Artykuły

75 lat po śmierci Witkacego. Kim był naprawdę?

- Pisał do żony, która zostawiła go w Zakopanem: "Nineczko Ty jedna, a poza tym dupy i ofszem, ale to nie to". I kazał jej czytać Bertranda Russella, który dowodził, że najważniejsza jest łącząca małżonków przyjaźń i tolerancja - z Januszem Deglerem w 75. rocznicę śmierci Stanisława Ignacego Witkiewicza rozmawia Aneta Augustyn z Gazety Wyborczej.

Janusz Degler - historyk literatury i teatru, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, przewodniczący komitetu redakcyjnego 25-tomowej edycji "Dzieł zebranych" S.I. Witkiewicza. Autor m.in. książki "Witkacego portret wielokrotny". W dniach 17-20 września w Słupsku poprowadzi międzynarodową sesję naukową "Witkacy 2014: co jeszcze jest do odkrycia?".

Aneta Augustyn: Zdarza się panu wrzeszczeć w łazience? Witkacy twierdził, że każdego ranka wyrzuca tak z siebie wszystko, co w nim pierwotnego.

Prof. Janusz Degler: On wrzeszczał, bo domownicy i znajomi traktowali to z dużą wyrozumiałością. Lubił zresztą ich prowokować i irytował się, gdy nie okazywali zdziwienia. Słonimskiemu uczynił zarzut, że ma bardzo dotkliwy sposób denerwowania ludzi, ponieważ w ogóle nie zareagował na widok Witkacego idącego Krupówkami w papierowej pidżamie.

To może chociaż pan w łazience śpiewa?

- Ja czasem tylko cichutko powtarzam wierszyk, który każdemu może się w życiu przydać:

We wszystkim, ach, we wszystkim muszą być metody,

We wszystkim, ach, metody one muszą być.

Inaczej z nikim nikt nie doszedłby do zgody

I musiałby samotnie sobie beznadziejnie wyć!

Metoda golenia á la Witkacy?

- Zalecał, żeby mydlić twarz tak długo, aż ręka opadnie ze zmęczenia. Potem golić pod włos, wydymając tereny podwąsowe przy pewnym zwężeniu narządów pyszczkowych. Ten poranny rytuał trwał co najmniej pół godziny i Witkacy wypełniał go komponowaniem piosenek.

Czuł się niespełnionym poetą i ubolewał, że nie ma talentu. W młodości uprawiał poezję i ojciec nawet chwalił jego poematy, które zaginęły. Kilka wierszy zachowało się dzięki temu, że wykorzystał je potem w swoich dramatach. Dopiero Anna Micińska zebrała je w tomie "Poza rzeczywistością". Tworzono z tych utworów scenariusze przedstawień muzycznych, a Marek Grechuta piosenką "Hop, szklankę piwa" wygrał festiwal w Opolu w 1977 roku.

W każdym razie miejscem, gdzie najczęściej powstawały tego typu utwory, była łazienka. Jego żona wspomina: "Śpiewał rozmaite piosenki przeważnie własnej kompozycji, stosując szeroką skalę, od basu do sopranu włącznie. Zmieniały się co jakiś czas, gdy doszedł do perfekcji w wykonywaniu jednej, ćwiczył następną". W nich także ujawnia się jego osobowość, inwencja językowa, poczucie humoru, autoironii, groteska i parodia.

Listy też często inkrustował wierszykami i piosenkami, a niektóre wysyłał oddzielnie lub wręczał osobiście.

I które ukażą się w przyszłym roku razem z równie ulotnymi rysunkami, jakie zostawiał na bibułkach i przygodnych kartkach.

- Oprócz portretów, które wykonywał pod szyldem Firmy Portretowej i które były głównym źródłem utrzymania, pozostało także mnóstwo rysunków opatrzonych zabawnymi dopiskami, komentarzami lub wierszykami. Pokazywano je na kilku wystawach, także w Nowym Jorku, gdzie doceniono ich wartość. To fantastyczne pomysły plus mistrzowsko prowadzona kreska. Niektóre znajdą się w tomiku, który przygotowuję dla PIW-u, tytuł: "Piekielne pomysły działają na zmysły".

Zbiór wierszy łazienkowych to początek końca pana pracy nad Witkacym, która trwa od ponad pół wieku. Jak "człowiek od Witkacego" będzie bez niego funkcjonował?

- W przyszłym roku ukażą się listy z lat 1934-39 oraz varia, m.in. reportaż z podróży do tropików, felietony o demonizmie i dandyzmie zakopiańskim, wywiady oraz "Papierek lakmusowy" - jednodniówka wydana w 1921 roku z parodiami utworów dadaistów i futurystów.

Zadanie zostanie wykonane: wszystkie zachowane teksty Witkacego, starannie opracowane, będą dostępne w 25 tomach. Marzę o tym finale, ale jednocześnie jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić...

Poznałem go latem 1957. Właśnie wyjeżdżałem na wakacje po pierwszym roku polonistyki. Na stoisku w pedecie - to był największy we Wrocławiu dom handlowy - wypatrzyłem dwutomową powieść "Nienasycenie", która ukazała się na fali popaździernikowej odwilży.

Ależ to było wrażenie! Moje pokolenie wychowało się na literaturze pozytywistycznej oraz radzieckich powieściach w rodzaju "Jak hartowała się stal" i "Opowieść o prawdziwym człowieku", ewentualnie rodzimych produkcyjniakach, jak "Na przykład Plewa" czy "Nr 16 produkuje". W podręcznikach stało, że twórczość Witkacego to produkt schyłkowej epoki imperializmu, w bibliotekach obowiązywał zakaz udostępniania jego utworów.

Witkacy zdemolował moje szkolne pojmowanie literatury. Wszystko było jej zaprzeczeniem. Całkowicie odmienny typ narracji, niezwykle drobiazgowa analiza stanów psychicznych bohaterów, z którymi nie sposób było się identyfikować, śmiałe i groteskowe sceny erotyczne, sugestywna wizja najazdu Chińczyków na Europę oraz język pełen zaskakujących metafor i neologizmów.

Od wykładowcy dowiedziałem się, że wiele tekstów Witkacego znajduje się w dziale rękopisów w Ossolineum. Wypisał zaświadczenie, dzięki któremu udostępniono mi rękopisy dziewięciu dramatów oraz powieści "622 upadki Bunga" i "Jedyne wyjście". Przychodziłem do Ossolineum w każdej wolnej chwili...

Rozprawę doktorską poświęciłem już inscenizacjom sztuk Witkacego w międzywojniu.

Jest obecny w całym moim dorosłym życiu.

Obecność bezproblemowa?

- Żyje legenda o jego duchu, który robi szpryngle witkacologom. Sam stałem się ofiarą. W maju 1973 poszedłem do teatru prosto z Ossolineum z teczką jego tekstów, które przygotowywałem do tomu "Bez kompromisu". O ksero nikt wtedy nie słyszał, więc przepisywałem te teksty z przedwojennych czasopism w bibliotekach w całej Polsce.

Teczkę zostawiłem z płaszczem w szatni. Po spektaklu podaję numerek, dostaję płaszcz. "A teczka?" - pytam szatniarkę. A ona mówi, że ją wydała wysokiemu mężczyźnie w nieco staroświeckim ubraniu, który wyszedł z widowni, zanim skończyły się oklaski, i zażądał wydania teczki stojącej pod ladą.

W prasie ukazało się ogłoszenie: "Dr Janusz Degler w drodze do teatru zgubił teczkę. Znalazca otrzyma wysoką nagrodę". I nic. Teatr zgłosił kradzież milicji.

Wezwali pana?

- Razem z szatniarką. Meldujemy się na komendzie, funkcjonariusz wyciąga album: "To są fotografie wrocławskich kieszonkowców". Warto przypomnieć, że we Wrocławiu funkcjonowała wtedy uczelnia kształcąca złodziei. Kontynuowała tradycje przedwojennej szkoły lwowskiej, którą ukończyło wielu znakomitych doliniarzy. Ktoś z Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego opisał nawet w pracy doktorskiej jej działalność, metody rekrutacji i nauczania.

Przejrzeliśmy kilka albumów, ale szatniarka nie rozpoznała złodzieja. Sprawę umorzono. Po jakimś czasie dostałem od Jana Dolatkowskiego, znajomego Witkacego, jego fotografię z 1938 roku. Wziąłem to zdjęcie ze sobą na premierę do Kameralnego, pokazałem je tej szatniarce. Długo się przyglądała: "Tak, to chyba on "

Innym witkacologom też się dostało?

- A jakże. W kuchni Anny Micińskiej wywołał w nocy pożar, interweniowała straż pożarna, ale dziwnym trafem nie spłonęła rozłożona na stole korekta pierwszego wydania "622 upadków Bunga". Jerzego Timoszewicza, który redagował poświęcony Witkacemu zeszyt "Pamiętnika Teatralnego", rąbnął w głowę, kiedy wrócił z drukarni do domu z egzemplarzem. Ale największego szpryngla wyciął partyjno-rządowej delegacji, która udała się do Jezior, gdzie popełnił samobójstwo, i zamiast jego szczątków przywiozła w kwietniu 1988 szczątki młodej Ukrainki. Z honorami pochowano ją w grobie matki Witkacego w Zakopanem i spoczywa tam do dziś.

A nie przeszkadzał panu w pracy nad listami do żony?

- Przeciwnie, dzięki szczęśliwym przypadkom udało się rozwiązać mnóstwo zagadek tej korespondencji.

Kiedyś odbieram telefon, nieznany mi człowiek pyta, czy interesuje mnie portret jego babki Marii Wilczkowej wykonany przez Witkacego. Odpowiadam, że chyba duch Witkacego go do mnie skierował, bo od dawna daremnie poszukuję informacji o rodzinie Wilczków z Chorzowa, o której jest mowa w jednym z listów do żony. Okazało się, że babka prowadziła pamiętnik, w którym opisała okoliczności poznania Witkiewicza w Zakopanem i jego pobyty w Chorzowie.

Takich odkryć w ciągu ośmiu lat pracy nad listami było wiele, za każdym kryła się fascynująca historia.

W każdym razie nie sprawdziły się moje obawy, że mogą spotkać mnie różne przykrości z powodu opublikowania jego wszystkich listów do żony.

Bo też ujawniają one intymne strony życia Witkacego, których upublicznienia sobie nie życzył.

- Każdy edytor prywatnej korespondencji jest w trudnej sytuacji etycznej. Co wolno publikować? Gdzie jest granica, której nie należy przekraczać? Opinie są podzielone. Długo zastanawialiśmy się z Anną Micińską, która przepisała całą korespondencję Witkacego z żoną (1278 listów i kartek pocztowych), czy nie powinniśmy pominąć niektórych fragmentów. Uznaliśmy, że nie będziemy cenzurować.

Nie ma w polskiej literaturze, a może i w światowej, równie szczerej korespondencji. Witkacy nie miał przed żoną żadnych tajemnic i jak spowiednikowi zwierzał się ze wszystkiego, posuwając się do granic ekshibicjonizmu. Opisywał dokładnie swoje problemy z hemoroidami, stany depresji i myśli samobójcze. Oraz dzielił się kłopotami, które przysparzały mu związki z innymi kobietami.

Jadwiga Unrug, zwana Niną, miała znakomite arystokratyczne korzenie i urodę wampa, która jednak nie szła w parze z temperamentem. Witkacy narzekał na jej oziębłość i po dwóch latach wspólnego życia w Zakopanem małżonkowie rozstali się w 1925 roku. Ona wyjechała do Warszawy, on pozostał w Zakopanem. Zdradzał ją m.in. z jej kuzynką Marią Pawlikowską i jednocześnie zapewniał: "Nineczko Ty jedna, a poza tym dupy i ofszem, ale to nie to". Kiedy zabroniła mu przyjeżdżać do siebie do Warszawy i postanowiła rozstać się z nim, błagał, by tego nie czyniła, bo żyć bez niej nie może. Kazał jej czytać "Małżeństwo i moralność" Bertranda Russella, który dowodził, że związek nie musi się rozpaść mimo zdrady i że najważniejsza jest łącząca małżonków przyjaźń i tolerancja.

Po kilku miesiącach tej szarpaniny żona przyjęła jego propozycję, że pozostaną małżeństwem przyjacielskim.

Godziła się potem na wszystko.

- Radziła mu nawet, jak powinien postępować z kapryśną, młodszą od niego o 17 lat Czesławą Oknińską. Była nawet gotowa ją namawiać, aby nie zrywała związku z Witkacym, gdy dowiedziała się, że uwiódł młodziutką narzeczoną zakopiańskiego fryzjera. Nic dziwnego, że czyta się te listy jak powieść psychologiczną.

Był przekonany, że żona paliła jego listy, o co ją usilnie prosił, i dlatego pozwalał sobie na totalną szczerość.

- Ona tymczasem skrupulatnie je zbierała i ocaliła dla nas to niezamierzone dzieło, będące i zwierciadłem osobowości, i źródłem do poznania codziennego życia. W ostatniej woli zastrzegła, że listy mogą być opublikowane 20 lat po jej śmierci. Zmarła w 1968 roku.

Konstanty Puzyna powiedział, że Witkacy wyżywi jeszcze wiele pokoleń badaczy. Lista witkacologów, którzy przyjeżdżają teraz, we wrześniu, do Słupska, jest imponująca. Historycy literatury i sztuki, fotograficy, kulturoznawcy, a nawet psychiatra. Co jeszcze jest do odkrycia?

- Spotykamy się w Muzeum Pomorza Środkowego co pięć lat, zawsze w rocznicę śmierci Witkacego. Jest jednym z nielicznych polskich twórców, który nieustannie odnawia swe znaczenia. Decydują o tym zmieniające się konteksty polityczne, społeczne, kulturowe. Żywotność pisarza ocenia się nie tylko po kolejnych edycjach jego dzieł, ale także po tym, czy jest przedmiotem dyskusji i sporów.

W tym roku porozmawiamy o służbie Witkacego w armii carskiej i obiektach jego pożądania, o perwersjach, zdrowiu psychicznym, moralności, szyderstwie, kobietach i metafizyce. Będą jego koncepcje wychowania, kwantowe światy w Czystej Formie, a nawet motywy gadzie w jego malarstwie i podobieństwa Firmy Portretowej do Fabryki Warhola.

Dlaczego Witkacy ciągle jest na czasie?

- Mówił, że w sztuce nie można eksperymentować, że trzeba być "zapiętym na ostatni guzik". Myślę, że w życiu też. Mierziła go nasza bylejakość, "bałagulstwo", zasada "jakoś to będzizm", odwalanie zajęć na "olaboga" oraz "gnypalstwo" (tj. "grzebanie palcem w tym, czego traktowanie wymaga precyzyjnych instrumentów"). A przede wszystkim to, że "zasadniczym stosunkiem Polaka do Polaka jest wzajemna pogarda" połączona z przekonaniem o swojej większej wartości, co nazywał "kołpakiem napuszenia". Smucił go zanik potrzeby głębszych przeżyć i doznawania uczuć metafizycznych, czyli tego, co nas odróżnia od świata zwierząt. "Zjeść, poczytać, pogwajdlić, pokierdasić i pójść spać". Dziś na pewno dodałby do tego oglądanie telewizji.

Tadeusz Różewicz wiele lat temu proponował, aby "Niemyte dusze", które Witkacy napisał w 1936 roku i które są bezpardonowym rozrachunkiem z naszymi wadami narodowymi, wprowadzić do szkół jako lekturę. Albo przynajmniej polecić obowiązkowo rozdział o łaźni parowej.

Higiena była jego obsesją.

- Była dla niego podstawowym wyznacznikiem człowieczeństwa. "Trzeba zacząć walić w mordy, myć niechlujne pyski i głowy trząść, i łbami zafajdanymi walić o jakieś chlewne ściany z całych sił, bo naprawdę, jak przyjdą wypadki przerastające naszą epokę obecną - to mogą zastać już nie naród, a kupę płynnej zgnilizny". Zalecał mycie się codziennie, szczególnie starannie "części zasadnicze". Do tego wanna co tydzień i łaźnia przynajmniej raz w miesiącu.

Mamy rocznicę śmierci, właściwe o tym mieliśmy rozmawiać, a my znowu do łazienki.

- O śmierci już wiele pisano, zostańmy przy łazience. Może jeszcze jeden wierszyk poranny:

Jeśli cię nic nie swędzi i nie zanadto boli,

Nie miej pretensji żadnej do najsroższej doli.

Skoro już wróciliśmy do kąpieli: używa pan szczotek braci Sennewaldt?

- Ależ skąd! To zbyt cenna pamiątka. Bracia Sennewaldt mieli w Białej koło Bielska firmę, która zaopatrywała w szczotki eleganckie hotele w całej Europie, a nawet dwór Franciszka Józefa. Witkacy był nimi zachwycony, zamawiał je dla siebie, dla żony, dla przyjaciół i wszystkim kazał się nimi szorować. Kilka lat temu w Bielsku-Białej dostałem komplet szczotek w prezencie od dyrekcji fabryki produkującej takie same szczotki, co firma braci Sennewaldt. Może napiszę o tych szczotkach w kolejnej książce. Różewicz nawet podsunął mi tytuł - "Labirynt Witkacego".

Miało już nie być kolejnej książki.

- No tak, ale jak żyć bez Witkacego? Szczotki i wielki zbiór witkacjanów najchętniej oddałbym do muzeum witkiewiczów, które powinno powstać w Zakopanem. W przyszłym roku przypada setna rocznica śmierci Stanisława Witkiewicza i 130. rocznica urodzin jego syna. To dobra okazja, żeby rozpocząć starania. Oficjalnie deklaruję, że jeśli powstanie, przekażę do niego kompletny zbiór obcojęzycznych i polskich wydań Witkacego, polskie i zagraniczne afisze i programy teatralne, programy wystaw, setki wycinków prasowych itd. Sporo się tego uzbierało.

Nienasycenie Witkacym.

- Nigdy się z nim nie nudziłem. Moja rodzina podobnie, dzieci chętnie recytowały jego wierszyki. Na kłopoty z wymową polecam do ćwiczeń wierszyk "Kobra":

Kobra bardzo jest niedobra -

Uch - jak kobra jest niedobra!

Lecz czy to jest jej a c h wina?

Onaż działa jak maszyna!

Człowiek jest a c h taki też -

Jeży się jako ten jeż.

Każda baba jest niedobra

Jako pierwsza lepsza kobra!

Tak - lecz ona o tem wie -

Co za świństwo, fuj, ach fe!!

Przejął pan coś z jego języka do własnego?

- Niektóre z jego słów weszły do języka potocznego: nienasycenie, kobieton, pyffko, glątwa. Proponował, aby niemiecki katzenjammer zastąpić słowami: piciowyrzut, popijnik, sumienioból, wnętrzostęk. Ja najbardziej lubię słowa "swędzipiórek" na określenie krytyka literackiego i "zatulnik" zamiast niemieckiego szlafroka.

Witkacowski język, podobnie jak malarstwo, jest łatwo rozpoznawalny. Weźmy nazwiska bohaterów jego sztuk, jak Irina Wsiewołodowna Podberezka-Zbereżnicka czy Świntusia Macabrescu. Albo przekleństwa majstra i czeladników z "Szewców": ty wandrygo, ty chałapudro, ty skierdaszony wądrołaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawy bum!

Usłyszał pan kiedyś, że ma coś z Witkacego?

- Moi studenci twierdzą, że kiedy o nim wykładam, pojawia się w moich oczach coś demonicznego. Może chcą się przypodobać...

Zaczęliśmy od wierszyków, zakończmy zatem takim:

Pusz się draniu, pusz się, pusz -

Potem hycniesz w grób i kusz!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji