Artykuły

Program Świąteczny

Otóż to. Dopiero gdy przychodzi do konfrontacji pojedynczej osoby - widza, jak na przykład ja, z tym potężnym dwukanałowym strumieniem naszego programu telewizyjnego, można zdać sobie w pełni sprawę z dysproporcji sił: ludzkiej zdolności do percepcji, krytycyzmu, pojemności pamięciowej - a także z kilku innych kwestii ogólnych. Bo po pierwsze, jeśli nawet uda ci się, Człowieku, obejrzeć maksimum rzeczy wartych oglądania, to nie sposób je zapamiętać. Po drugie, dopiero przy takim zmasowanym strumieniu okazuje się, jak mało znaczy dla TV poszczególna pozycja, a zaczynasz podziwiać, jak oni dali sobie radę, żeby zapchać ów obszar czasu; dostrzegasz, że TV to przede wszystkim fabryka o taśmowej produkcji. I wtedy różne ogólne tezy o "strumieniu informacji" atakującym współczesnego człowieka, o sytuacji tegoż człowieka, o "sterowaniu" jego świadomością i jego czasem, wszystko to nabiera przerażającej konkretności. A przecież mówimy o jednym tylko z instrumentów owej "duchowej obróbki". O Niezależna, Samodzielna Jednostko, co z tobą będzie?

Ja, oczywiście, w ciągu tych dwu świątecznych tygodni oglądałem pozycje, które wydały mi się godne obejrzenia, a raczej to, co spośród nich udało mi się ujrzeć wśród innych normalnych ludzkich zajęć, był to zatem z pewnością obraz niepełny - i trudno nie będzie mną rządziła telewizja... Jeśli więc wiele rzeczy pomijam, to albo z góry ziejących dla mnie nudą, albo takich, które były mi nie w porę. Ponadto redaktor znalazł na mnie sposób dając mi na wszystko trzy stroniczki maszynopisu, co jest jeszcze jednym przykładem owego "sterowania umysłem".

Rozrywałem się więc oglądając powtórki i premiery, seriale i rzeczy niepowtarzalne, filmy i spektakle teatralne: "Słynne ucieczki", w których wszystko się już zaciera, i czas, i chronologia, i gdzie w coraz to innych kostiumach odgrywa się wciąż ten sam kawałek jednego filmu z jednym epizodem - reszta jest krótkim, zdawkowym streszczeniem. Jak dotąd zapamiętałem tylko polski odcinek - o ukrytym pod maską automatu beznogim szachiście. A więc ostatni z radzieckiego cyklu "Filmy, które warto zobaczyć" - "Plac Czerwony" reż. Ordyńskiego, o którym to, bardzo nierównym cyklu, powtórzyć mogę tylko, iż odbiera się niektóre z tych filmów jako coś bardzo egzotycznego w czasie. A więc "W starym kinie" - poczciwego Flipa i Flapa w "Toreadorze" oraz jeszcze raz "W 80 dni naokoło świata", gdzie była druga walka byków tego samego dnia. A więc bzdurę w trzech częściach pt. "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", która miała być polskim Szwejkiem, a była jeszcze jedną laurką rodzimego cwaniaczka w sosie zarozumiałej polskiej ksenofobii. A więc kolejne odcinki "Chłopów", do których muszę się stopniowo przyzwyczajać. Kolejnego Caillabeta i Flersa - "Zakochanych" w reż. E. Dziewońskiego, dobrych na świąteczne trawienie. "Alfabet rozrywki" w reż. S. Mroczkowskiego, który od początku uważam za dobry program rozrywkowy, pełen inwencji, śmieszny, inteligentny, bliski niektórym programom Olgi Lipińskiej. Kolejne "Expressy", którym grozi funkcja smutnej pamięci "Wielokropka", a w których nadal najlepsza jest część Dobrowolskiego i Pokory, bo jest inna, odkrywcza, podczas gdy reszta nie może się wyrwać z maniery dawnych "Szpilek". Violettę Villas ("Wieczór przy kominku"), którą uważam za fenomen stylu i Wielką Indywidualność. "Divertimento sylwestrowe" Przybory, ale tu już się powtarzam... Ulubionego Rumcajsa, prawdziwą perełkę (czy naszyjnik?) ludowego stylu, dobrego smaku, wdzięku i delikatnej ręki. Rumcajs doczekał się już syna Cypiska, a Jacek i Agatka, tak ongiś popularni, przeszli na rentę po 1200 programach - Jezus Maria! podziwiam autorki pp. Raciborską i Chotomską, to dopiero uprzytamnia, czym jest telewizja. Wreszcie powtórzenie widowiska dokumentalnego "Poczdam 1945" w reż. R. Wionczka, który nadal uważam za słabszy od "Norymbergi", a dlaczego, to byłby temat do dłuższej, chyba politycznej dyskusji.

Rzeczy, które zostały w pamięci, to trzy świetne premiery teatralne. Widowisko "Kobry" wg. Terence Feely'ego, "Kto zabił świętego Mikołaja?" w reż. Anny Minkiewicz, dobrane i tematem i jakością roboty, zwarte, żywe, zrobione fachową ręką, ze wszystkimi atrybutami dobrego angielskiego kryminału (żeby zrozumieć, jak trudno im dorównać, wystarczy obejrzeć powtórki "Teatru Sensacji" z lat sześćdziesiątych). Widowisko doskonale zagrane, z piękną Anną Milewską w tak innym repertuarze, a tak rzadko oglądaną w TV.

O "Zemście" Fredry w reż. Jana Świderskiego, z nim jako Cześnikiem i Wołłejką jako Rejentem, mówić można same tylko superlatywy. Nie ma obaw o teatr polski, jeżeli w dalszym ciągu potrafi się tak cudownie zrealizować fredrowskie arcydziełko, bez żadnych "twórczych pomysłów", tak mówić ten wiersz - elementarz polszczyzny, tak cieniować nastroje, grę uczuć, tak rysować postaci, tak wyreżyserować spektakl. Patrząc na tego znakomitego Fredrę wiem, że jestem w Polsce. Słowa najwyższego podziwu za świąteczny prezent. Uczcie się, młodzi reżyserzy.

Z nie mniejszą przyjemnością oglądało się drugi spektakl Teatru Poniedziałkowego - "Ruy Blasa" Victora Hugo, w tłum. G. Karskiego i w reż. Ludwika René. Było to o tyle zaskakujące, że dworsko-królewska drama tego klasyka ma coś z szacownej i drętwej opery, patetycznej a wzniosłej w swym dramatycznym kształcie. Ludwik René, reżyser-mistrz, zrobił spektakl świetny, piękny plastycznie, wyrazisty, zwarty, z doskonale zagranymi rolami. Andrzej Seweryn, jako młody Ruy Blas, Anna Seniuk, jako królowa, aktorka o wielkiej przyszłości i wreszcie Marek Walczewski, jako Don Salluste de Bazan, fascynująca osobowość aktorska - dali koncert o niezatartej sile sugestii. Dobry początek na nowy teatralny sezon.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji