Artykuły

Zrzędzenia nie akceptuję

Tajemniczy, unikający rozgłosu. Świadomie sytuuje się poza centrum uwagi, z dala od życia w świetle reflektorów. "Jurek zawsze był mrukiem czytającym przy każdej okazji i w każdym towarzystwie książki" - pisała o JERZYM RADZIWIŁOWICZU Krystyna Janda. To typ aktora trochę z innych czasów.

Wiele osób kojarzy Pana z Krakowem. Ale z urodzenia Jest Pan Warszawakiem

- Dzieciństwo spędziłem na Grochowie. Wróciłem do domu po 26 latach pracy w Krakowie. Dawna stolica Polaków dała mi rzetelne przygotowanie do zawodu. W teatrze miałem dwóch wielkich mistrzów. Za czasów krakowskich pracowałem z Jerzym Jarockim. Kiedy przeniosłem się do Warszawy, rozpocząłem współpracę z Jerzym Grzegorzewskim. Z nostalgią wspominam też współpracę z Anną Polony i Anną Dymną w Teatrze Starym.

Teraz mieszka pan w Kaniach pod Warszawą. Podobno przed laty u pana w domu na werandzie zorganizował pan z przyjaciółmi prywatny teatr?

- Pomysł, by zagrać ot tak, dla siebie i znajomych, sztukę, narodził się pewnej czerwcowej niedzieli, gdy otrzymałem przesyłkę pocztową zaadresowaną następująco: "Sz.P. Jerzy Radziwiłowicz, Teatr Narodowy w Kaniach". Pomyślałem: mam werandę, można by coś zagrać, tak jak kiedyś bawili się ludzie z wyższych sfer. Wystawiłem na deskach własnego tarasu spektakl według "Letników" Maksyma Gorkiego. Było to jednorazowe, ale pamiętne dla widzów i uczestników wydarzenie. Na scenie wystąpił bowiem doskonały zespół, m.in. z Krystyną Jandą i Danielem Olbrychskim. Taka towarzyska zabawa w ogrodzie.

Gdyby znalazł się pan w gronie doradców ministra kultury, czy miałby pan jakiś pomysł i strategię na kreowanie szeroko pojętej kultury?

- Nie zajmuję się strategią, mogę się wypowiadać tylko na temat swojego środowiska artystycznego. Byłoby śmieszne, gdybym zaczął doradzać. Kultura to nie jest tylko teatr, to znacznie więcej. Znam swoje środowisko, natomiast nie znam środowiska muzycznego, operowego czy plastycznego. Proszę mnie zwolnić z obowiązku doradzania ministrowi kultury.

Jest pan patriotą. Nie są to chyba sprawy panu obce?

- Dobra organizacja i ułatwienie życia twórcom niekoniecznie sprawi, że oni będą lepsi, bardziej kreatywni. To jest kwestia indywidualna, zależy od poszczególnych artystów. To nie działa tak, że znajdujemy dobrą strategię i efektem jest wielka twórczość. Wielka twórczość powstaje wtedy, kiedy mamy wielkich twórców. Najważniejsza rzecz to im nic przeszkadzać.

Twórcy uciekają z Polski.

- Kto?

Na przykład Sławomir Mrożek mieszkał w Meksyku, a w ostatnich latach życia -w Nicei.

- To, że Mrożek wyjechał do Nicei, to tak jakby wyjechał do Poznania, niczym się to nie różni. Gdziekolwiek nie mieszkał, czy w Meksyku, czy we Francji, był zawsze polskim pisarzem, bo pisał po polsku. Nie ma znaczenia, gdzie mieszkał, to nie ma wpływu na wartość jego dzieł.

Niektórym artystom łatwiej się wybić, zyskać międzynarodowy rozgłos w Paryżu czy Nowym Jorku, czyli tam, gdzie kultura i sztuka jest na wyższym poziomie.

- To, że ktoś jest otoczony pięknem architektury czy sztuki Florencji, nie gwarantuje wcale, że stanie się wielkim architektem albo malarzem. Dla jednego to może być inspirujące, dla drugiego nic. Wszystko zależy od artysty, jak on to odbiera. Żyjemy w świecie, który jest otwarty dla każdego. Jeżeli nas coś interesuje, to naprawdę w Europie do żadnego ważnego miejsca nie jest daleko, dwie godziny lotu dzielą nas od Paryża, Londynu czy Mediolanu. Ludzie jeżdżą na spektakle i wystawy za granicę. Mówi się, że artysta, który zmienił adres, wyemigrował. Przed laty obawiał się, że jeśli wyjedzie za granicę, to nie wiadomo, czy wróci. Współczesny artysta, jeśli zmienia adres i wyjeżdża do Florencji, Nicei czy Paryża, robi to dlatego, że jest mu tak wygodnie, bo tam lepszy klimat itp.

Ale niektórzy artyści przenoszą się, żeby zyskać międzynarodową rozpoznawalność. Zostają docenieni, dopiero gdy wystawiają swe prace w prestiżowych galeriach na całym świecie.

- U nas rynek sztuki istnieje od niedawna. Dzieło sztuki jest produktem, którym trzeba zainteresować nabywcę - tak się dzieje od wiclu lat, u nas z dużą przerwą na komunizm. Rozumiem, że można narzekać, że tworzenie tu, na miejscu, nie daje żadnego odbicia. No to należy się starać, żeby dawało. Na tym polega zmiana w kulturze. Jeśli pyta pani o strategię, to jednym z priorytetów powinno być to, żeby nasze galerie i wystawy liczyły się tak samo jak tamte na świecie, żeby dawały takie samo wyjście do publiczności jak tamte. To jest właśnie sprawa strategii kultury. Jak się spojrzy na historię sztuki, szczególnie tej XlX-wiecznej, to zobaczymy artystów, których płótna dzisiaj sprzedają się za miliony, a wówczas nikt na nich nie zwracał uwagi. Nie byli docenieni za życia. Dlatego takiego zrzędzenia, że w Polsce się nie da, nie akceptuję do końca.

Polska daje takie same szanse ludziom zdolnym, kreatywnym jak inne kraje europejskie?

- Proszę zauważyć, że ludzie kreatywni wędrowali zawsze i nie narzekali na ubóstwo własnego kraju, tylko szukali miejsca, gdzie mogli się realizować. Dziesiątki francuskich artystów wyjechało do Nowego Jorku. Artyści jeżdżą po świecie, szukają własnego miejsca, szczęścia. Jednak szukanie miejsca, gdzie będę się mógł spełniać, niekoniecznie jest piętnowaniem miejsca, z którego wyruszyłem.

Mówił pan, że zawód aktora jest niebezpieczny ze względów emocjonalnych. Maciej Karpiński w książce "Teatr A. Wajdy" scharakteryzował pana jako "aktora -perfekcjonistę obdarzonego inteligencją i głęboką wrażliwością". Pasikowski powiedział, że tłumaczył pan zawiłości scenariusza "Gliny" lepiej niż on.

- Są różne role i nie można w tym kontekście mówić ogólnie o wszystkich granych postaciach. Każda wymaga czegoś innego, indywidualnego podejścia.

W serialu wyprodukowanym przez HBO, "Bez tajemnic", zagrał pan terapeutę z krwi i kości.

- Sukces tego serialu był dla mnie niespodzianką.

Myśli pan, że w Polsce wielu ludzi korzysta z usług terapeutów?

- Przy okazji rozmów, w których brali udział fachowcy od terapii, dowiedziałem się, że u nas jest ona coraz bardziej popularna, tyle że nie jest przyjęte, żeby o tym rozmawiać przy kawie.

Czy rola psychoterapeuty jest trudna? Ktoś pana uczył, jak rozmawiać z ludźmi?

- Nic nie wiem o psychoterapii. Nigdy nie próbowałem zgłębiać jej tajników. Nie gram psychoterapeuty, tylko człowieka. Szczególność tej roli polega na tym, że bardzo dużo trzeba słuchać. Słucham i robię miny, a potem patrzę na kolegów, którzy drą szaty, zwierzają się, płaczą, szaleją. A ja siedzę z kamienną twarzą. Rozmowy, jakie toczą się w gabinecie, to rozmowy o bardzo ludzkich sprawach, bez owijania w bawełnę. Ci pacjenci bronią się przed dojściem do prawdy o sobie, aż w końcu bez pruderii o tym opowiadają. W serialu, który, jak się okazuje, ma wielu zwolenników, pojawia się kwiat polskiego aktorstw.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji