Artykuły

Ciotunia

CO zrobić, żeby Fredro był śmiesz­ny? Pytanie brzmi obrazoburczo. Przecież Fredro jest śmiesz­ny. Tak, w czytaniu. Na scenie współczesnej bywa śmieszny. W nielicznych przedstawieniach, w których reżyser albo aktor potrafią odkryć wcale niełatwą tajemnicę scenicznego komizmu tego pisarza - i potrafią przy pomocy właściwych (szczęśliwie pojemne słowo...) środ­ków ożywić tę cudowną literaturę, tak rzadko brzmiąca żywo na scenie dzisiejszej. Bardzo to złożony pro­blem, dlaczego tak się dzieje. Współ­czesna fredrologia - może dlatego, że kiedyś o Fredrę spierało się i walczyło kilka pokoleń? - ledwie się rozpoczyna. Wiadomo przecież, że inne dziś stawiać musi pytania, niż za czasów Kucharskiego, czy Boya. Współczesny teatr polski nie wie już bowiem, co znaczy "styl fre­drowski". Współczesny teatr nie ma już aktorów, którzy ów styl fredrow­ski - obojętne, dobry czy zły, lo­giczny czy fałszujący fredrowskie komediopisarstwo - znali i w spo­sób naturalny uprawiali.

W WARSZAWIE w ciągu ostatnich lat mieliśmy zaledwie jedno przedstawienie ("Wielkiego czło­wieka do małych interesów") i jed­ną rolę w innym przedstawieniu (Szambelanowa Ireny Eichlerówny w "Panu Jowialskim"), w których Fredro był żywy. I był śmieszny. Często (nie tylko w stolicy) stosowa­no najbardziej wymyślne zabiegi próbujące, w sposób najczęściej me­chaniczny, "dośmieszyć" Fredrę. Przy pomocy groteski, przy pomocy kary­katury, przy pomocy "nowoczesnej" interpretacji, wykrzywiając się i pastwiąc nad tekstem. Bezskutecznie, najczęściej z wręcz żałosnymi rezul­tatami. Ciągle odzywało się w tych desperackich próbach pytanie: co zrobić, żeby Fredro był śmieszny?

Przedstawienie "Ciotuni" w Tea­trze Polskim, w reżyserii Joanny Koenig, jest sympatyczne przez to, że nie ma w nim dziwactw teatral­nych, nie ma prób mechanicznego dośmieszania Fredry (to prawda, nie najświetniejszego w tej komedii). Spokojne, uczciwe, kulturalne przed­stawienie. Z ładną, rzadko już w ta­kim stylu realizowaną scenografią Teresy Roszkowskiej. I z obsadą, która jest pomyłką, stając się w ten sposób przyczyna tego, że przedsta­wienie się obroniło zamiast zwycię­żyć. Mimo że byli w obsadzie mi­strzowie, mimo że na scenie ogląda­my dobrych aktorów.

CIOTUNIA, pięćdziesięcioletnia panna Małgorzata, pretensjonal­na, brzydka żaba, która uroiła sobie, że jest przedmiotem miłosnych zabiegów ze strony wszystkich męż­czyzn, jest w wykonaniu Justyny Kreczmarowej miłą ponętna i ładną jeszcze kobietą, Alina (Krystyna Królówna), Flora (Hanna Zembrzuska), Edmund (Jerzy Piwowarczyk) i Zdzisław (Andrzej Antkowiak) - dwie pary, z których jedna jest już małżeństwem, druga ma nim zostać - stali się nagle rówieśnikami, choć są to przecież dwa różne pokolenia - przez co po raz drugi pogrzebany został efekt komiczności. Po raz trzeci stało się to wskutek zrówna­nia stanowego obu par. Co w sumie sprawiło, że wszystko się ze wszyst­kim pomyliło, splątało, że, krotko mówiąc, "Ciotunia" miała jedna wa­dę: nie była śmieszna.

Jest wszakże rola Stanisława Jasiukiewicza (Szambelan Kawalerski), który ma świetna scenę czytania li­stu, jest Krystyna Królówna, która - choć Alina nie jest jej arcykreacją - staje się z roli na rolę coraz bardziej zwracającą na siebie uwa­gę młodą aktorką, jest w krótkim epizodzie służącego Jana - Maciej Borniński. Jest wreszcie ważne ciągle pytanie: co zrobić, żeby Fredro był śmieszny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji