Artykuły

Państwo tego nie lubieją

Zamierzałem poświęcić felieton smutnym sprawom filmu w Telewizji. Sądzę jednak, iż pilniejszą sprawą jest zwrócenie uwagi na inną smutną cechę programu. Idzie o język używany zbyt często w TV.

W niedzielę ubiegłą, wśród filmowych sprawozdań i reportaży, znalazła się króciutka informacja o konkursie wśród posiadaczy ogródków działkowych. Demonstrowano obrazki pracy hodowców, zabiegi ogrodnicze, polewanie grządek, usuwanie chwastów itd. Film był, rzecz jasna, montażem zdjęć wykonanych w pełni lata, służył jako ilustracja tematu. Dwie osoby, w których towarzystwie oglądałem ten fragment, wymieniały uwagi: I cóż on podlewa teraz? Co mu to pomoże?... Co? Lilie? Skąd... O, motykuje, zamiast przekopać...

Choć były to osoby inteligentne, wcale nie orientowały się w charakterze fragmentu filmowej ilustracji. Przyjmowały dosłownie to, na co patrzyły. Drobiazg. Ale jest to drobiazg nader charakterystyczny. Dosłowność przyjmowania tego, co pokazuje szklany ekran, obok bezpośredniości i swego rodzaju intymności odbioru telewizji w warunkach domowych składają się między innymi na sugestywność TV, na siłę wtłaczania w świadomość widzów zarówno treści pożądanych, jak i form niepożądanych w masowym kolportażu. Dlatego w TV nie ma drobiazgów mało ważnych. Ważne jest wszystko, ważne są więc i drobne potknięcia, ważny jest przede wszystkim język, którym TV przemawia do milionów odbiorców.

Co dzień przyjmujemy w swoich domach gości ze szklanego ekranu. Przyjmujemy ich w warunkach szczególnej swobody i nieskrępowania z naszej strony. Często "w stroju niedbałym". Ale wymagamy, ażeby ci goście byli bez zarzutu pod każdym względem. Nieposzlakowani także w formie zewnętrznej. A przede wszystkim, ażeby mówili językiem, którego słuchanie sprawia dodatkową przyjemność.

Oczywiście - mowa tu nie o wszystkich. Kiedy TV prezentuje nam kogoś, kto po raz pierwszy i tylko wyjątkowo staje przed kamerą, kiedy słuchamy rozmowy przeprowadzanej "na żywo", styl, język, jakieś mniej literackie sformułowanie, potoczne gwarowe wyrażenie przydaje całości realizmu, świadczy o autentyzmie spotkania. Ale zawsze, w każdym wypadku, osoba prowadząca rozmowę z ramienia TV musi mówić językiem, który - jedynie - obowiązuje w takich wypadkach. Żadnych błędów, żadnych gwarowych form.

I dlatego na pytanie, które zadał w czasie reportażu z dworca wrocławskiego parze podróżnych sprawozdawca TV: "Czy państwo 1ubieją podróżować" - trzeba odpowiedzieć zdecydowanie: Nie, państwo nie lubieją takich sprawozdawców. Na zarzut, iż to jest czepianie się drobiazgów, trzeba odpowiedzieć równie zdecydowanie: w TV nie ma drobiazgów. Są tylko sprawy różne - dobre, złe i nie tak złe. Będziemy zawsze czepiać się spraw nie tak złych i kłócić o złe.

Jeżeli Karin Stanek śpiewa w TV: "Będzie wiózł dziś nasz (to niby: nas) ten wóz...", albo: "Weźże sobie ją pod renkie..." to nie mamy o to pretensji do niej. Jest to młoda osoba, która może jeszcze nauczyć się mówić poprawnie. Ale mamy pretensję do TV o to, że upowszechnia formy, które nic nie mają wspólnego z tak zwanym naturalnym wdziękiem, a za to wiele wspólnego z niechlujstwem.

Karin Stanek brała udział w programie estradowym pt. "Warszawo ty moja, Warszawo", transmitowanym z Sali Kongresowej Pałacu Kultury. Był to przykład tak zwanej chałtury. Wiele marnych tekstów, pomieszanych z przykładami autentycznego warszawskiego folkloru, sporo ciekawych rzeczy wygrzebanych spośród starych szpargałów wplecionych w nijakie tło, niedostateczne przygotowanie konferansjerów i nie najlepiej działające mikrofony i oświetlenie.

Czy rzeczywiście folklor warszawski jest tylko cwaniacki i andrusowski? "Morsko-oki" i pijacko-sentymentalny? A jeżeli wybiera się taką konwencję, czy nie można jej zaprezentować z odrobiną polotu i lekkości, dowcipnie i kulturalnie?

Nie, państwo tego nie lubieją.

Muszę się przyznać, iż z prawdziwą przyjemnością oglądałem sprawozdanie z meczu Polska - NRF. Nie przeszkadzał mi sprawozdawca (tylko chwilami niezdecydowany), podawał konieczne informacje w porę i rzeczowo, ale najważniejsze było uczestniczenie dzięki TV w czymś ładnym i konkretnym: w rywalizacji siły, sprawności i zdyscyplinowania młodych ludzi. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, iż na te wrażenia ogólne wpłynęło decydujące zwycięstwo drużyny polskiej.

Zawsze oglądam magazyn satyryczny "Wielokropek" z mieszanymi uczuciami. Do uznania dla dowcipu i pomysłowości jego realizatorów dołącza się bowiem refleksja, iż jest to właściwie smutne widowisko daremnych wysiłków. Albowiem "Wielokropek" atakuje na ogół sprawy i zjawiska, które nie powinny istnieć w naszym życiu - tyle w nich głupoty, niekiedy wręcz idiotyzmu. Atakuje trafnie, celnie, choć bez komentarzy i ocen wypowiadanych. Jest to praca raczej długotrwała, polegająca na uporczywym doprowadzaniu do świadomości zainteresowanych, a więc całego niemal społeczeństwa, nonsensów, do których nie wolno przywykać. Praca cenna, wysiłek godny uznania. Może przecież przyniesie owoce pożądane. Autorzy "Wielokropka" nie wydają się zmęczeni. To bardzo dobrze.

Teatr TV zaprezentował miłą komedię A. Fredry "Mąż i żona" w reżyserii M. Broniewskiej. Godna obsada: A. Gordon-Górecka, Z. Mrożewski, A. Łapicki, B. Krafftówna, J. Maliszewski, sprawna reżyseria, pięknie mówiony dialog pozwalają ten żółciowy felieton zakończyć jeszcze jednym brawem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji