Artykuły

Mąż i żona

PREMIERY

"...Do poszczególnej opinii o komedii "Mąż i żona", że jest dobrą, zabawną i dowcipną, to jej tylko wszyscy zarzucają, że jest nadto wolną i ja się obawiam bardzo, aby naszemu ministrowi oświecenia nie przyszła chętka zakazać jej grania. Stare kwoki są zgorszone" - opisywał Fredrze w roku 1823 warszawską premierę "Męża i żony", która odbyła się w rok mniej więcej po lwowskiej prapremierze, Józef Kudliński.

"Licznie zebrani widzowie żądali wiedzieć, kto jest jej autorem i wymieniony został Aleksander Fredro, który już dwoma oryginalnymi komediami przysłużył się scenie narodowej. Intryga zręcznie prowadzana, bez epizod, sceny żywe i w wielu miejscach nowe sytuacje, interes ciągle utrzymany, wiersz gładki, wykazują niepospolity talent autora. Może cały obraz przedstawia zanadto niekorzystnie pożycie domowe..." - pisał po tej premierze anonimowy recenzent "Kuriera Warszawskiego".

Ale to był dopiero początek. Rok 1823, kiedy Fredro dopiero zapewniał sobie drogę do teatrów w rodzinnym Lwowie i stołecznej Warszawie. Kiedy z sympatią przyjmowano jego komedie, i kiedy niczyjej zawiści jeszcze budzić nie mógł. Był autorem wprawdzie nieco frywolnym, ale jeszcze nikogo zupełnie nie zgorszył. Cóż, żołnierz napoleoński, który sam ćwiczył dowcip i morale najpierw na powieściowych wzorach francuskiego oświecenia, a potem w paryskich teatrzykach i lwowskich salonach, nie był wówczas jeszcze ojcem sarmackiej moralności, i sam nie wiedział, że kiedyś go to spotka. Wprost przeciwnie - był autorem mocno ryzykownej sztuczki, napisanej jeszcze w wojsku, od której zaczęła się Fredry komediopisarska kariera. Wielce musiał być przerażony młody człowiek, gdy go z nagła wezwano do szefa. Tymczasem głównym tematem rozmowy były wprawdzie rzeczywiście ryzykowne wiersze, ale... "Majora wcale nie zgorszył ich temat, zarzucał jedynie, że brak w nich często... cezury".

Od tej pory Fredro mógł składać rymy już z częściową przynajmniej znajomością poetyckich zasad

ZOFIA Z JABŁONOWSKICH, HRABINA SKARBKOWA

Poznali się w Wiedniu jeszcze w 1814 roku, którędy były napoleończyk wracał do kraju pełen goryczy i zgryzoty. Zofia została niedawno wydana za mąż za Stanisława Skarbka. Wkrótce miało się okazać, że w kraju jest bliską sąsiadką Fredry. "Pierwsza tylko miłość, podług mnie, niebezpieczną stać się może rozsądkowi, ale zarazem jest największą rozkoszą w życiu. Cóż może wyrównać temu lubemu marzeniu, że wiecznie będę kochany, że wiecznie kochać będę. Cóż wydać, cóż naśladować może nieśmiałość nowego serca. Złączenie się duszy z duszą skrytym węzłem, nie przewidując go wprzódy. Jestem, jestem kochany!" - zwierzał się w roku 1819 starszemu bratu, Maksymilianowi.

Jeszcze miało upłynąć dziesięć lat, zanim ta miłość się spełniła - ślub zapoczątkował długie i podobno szczęśliwe pożycie małżeńskie. A tymczasem... Tymczasem "Po powrocie resztek wojska Księstwa Warszawskiego powróciłem i ja do rodzinnego Lwowa, gdzie znalazłem się pośród młodzieży, która razem ze mną opuściła zawód wojskowy. Urok bohaterstwa, żywe zajęcie się nowością nadały tej młodzieży pewną udzielność w kołach towarzyskich, tak że ona jedna ton nadawała zabawom, zebraniom się, zgoła codziennemu trybowi życia.

Ujrzałem się w tym wirze i byłem przezeń porwany, a choć wewnętrznie czułem niesmak, a tym samym potrzebę ukazania jak w zwierciadle fizjonomii tego społeczeństwa temu samemu społeczeństwu, aby się zreflektowało i weszło w siebie, nie śmiałem przecież chwycić za pióro, nie mając jeszcze objawienia autorskiego zawodu". Ta autobiografia została wydrukowana dopiero w roku 1876 przez "Kronikę Rodzinną". Fredro wprawdzie programowo nie bronił się z zasady przeciwko atakom, lecz... przecież jest w niej echo odpowiedzi na zarzuty podstawowe, jakie wytoczyło przeciwko niemu pokolenie romantyków, listopadowych powstańców - że jego komedie idą w próżnię, że takich ludzi nie ma w Warszawie... we Lwowie, w Krakowie. I sam zaczął dorabiać im post factum sens moralny.

Ale w latach dwudziestych Fredro, zakochany w swej przyszłej żonie, skupia swoje wysiłki na doprowadzeniu do rozwodu Zofii. Już to samo - pomijając atmosferę lwowskich salonów - nie nastraja zbyt pozytywnie do trwałości i sensu każdego małżeństwa...

"Mąż i żona" jest też tego rezultatem. Wszystko tutaj kipi, wrze, ocieka od wzajemnych oszustw i dwuznacznych sytuacji. Czwórka bohaterów "Męża i żony" nieustannie się zwodzi, godni siebie są i mąż, i żona, i przyjaciel domu, a już wszystkich za nos wodzi sprytna Justysia. "...wszyscy się oszukują nawzajem, dowcipnym i gładkim wierszem tłumacząc zdrożności swoje; zamiast kary zaś jest na końcu pojednanie męża i żony oszukanych i oszukujących wobec przyjaciela mężowskiego, który był kochankiem żony i który nabroiwszy niemało wychodzi spokojnie jak ze zwykłej wizyty" - tyle Leszek Dunin-Borkowski w "Dzienniku Mód Paryskich", rok 1844. Ale to już inny rozdział opowieści.

MILCZENIE

To nie sens, to ton wystąpień krytycznych głęboko uraził Fredrę, który w roku 1835 zawiesił pióro na kołku i konsekwentnie zachowywał milczenie aż do śmierci. Ataki ugodziły go w punkcie najczulszym - w jego oryginalność jako komediopisarza i patriotyzm jako Polaka. Nie odpowiedział na ataki Goszczyńskiego, Dunin-Borkowskiego i innych. Jego milczenie przyczyniło się jednak do dużego zamieszania jeszcze i po śmierci autora. W cnotliwym wieku wiktoriańskim również "Mąż i żona" otrzymała nowe zakończenie. "Najprawdopodobniej dorobił je syn poety, dobroduszny i po szlachecku zacny Jan Aleksander Fredro. (...) Prawdziwe zakończenie "Męża i żony" należy do najznakomitszych kart Fredry, najzuchwalszych i najbardziej jadowitych w swoim realizmie. Ale na tej jadowitości nie mógł się poznać Goszczyński. Był on także dobroduszny i zacny, tyle tylko, że nie po szlachecku, a po jakobińsku". (Jan Kott, "Na marginesie "Męża i żony"" w tomie "Jak wam się podoba").

Gorszyli się rzeczywiście poczciwi jakobini nie mniej niż cnotliwi pozytywiści, a milczenie pisarza i współczesnym, i potomnym ułatwiało różne sztuczki. "Gwoli moralności i w trosce o dobre imię pisarza wymyślili tedy krytycy rzekomy krwawo-satyryczny zamysł Fredry przy pisaniu "Męża i żony", rzekomy wstręt i obrzydzenie autora dla pokazanego w tej komedii czworokąta męża, żony, kochanka i subretki. Jeśli chcecie wiedzieć, jak z tym wstrętem było naprawdę - obejrzyjcie spektakl w Teatrze Kameralnym" - pisał Jan Alfred Szczepański po kolejnej premierze w roku 1949. Rada zawarta w zakończeniu naszego cytatu mogłaby się wydawać nieaktualna, ale... reżyserem tamtego przedstawiania w Teatrze Kameralnym był Bohdan Korzeniewski, który obecnie przygotowuje inscenizację dla Teatru Telewizji. Wezmą w niej udział: Marta Lipińska, Jolanta Bohdal, Zbigniew Zapasiewicz i Zdzisław Wardejn. Wszystkich ciekawych jak to było naprawdę - zapraszamy w imieniu telewizji na świąteczny poniedziałek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji