Artykuły

Nie jestem aż taka dobra

- Kiedyś wydawało mi się, że będę grała tylko w teatrze, ale los aktora jest taki, że w pracy bywają przerwy, czego i ja doświadczyłam - mówi MAŁGORZATA PIEŃKOWSKA, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

Małgorzata Pieńkowska, lat 40, Byk, jedna z najpopularniejszych aktorek serialowych. Sławę i sympatię telewidzów zyskała dzięki roli Marii Zduńskiej w serialu "M jak miłość". Ta jedna rola przesłoniła jej wcześniejsze dokonania, między innymi w Teatrze TVP, Teatrze Polskim i Teatrze Ateneum, którego aktorką do dzisiaj pozostaje, chociaż dawno w nim niczego nowego nie zagrała. Jest absolwentką warszawskiej Akademii Teatralnej, wychowanką Jana Englerta i Andrzeja Łapickiego, była też ulubienicą Kazimierza Dejmka. Prywatnie jest zupełnie inna niż serialowa bohaterka. Marzy, by pojechać do Indii z ekipą ludzi ciekawych świata.

Bohdan Gadomski: - Maria Zduńska z serialu "M jak miłość" jest skromna, kochająca, rodzinna, wręcz cukierkowa. Czy dlatego jest jedną z najbardziej popularnych postaci tego serialu?

Małgorzata Pienkowska: - Wydaje mi się, że ludzie lubią coś, co tak naprawdę jest nieosiągalne, a taką postacią jest właśnie Maria Zduńska. Ona jest nie tyle cukierkowa, co porażająco dobra. Momentami odnosi się wrażenie, jakby zapominała o sobie. Niczego nie robi dla siebie.

- Jak bardzo zżyła się pani z postacią, którą gra od pięciu lat?

- Jestem bardzo związana z Marysią, ale nie tak bardzo, jak pan to sobie zapewne myśli. Z natury jestem osobą, która oddziela swoje życie zawodowe od prywatnego. Jestem poważna i bardzo konkretna. To, że ludzie mnie rozpoznają, wciąż wydaje mi się czymś niezwykłym. Z serialowa bohaterką mamy niewiele wspólnego. Nie jestem tak wspaniałomyślna jak ona. Poza tym różni nas wygląd. Na ekranie noszę perukę z blond pasemkami, a w rzeczywistości jestem brunetką. Im bardziej uciekam od granej postaci, tym lepiej się czuję i mam wrażenie, że dobrze wykonałam swoją pracę.

- Jak zareagowała pani na propozycję zagrania tej roli?

- Kiedyś wydawało mi się, że będę grała tylko w teatrze, ale los aktora jest taki, że w pracy bywają przerwy, czego i ja doświadczyłam. Był moment, że bardzo mało grałam i czułam pewien niedosyt. Miałam nadzieję, że gdy przyjmę propozycję zagrania w serialu "M jak miłość", ta rola da mi szansę aktorskiego wyżycia się.

- Brała pani udział w castingu?

- Nie, po prostu ją otrzymałam.

- Słyszałem, że później zachęcała pani scenarzystów, żeby zmienili losy Marysi na bardziej dramatyczne?

- Ilona Łepkowska, scenarzystka serialu, często pytała mnie o wizerunek Marysi, a ja sugerowałam, żeby była bardziej ludzka, żeby czasem towarzyszyły jej pewne upadki życiowe. Pani Ilona wzięła to pod uwagę i wymyślała rozmaite perypetie mojej bohaterki.

- Czy pani i scenarzyści wiecie, czego telewidzowie nie zaakceptowaliby w Marii Zduńskiej?

- Scenarzyści myślą nad tym tematem, ja nie. Gdybym miała to grać jeszcze 20 lat, to może wtedy...

- Nie czuje się pani znużona już teraz?

- Nie, podobnie gdy gram po raz 80. jakiś spektakl.

- Ta jedna rola zapewne blokuje inne propozycje dla pani?

- Nie zastanawiam się nad tym, bo to byłoby tak, jakbym szła do przodu i ciągle oglądała się do tyłu.

- A gdyby otrzymała pani propozycję zagrania dużej i ciekawej roli w filmie kinowym, to co zrobiłaby pani z Marysią z serialu?

- Pracę w tym serialu układają tak mądrzy ludzie, że gdybym otrzymała jakąś cudowną rolę, to wszystko dałoby się pogodzić. Myślę, że zrobiliby wszystko tak, żeby dla mnie było jak najlepiej.

- Podobno szuka pani ról na przekór sobie. Czy chciałaby pani zagrać postać negatywną?

- Jak świat światem, ciekawsze jest coś, co odbiega od pewnych schematów, od zasad, bo to jest bardziej interesujące dla aktora i dla ludzi. Chciałabym pokazać, że nie wszystko jest takie proste. Wcześniej grałam w bardzo dobrym serialu "Twarze i maski", którego akcja rozgrywała się w teatrze. Każdy z odcinków miał swojego bohatera, ja odtwarzałam główną rolę w jednym z nich. Grałam aktorkę teatralną, która chce działać w podziemiu (akcja toczy się w stanie wojennym), ale przekonuje się, że została oszukana.

- Były jeszcze inne seriale?

- Tak, w serialu "Jest jak jest" grałam rolę ciepłej żony Zbigniewa Buczkowskiego. Równolegle występowałam w bardzo wielu sztukach telewizyjnych, za niektóre z ról otrzymałam nagrody. Jeszcze będąc na trzecim roku, zagrałam w sztuce "Księżyc świeci nieszczęśliwym" w reżyserii Jana Englerta. Był to mój dyplom. A moim ulubionym spektaklem byli "Mutanci" w reżyserii Tomasza Zygadły, emitowanym bardzo późno w nocy, bo był za mało katolicki. Grałam główną rolę, a partnerował mi Jan Peszek.

- Gdzie zaczynała pani pracę?

- Na czwartym roku studiów debiutowałam w Teatrze Polskim w Warszawie, w "Ślubach panieńskich" w reżyserii Andrzeja Łapickiego. Praca z panem Łapickim to coś fantastycznego. W tym teatrze pozostawałam na etacie 7 lat, grając różne role - od głównych w sztukach Fredry do również pierwszoplanowych w sztukach Szekspira. Wielka szkoła, wielka przyjemność. Tam spotkałam Kazimierza Dejmka, mojego ukochanego dyrektora, który lubił młodych aktorów.

- Jak to się stało, że będąc typowaną do roli Klary w "Ślubach panieńskich" - zagrała pani Anielę?

- Jan Englert powiedział, że widzi mnie wyłącznie w roli Anieli, którą otrzymałam w spadku po Joannie Szczepkowskiej.

- Dlaczego odeszła pani z Teatru Polskiego?

- Dyrektor Dejmek przestał być dyrektorem, a ja czułam, że w tym teatrze zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić. Uważałam, że nadszedł czas na zmianę i wybrałam Teatr Ateneum. Zagrałam tam m.in. w "Korowodzie", w "Wujaszku Wani". Teraz nic tam nie gram.

- Dlaczego?

- Nie wiem. Dam panu numer do dyrektora, proszę go zapytać.

- I stąd ten gościnny występ na Scenie Prezentacje Romualda Szejda...

- Wystąpiłam w sztuce "Kuchnia i uzależnienia". Gram postać niezrealizowanej życiowo kobiety, która z tego powodu czepia się wszystkich dookoła. Partnerują mi m.in. Zbigniew Suszyński i Agnieszka Wosińska.

- Czym charakteryzuje się ten teatr?

- Osobą dyrektora, Romualda Szejda. To wielka umiejętność tak prowadzić teatr. Zawsze go za to podziwiałam i nadal mu kibicuję. W tym teatrze spotykają się najlepsi aktorzy. Jest niewątpliwie miejscem wyjątkowym.

- Niełatwo jest godzić karierę zawodową z życiem prywatnym, z rolą matki i żony. Czy pani się to udało?

- Różnie z tym bywa. Moja 14-letnia córka dorasta, ma swoje wymagania, co często mnie mobilizuje. Mamy dobry kontakt, możemy sobie szczerze porozmawiać, więc chyba mi się udało.

- Od kiedy rozeszła się pani z mężem, jest pani chyba trudniej?

- A jak byłam chora, to było jeszcze trudniej... I tak można by mnożyć. Tylko w bajkach ludzie żyją długo i szczęśliwie, aczkolwiek zdarzają się takie związki. Wszystko pozmieniałam w swoim życiu, ale widocznie na tym to właśnie polega.

- Jest pani teraz sama, czy w jakimś związku?

- Nie jestem z nikim związana.

- Jak to, a bulwarowa prasa pisała, że...

- ...ach, cały czas te pisma coś o mnie piszą. Córka powiedziała, że dobrze, że napisali, że ten ktoś jest bogaty, bo gorzej, gdyby napisali, że jest biedny.

- Media przedstawiają panią jako nadopiekuńczą supermatkę.

- Pochodzę z domu inteligenckiego, w którym zawsze przywiązywano wagę do tego, co ma się w głowie. Kiedy w moim życiu pojawiło się dziecko, to starałam się uczestniczyć w jego zajęciach, dbając o odpowiedni rozwój. Byłam supermatką, teraz troszeczkę stonowałam, bo wydaje mi się, że Inka jest już bardziej samodzielna.

- Córka zdradza predyspozycje aktorskie?

- Niestety, ma pewną łatwość i gra w szkolnym kółku teatralnym. Niech los przesądzi, co będzie robiła w życiu, byleby była szczęśliwa.

- Jak bardzo zmieniło się pani życie od czasu, gdy dowiedziała się pani o swojej chorobie nowotworowej?

- W prasie manipulowano moimi wypowiedziami na ten temat. Poczułam się oszukana, tym bardziej że nie chciałam współczucia, liczyłam na wsparcie. Zależało mi, żeby nie mówić o tej chorobie, żeby ona nie rosła, lecz malała, żeby była za mną. Ale gdy minęła i znów czytałam artykuły na swój temat, poczułam się silniejsza, uodporniona poprzednimi. Liczą się moje relacje z ludźmi i oni wiedzą, jaka jestem naprawdę, a nie to, o czym piszą kolorowe pisma. Wiem, kim jestem i jaka jestem, to jest najważniejsze.

- Ponoć choroba zmieniła panią na lepsze?

- Choroba rzeczywiście bardzo mnie zmieniła. Doszłam do wniosku, że w życiu najważniejsza jestem ja sama, ale to nie polega na egoizmie, lecz na świadomości, że nie wolno zapomnieć o sobie. Na początku znajomi mówili, że woleli mnie taką, jaka byłam przed chorobą, czyli bardzo rozedrganą, reagującą na wszystko, tylko nie na siebie. Teraz jestem bardziej skupiona na sobie i mniej oceniam innych, bo życie jest

takie wielowymiarowe, że trzeba chodzić w swoich butkach i pilnować własnych spraw, nie próbować być mądrym.

- Jaką osobą była pani przed chorobą?

- Mniej dojrzałą. Gdy człowiek otrze się o śmierć, to zobaczy, że w podbramkowych sytuacjach jest sam. Kiedy jest się ze sobą w zgodzie, to nie czepia się innych ludzi. Każdy ma swoją drogę. Gdy idę ulicą, to dziękuję Bogu, że jestem. Mijam jedną, drugą osobę i myślę, że wszyscy chcą tego samego, chcą być kochani, chcą kochać, chcą być zaakceptowani ze swoimi wadami.

- Telewidzowie też panią wspierali?

- Myślę, że zyskałam od nich dużo ciepła, podobnie jak od ludzi z planu serialu. Zachowywali się wspaniale, nie zadawali zbędnych pytań, za to otrzymywałam od nich pozytywną energię. Ja sama brałam chemię i grałam w serialu. Nosiłam perukę. Dłużej trwał makijaż. Powiedziałam do charakteryzatorki: "Zobacz, jak Bozia mnie oszczędza, zostawiła mi parę rzęs".

- Nie opuściła pani ani jednego dnia zdjęciowego?

- Nie. Praca mnie trzymała.

- A córka?

- Wiedziałam, że nie mogę się przed nią rozsypać, że nie mogę zwątpić. Nie było miejsca na lęk.

- Dostała pani jakby nowe życie. Jak zamierza pani je przeżyć?

- Pewnie będę się myliła i potykała, bo jestem tylko człowiekiem, ale chciałabym je przeżyć w zgodzie z sobą. Chciałabym się przestać bać i przyznać przed sobą do pomyłek. Chciałabym wiedzieć, co jest dla mnie dobre i podejmować trafne decyzje.

- Gdy skończyła pani 40 lat, powiedziała, że nadszedł czas na marzenia. Jakie?

- Mam ich mnóstwo, w tym roku jadę w góry i będę się uczyła jeździć na nartach.

- Lubi pani sport?

- Uwielbiam, on zawsze był dla mnie ważny. Kiedyś trenowałam koszykówkę. Teraz gram w tenisa. Mam panią od masażu i nauczyciela od medytacji. Ćwiczę jogę.

- Co dają pani joga i medytacje?

- One sprawiają, że człowiekowi jest bardzo dobrze na świecie. Czuję, jakby bycie tutaj było puchem.

- W tym nowym życiu wszystko jest możliwe?

- Przede wszystkim radość i docenianie tego, co mam, reszta powinna sama się ułożyć. Ja nie będę z Panem Bogiem wchodziła w żadne układy, bo co ma być, to będzie. Więcej luzu i radości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji