Artykuły

Gdańsk. Łagowska zatopiła scenę Teatru Wybrzeże

Jutro na Dużej Scenie Teatru Wybrzeże obejrzymy premierowe przedstawienie sztuki rosyjskiego dramaturga i reżysera Nikotaja Kolady "Statek szaleńców". Lepiej nie siadać w pierwszym rzędzie... Snują się dymy, aktorzy na scenie brodzą po wodzie, szaleją w rock and rollu...

O Koladzie można powiedzieć wszystko - oprócz jednego, że jest nudny. W którymś z wywiadów powiedział: - Lubię bulwersować publiczność, zawsze staram się wymyślić coś takiego, by otwarła usta ze zdumienia. Wtedy jest moja, mogę ją ugniatać, jak zechcę. Na krytyków nie ma co liczyć, wszyscy cierpią na chorobę "dwadzieścia po siódmej". O siódmej zajmują miejsce na widowni i po 20 minutach drzemią."

Tym razem na pewno nie zaśniemy. Kolada razem ze scenograf Justyną Łagowską zalał Dużą Scenę Teatru Wybrzeże. Podobno lepiej nie siadać w pierwszym rzędzie, bo i my zostaniemy oblani wodą.

- Pomysł scenografii narodził się z tekstu - opowiada Justyna Łagowska. - "Statek szaleńców" Kolada reżyserował już w Rosji, ale tam scena była dużo mniejsza niż w Teatrze Wybrzeże. Kiedy zwróciliśmy się z prośbą do dyrekcji, aby pozwoliła nam zatopić scenę, okazało się, że jest to możliwe. Jestem bardzo wdzięczna całej ekipie technicznej, bo była to ogromna praca.

- Różne rzeczy się dzieją, oglądamy różne style pływackie - uśmiecha się pani scenograf. - Aktorzy chodzą w gumiakach, więc za kulisami jest nawet specjalna suszarka, żeby zdążyły wyschnąć.

Nad sceną wisi mokra bielizna, z której na aktorów podczas przedstawienia kapie woda. Justyna Łagowska, pytana, co było najtrudniejsze, odpowiada: - Nie zalać teatru i sprawić, żeby aktorzy chodzący w wodzie czuli się bezpiecznie.

"Statek szaleńców", niczym współczesną Arkę Noego, opanowali mieszkańcy starej, zapomnianej przez Boga i ludzi kamienicy, którą kolejna powódź odcina od świata. Między siódemką bohaterów poddanych ponownie ekstremalnej próbie odżywają stare waśnie o rzeczy wielkie i drobne, wspólne fronty i sojusze zmieniają się z minuty na minutę.

- To moja kolejna wizyta w Gdańsku. Po raz pierwszy byłem tu jedenaście lat temu ze spektaklem "Klaustrofobia" Konstantina Kostienki, a dwa lata temu na festiwalu szekspirowskim - wspomina Nikołaj Kolada.

Czy publiczność w Rosji różni się od publiczność w Polsce? - pytano wczoraj na próbie medialnej. - Widzowie na całym świecie są tacy sami, chcą się pośmiać i popłakać i za to płacą pieniądze. Aktorzy również są podobni, pragną wyrazistych postaci, pięknych strojów, dobrego reżysera, który nie krzyczy na nich, nie bije po głowie i odnosi się do nich jak do ludzi - żartował Kolada. - Bardzo lubię polskich aktorów. Oni wierzą we mnie, ja wierzę w nich, mamy doskonały kontakt na próbach.

A jak się pracowało gdańskim aktorom z Nikołajem Koladą?

- Bardzo ciekawie, ale specyficznie, ponieważ jest to innego rodzaju teatr, wszystko jest bardziej wyostrzone, powiększone - mówiła Małgorzata Oracz. - Znaleźć w tym naturalność sprawiało mi pewien kłopot, ale Nikołaj był bardzo konsekwentny i konsekwentnie nas prowadził. To cudowny człowiek. Gram Bożenkę, jedną z kobitek, które mieszkają w miejscu odciętym od świata zalanym wodą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji