia się do Warszawy. Nigdy z nich nie skorzystałem. Podobnie Staś Radwan namawiał mnie do zaangażowania się do Starego Teatru. Było to w czasie, kiedy "Słowacki" nie był w najlepszej kondycji. Powiedziałem mu, że nie ucieka się z tonącego okrętu.

Nigdy nie opuścił Pan też swojej ukochanej drużyny Cracovii.

- Nigdy, choć na ostatni mecz nie poszedłem, bo byłem za bardzo zdenerwowany. Pomodliłem się tylko, ale tym razem się nie udało. A w serialu "Dom" zagrałem nawet trenera Cracovii. Pamiętam, że wtedy Cracovia wygrała z Polonią 3:1 i poprzecinali nam w Warszawie opony.

Czego można Panu życzyć z okazji jubileuszu?

- Zdrowia, kochana, no i może tego, żebym jeszcze pograł trochę na scenie "Słowackiego". I żeby ktoś powiedział: "O, Cebulski jak żywy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji